[ Pobierz całość w formacie PDF ]

potem blachą. Z kradzionych cegieł buduje się mury. Najpierw latają po takim mieście
nosiwodowie, potem kopane są studnie. Ruszają generatory prądotwórcze, potem wodociągi,
powstają szamba; tak w ciągu miesiąca w szczerym stepie wyrasta miasto biedaków z
własnymi kościołami wszelkich możliwych sekt, znachorami, którzy leczą wszelkie choroby,
pojawiają się cmentarze, domy publiczne, sklepiki, wytwórnie kokainy...
Pożegnaliśmy się przed lotniskiem. Juanita pojechała do redakcji, a my złapaliśmy
taksówkę do hotelu.
Siedzieliśmy, przeglądając po raz kolejny film, nakręcony podczas lotu nad lasem.
- Nic podejrzanego - mruknÄ…Å‚ Pan Samochodzik - %7Å‚adnego punktu zaczepienia...
- Co gorsza, mogliśmy przelecieć nad tymi ruinami nawet dziesięć razy i nie zauważyć
- dodałem. - Jeśli to miasto będzie tak zarośnięte, jak Vilcabamba czy Machu Picchu, to
możemy go szukać w nieskończoność...
- Musimy jeszcze raz sprawdzić cały ten teren - powiedział poważnie nasz przyjaciel. -
Albo zaryzykować, wylądować i pogadać z Indianami... Juanita zna trochę trzy
najpopularniejsze narzecza.
- Wezmiemy na wymianę maczety, latarki... - zapaliłem się.
- Maczet nie. Mogą to potraktować jako wypowiedzenie wojny - odparł Michaił. -
Garnki, paciorki, nie wiem, co siÄ™ w dzisiejszych czasach daje dzikim tubylcom.
- Lepiej powiedzieć: ludom pierwotnym - uśmiechnął się szef. - Brzmi jakoś...
godniej. Juanita, jako dziennikarka, będzie chyba zorientowana.
Rozległo się szybkie, nerwowe pukanie do drzwi.
- Senor Thomas - usłyszeliśmy głos. - Proszą do telefonu.
Szef zerwał się i zbiegł po schodach na dół. Czekaliśmy na jego powrót. Przyszedł po
dziesięciu minutach.
- Panowie, zmiana planów - powiedział poważnie. - Michaił, nasz helikopter doleci do
Boliwii?
- Nawet do Polski, jeśli trzeba - uśmiechnął się.
- Miałem na myśli to, czy nie będzie problemu z przelotem nad granicą?
- Jeśli dostaniemy korytarz powietrzny i wylądujemy na lotnisku w większym mieście,
gdzie poddamy się procedurze odprawy paszportowej, to sądzę, że nie będzie żadnych
problemów. A dokąd trzeba lecieć?
- I, co najważniejsze, po co? - ja też byłem ciekaw.
- Zadzwonił Allan Fawcett, prawnuk pułkownika Percy ego. Przeczytał o naszych
poszukiwaniach w gazecie i zaprasza nas na rozmowę. Powiedział, że dysponuje danymi,
które powinny nas zainteresować.
- Wobec niepowodzenia dotychczasowych poszukiwań, wszystko nas interesuje -
westchnÄ…Å‚em. - Zabieramy ze sobÄ… JuanitÄ™?
- Przedzwonię i zapytam - szef poderwał się i zbiegł na dół. - Do Santa Cruz! -
odkrzyknąłem z półpiętra.
- Gdzie jest to Santa Cruz? - mruknÄ…Å‚em, wertujÄ…c mapÄ™.
- Zupełnie niedaleko - powiedział Michaił. - Pięćset kilometrów stąd. Trzy godziny
lotu.
- Trzy godziny lotu w jedną stronę - uzupełniłem. - Ciekawe, czego się dowiemy.
- Młodszy syn pułkownika odbył w latach trzydziestych wyprawę w poszukiwaniu
śladów ojca - powiedział Michaił. - Być może miał jakieś wskazówki... Nie da się też
wykluczyć, że nie wszystko, co na temat miasta napisał pułkownik, ujrzało światło dzienne.
Tak czy siak, to spora szansa na zaczerpnięcie informacji u samego zródła.
Wrócił pan Tomasz.
- Jutro rano lecimy - powiedział. - Juanita zabierze się z nami. Będzie o ósmej na
lotnisku. Nie będziemy mieli przeciążenia?
