[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lornetkę obserwować okolicę. W pięciu, z porucznikiem na czele zeszliśmy do zagrody. Jeden grenadier sprawdził zabudowania gospodarcze. Dwóch kolbami wybiło szyby w maleńkich oknach i wetknęło lufy karabinów do środka, a Max kopniakiem otworzył drzwi. Wszedłem za nim. W środku, przy prostym stole siedzieli mieszkańcy. Było to młode greckie małżeństwo z synkiem. Na łóżku w rogu leżał starzec i patrzył na nas przerażonymi oczyma. Chłop z zaciśniętymi pięściami spoglądał groznie w nasze oczy. Jego żona tuliła do piersi czteroletniego chłopczyka, który z zainteresowaniem przyglądał się naszemu rynsztunkowi i maskującym bluzom. - Zostaniemy tu - oznajmił Max po niemiecku. Nie wywołało to żadnej reakcji. Powtórzyłem słowa porucznika, tyle że po angielsku. Z rym samym skutkiem. Zajrzałem do drugiego pomieszczenia. Była to sypialnia i zarazem pokój dziecinny. Gestem pokazałem Grekom, że mają tam przejść. Gdy to zrobili, przytknąłem wskazujący palec do ust nakazując milczenie i zasłoniłem okna. Zamknąłem za sobą drzwi i odwróciłem się do Maxa zajętego penetracją garnków stojących na kuchni. - Rozstawię warty - powiadomiłem go i wyszedłem. Zostawiłem posterunek na wzgórzu i dwóch ludzi przy drodze. Dwóch rozstawiłem na terenie winnicy. Reszcie kazałem skryć się w chacie. Sam usiadłem w cieniu okapu magazynu z koszami do zbierania winogron i obserwowałem niebo. Wciąż widziałem latające tam i z powrotem nasze samoloty. Nagle od strony drogi usłyszałem strzał. Poderwałem się z miejsca i pobiegłem w tamtą stronę. To jeden z grenadierów mierzył do biegnącego sto metrów dalej chłopca. Położyłem rękę na lufie karabinu. - Nie strzelaj! - rozkazałem. - Sprowadzisz tu Brytyjczyków. - Dzieciak też - odparował grenadier. - Pan nie wie, co ruskie dzieciaki potrafiły robić. - Wiem, ale to jest grecki czterolatek. Co najwyżej zgubi się w górach, posiedzi do nocy w ukryciu. Zacznie płakać i wtedy może go ktoś znajdzie. My w tym czasie będziemy daleko. Wróciłem do chałupy. Porucznik Max stał na podwórzu z pistoletem maszynowym pod pachą. - Co się stało, sierżancie? - zapytał. - Dzieciak uciekł. Musimy wynosić się stąd. - Co?! - krzyknął wściekły porucznik. Obrócił się na pięcie i wbiegł do pomieszczenia, gdzie trzymaliśmy Greków. Przystawił lufę pistoletu do głowy starca. - Gdzie jest dzieciak?! - wrzeszczał. - Dokąd go wysłaliście?! - Panie poruczniku... - próbowałem coś powiedzieć. - Zamknij się, Kostek! - Poruczniku - stanąłem twarzą w twarz z Maxem. - Oni pana nie rozumieją! Nic panu nie powiedzą. Może dzieciaka wysłali w góry, żeby tam przeczekał do naszego odejścia. Chcieli go uratować. Porucznik Max wpadł w szał. - Nic nie powiedzą? Zobaczymy! Palec wskazujący zbielał na spuście pistoletu. Szarpnąłem dłoń porucznika. Zaczęliśmy się szarpać i wtedy padł strzał i porucznik osunął się na podłogę martwy. Grecy patrzyli na mnie zadziwieni tym, co widzieli. Do pokoju wpadli grenadierzy. - Co się stało? - zapytał kapral Kierse. Szybko ciemniejąca plama krwi na piersi porucznika i pistolet w jego dłoni plus zaskoczone i przerażone miny Greków były niemą odpowiedzią. Kierse spojrzał mi w oczy ze zrozumieniem. Był krępym Bawarczykiem o ponurej minie, ciemnych bruzdach na twarzy i wąskich, zaciśniętych ustach. - Porucznik popełnił samobójstwo - zwrócił się do swoich żołnierzy. - Oficjalnie poszedł na patrol, z którego już nie wrócił. Wy dwaj! - wskazał dwóch grenadierów. - Zakopcie go gdzieś. Reszta rozejść się po winnicy. Szukajcie dzieciaka. Zbiórka za kwadrans. Gdy zostaliśmy sami, Kierse przyjrzał się Grekom. Zajrzał pod koc przykrywający starca, pochylił się nad jego nogami i powąchał. - Gangrena, już po nim - orzekł. Wyjął z apteczki strzykawkę. Chłop próbował zerwać się z miejsca. - To lekarstwo. Uśmierzy ból - wyjaśniłem po angielsku. Może mnie zrozumiał, może wyczuł nasze intencje, bo pozostał na miejscu. Kierse po zrobieniu zastrzyku zbliżył się do Greczynki. Palcem podniósł jej brodę i spojrzał jej w twarz. - Będziemy musieli ich zabrać ze sobą - mruknął. - Ale pan tu dowodzi, sierżancie... - Wydaj ludziom rozkazy, a ja rozejrzę się dookoła - powiedziałem. Wszedłem po chybotliwej drabinie na dach chatynki i wyjąłem lornetkę. Cały czas myślałem o zachowaniu grenadierów, którzy tak obojętnie zareagowali na śmierć swojego dowódcy. Przez szkła lornetki w oddali zobaczyłem białe ściany jakiegoś dużego obiektu. Po sprawdzeniu na mapie wiedziałem już, że to klasztor. Szybko jednak zainteresował mnie inny widok, a mianowicie jeepa i dwóch ciężarówek z żołnierzami Królewskich Irlandzkich [ Pobierz całość w formacie PDF ] |