[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uśmiechy. - Wiem, że to nieco impertynenckie - powiedział powoli - lecz czy mogę zapytać, czego strzeże się przed światem w tak okrutny sposób? Pani Semple dotknęła swego czoła koniuszkami palców, jakby nagle zabolała ją głowa. - Nie mamy nic cennego, panie Keiller, poza naszą prywatnością. Posiadanie tego miejsca wiele dla nas znaczy. - Uważam, że macie do tego pełne prawo - stwierdził Gene - i nie wolno pani nawet pomyśleć, że chciałbym wtykać nos w cudze sprawy. Lecz czy nie sądzi pani, iż Lorie powinna mieć nieco więcej swobody? Wydaje się dosyć samotna. - Mój drogi panie Keiller, wciąż próbuję ją do tego skłonić. Gene zakaszlał. - Nie odniosłem takiego wrażenia. Wyglądało na to, że raczej pani ją powstrzymuje. Pani Semple skinęła głową. - Pan nie jest pierwszy - powiedziała zrezygnowanym głosem. - Mówiła mi, że nigdy się z nikim nie spotykała. - I ma rację, panie Keiller, nigdy z nikim. Lecz z pewnością nie było w tym mojej winy ani też braku entuzjazmu tych poczciwców, którzy próbowali się z nią umawiać. Wie pan, ona ma dziewiętnaście lat i sądzę, iż nadszedł czas, by wyjrzała na świat i nauczyła się postępować z mężczyznami. - Pani Semple, gdybym zaprosił gdzieś Lorie, czy poparłaby mnie pani? - Oczywiście! - zaśmiała się w nieco wymuszony sposób. - Jest pan rzeczywiście jedyny w swoim rodzaju! Dokładnie ten typ mężczyzny, jaki zawsze mi się podobał. - Cóż, jestem bardzo zobowiązany, lecz nie mam pewności, czy w głowie mi małżeństwo. Obawiam się, że ważniejsza jest dla mnie moja kariera. Pani Semple wstała i podeszła do okna. Jesienne słońce jeszcze bardziej ją wyszczuplało; Gene zdziwił się zauważywszy, że włosy miała tego samego koloru, co Lorie. Srebrzysty połysk musiał być efektem użycia lakieru. Odwróciła się i spojrzała na niego hipnotycznie błyszczącymi, zielonymi oczami, charakterystycznymi dla kobiet z rodziny Semple'ów, po czym powiedziała miękko: - Jeśli pan chce, porozmawiam z Lorie i zobaczę, czy uda mi się zmienić jej zdanie. - Wyczuwam w pani głosie jakiś warunek. - Warunek? - spytała pani Semple unosząc brwi. Wymówiła to słowo z francuskim akcentem. Nie wyglądała na zdziwioną jego słowami. Gene uniósł się do wygodnej pozycji. - Załóżmy, że zapomnę o zeszłej nocy? Czy tego rodzaju umowę ma pani na myśli? Twarz pani Semple rozjaśnił leniwy uśmiech. - Nie pracuje pan w Departamencie Stanu bez powodu, prawda? Odczytał pan moje myśli. - W takim razie - stwierdził Gene - umowa stoi. Gdy powrócił ból w ramieniu, pani Semple dała mu kolejną dawkę środka nasennego. Spał, budząc się często, od lunchu do wczesnego wieczora, mamrocząc i rzucając się nerwowo. Czasami wydawało mu się, że widzi panią Semple stojącą w pokoju, a czasami, że jest obserwowany przez dziwne zwierzę przyglądające mu się zimnymi i pozbawionymi emocji oczami. Najdziwniejszy sen dotyczył sprzeczki w przyległym pokoju, długiej i głośnej wymiany zdań, które niezbyt dokładnie słyszał i rozumiał. Dotarły do niego słowa odpowiedni" i doskonały", powtarzane wielokrotnie, a potem słowa rytuał" i przerażony". Nie był pewien, czy to w tym samym śnie, czy w innym, lecz słyszał potem pomruki i warczenie jakichś zwierząt, a sen zamienił się w koszmar o potężnych bestiach strącających go ze ścian i zatapiających w nim swe kły. Obudził się. Otworzył oczy i ujrzał Lorie siedzącą na krześle przy łóżku, pochylającą się i przykładającą mu zimny kompres do czoła. Zdał sobie sprawę, że poci się i trzęsie, a usta miał suche jak popiół. - Lorie - wymamrotał. - Jestem tutaj, Gene - powiedziała cicho. - Nie martw się. Miałeś tylko jakiś straszny sen. To przez ten środek nasenny. Próbował przekrzywić głowę. - Która godzina? - spytał. - Wpół do ósmej. Spałeś od pierwszej. - Sądzę... - zaczął, napinając muskuły najmocniej, jak mógł -...sądzę, że już ze mną lepiej. - Mama mówi, że powinieneś pozbierać się do jutra. Zadzwoniła jeszcze raz do twojego biura i powiedziała im o tym. Ktoś imieniem Maggie przesyła ci całusy. Gene pokiwał głową. - To moja sekretarka. Miła dziewczyna. Zapadła między nimi krępująca cisza. Lorie uniosła kompres i wykręciła go nad miseczką. Potem polała go zimną wodą, sprawdzając temperaturę koniuszkiem palca. Gene obserwował ją bez słowa. Wyglądała jeszcze piękniej, niż wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. I było mu przyjemnie na myśl, iż ktoś wydaje mu się bardziej pociągający z dnia na dzień. Lorie miała na sobie jedwabną bluzkę w śliwkowym kolorze i wspaniale skrojone spodnie. Na nadgarstkach podzwaniały złote bransolety, a między piersiami zwieszał się złoty naszyjnik. - Lorie - powiedział Gene najdelikatniej, jak mógł. Nie odwróciła się, lecz uchwycił jej wzrok w okrągłym lustrze nad umywalką. yrenice jej oczu były rozszerzone i czarne. - Czy ty przypadkiem... nie obawiasz się czegoś? - spytał. Zakręciła kran. - Dlaczego miałabym się czegoś obawiać? - Nie wiem. Dlatego pytam. Po prostu sprawiasz takie wrażenie. - Nie ma się czego bać - stwierdziła powracając do łóżka ze świeżym kompresem. - Nie jesteśmy bojazliwi. - Wygląda na to, że obawiasz się intruzów. Zaczesała mu włosy do tyłu. Jej dotyk był bardzo delikatny. Wargi miała lekko rozchylone i widział, jak oblizuje je koniuszkiem języka równie niewinnie, co szalenie zmysłowo. - To zależy od tego, kim są ci intruzi - rzekła. - Niektórzy są nawet mile widziani. - A ja? Czy jestem mile widziany? Uśmiechnęła się lekko. - Oczywiście, że tak. Mówiłam ci już, że wydajesz mi się atrakcyjny. - Mówiłaś mi również, bym sobie poszedł. Opuściła wzrok. - Tak - stwierdziła. Gene zdjął kompres z czoła. Teraz, gdy efekty działania środka nasennego minęły, myślał o wiele jaśniej. Ramię goiło się, czuł to wyraznie. Nadal Odczuwał bóle mięśni, lecz były one do zniesienia. Przestawał być bezwolnym inwalidą, a stawał się złożonym chorobą politykiem. - Lorie, czy mogę skorzystać z telefonu? - spytał. Spojrzała na niego uważnie. - Po co? - Muszę zadzwonić do biura. Było dziś kilka ważnych spotkań i chciałbym się dowiedzieć, co się działo. - Matka powiedziała... [ Pobierz całość w formacie PDF ] |