- Nie, nawet zostanie trochę rezerwy - uśmiechnął się Michaił.
Była trzecia nad ranem, gdy Michaił cichutko zapukał do drzwi mojego pokoju.
- Co się stało? - zapytałem podrywając się z łóżka.
- Nasza ochrona wypatrzyła na noktowizorze jakieś podejrzane plamy - wyjaśnił. -
Ktoś snuje się opodal lotniska. Chyba będzie okazja przychwycić nocnych gości...
Ubrałem się błyskawicznie. Przed hotelem czekał na nas strasznie zardzewiały
samochód.
- Pożyczyłem od portiera - wyjaśnił
Pojechaliśmy z wygaszonymi światłami w stronę lotniska. W pewnej chwili zapikał
telefon komórkowy Michaiła. Ochroniarze przekazywali dokładniejsze namiary.
Zatrzymaliśmy się spory kawałek od lotniska. Zaczął padać deszcz. Ruszyliśmy przez błoto.
W kilka minut pózniej natrafiliśmy na kilku policjantów leżących w błocie.
- Jaka sytuacja? - zapytał mój towarzysz.
- Przez ten przeklęty deszcz nic nie widać - wyjaśnił jeden z nich w pięknym języku
Puszkina. - Są chyba gdzieś tam - wskazał ręką kierunek.
Wytężyliśmy wzrok, ale nic nie widzieliśmy. Nieoczekiwanie gdzieś na płycie lotniska
huknął wystrzał. I znowu wszystko umilkło. Przez chwilę wydawało mi się, że słyszę warkot
silnika samochodu, a potem był już tylko szum coraz silniejszego deszczu.
- Chyba koniec polowania - westchnął mój przyjaciel.
Wróciliśmy do hotelu. Wyprałem ubrudzone ubranie i powiesiłem na kaloryferze. O
czwartej już z powrotem spałem w wygodnym hotelowym łóżku.
ROZDZIAA SIÓDMY
WYPAD DO BOLIWII " ALLAN FAWCETT " GDZIE LE%7Å‚Y MIASTO
 Z " TAJEMNICZA STATUETKA " LDOWANIE Z PRZYGODAMI
Helikopterem lekko rzucało. Od strony gór wiał mocny wiatr. Chmury przesuwały się
po niebie jak szalone. Michaił prowadził bardzo pewnie. Juanita, siedząca obok niego,
obserwowała przesuwające się pod nami lasy, ale spostrzegłem z przykrością kilka spojrzeń,
które ukradkiem mu rzucała. Pan Samochodzik oglądał w zadumie wydruki ze zdjęć
lotniczych dżungli.
Przed odlotem wysłuchaliśmy relacji z nocnej potyczki. Antonio zdołał postrzelić
jednego z podkradających się pod baraczek opryszków. Kula przeszyła mu prawdopodobnie
udo. Jednak towarzysze napastnika zdołali odciągnąć rannego i uciekli samochodem. Na
miejscu zdarzenia znaleziono niedużą plamę krwi. Pobrano próbki do badań laboratoryjnych.
Przypuszczaliśmy, że teraz tajemniczy nocni goście dobrze się zastanowią, zanim znowu coś
wykombinujÄ….
Lotnisko w Santa Cruz wyglądało dużo lepiej niż w Cuiabie. Przypominało nieco
warszawskie Okęcie. Wylądowaliśmy na wyznaczonym polu i poszliśmy do budynku. Celnicy
zrewidowali nas niezwykle starannie i przepuścili. Złapaliśmy taksówkę. Za miastem, na
wysokich wzgórzach, leżały dziesiątki willi i segmentów. Wysiedliśmy przed niewielkim
domkiem. Oplatało go gęsto dzikie wino. Michaił zadzwonił. Mahoniowe drzwi otworzyły się
i stanął w nich wysoki mężczyzna około trzydziestki.
- Witam - odezwał się po angielsku. - Zapraszam.
Weszliśmy do holu i zaraz przeszliśmy do salonu. Przedstawiliśmy się.
- Jestem Allan Fawcett - uśmiechnął się gospodarz.
Dwie młode Indianki zaraz nakryły do stołu i wniosły ciasto i kawę.
- Chciał pan nas widzieć - zagadnął szef. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze dziaÅ‚ajÄ… zgodnie ze swojÄ… naturÄ….