[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Wiem.
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
Podniósł kołnierz swojego płaszcza z wielbłądziej wełny i wysiadł. Natychmiast zablokowałem
wszystkie drzwi i włączyłem światła awaryjne. Przez zalane deszczem okno widziałem, jak facet
śpieszył przez zaśmiecony chodnik w stronę odrapanego wejścia. Przycisnął guzik dzwonka
i czekał.
Bębniłem palcami po kierownicy. Moja żona, Judy, pewnie już wróciła ze szkoły i zaczyna
gotować obiad. Jezdziłem od jedenastej rano i mógłbym zjeść oponę pod warunkiem, że
byłaby z musztardą.
Głos w radiu powiedział: "Tu WPAT, gdzie wszystko jest piękne".
Pomyślałem sobie: a tu jest taksówka numer 38 603, gdzie wszystko jest nudne. Obejrzałem
własne zdjęcie na licencji; zmarszczony dwudziestodziewięciolatek z rzednącymi włosami,
obwisłym wąsem, w okularach o grubej oprawie. Edmond Dauiels. Architekt, zapoznany geniusz,
obecnie kierowca taksówki. Jeszcze jeden członek zmęczonego, nerwowego bractwa starych ludzi -
Portorykańczyków, %7łydów i Chińczyków - którzy prowadzą nasze poobijane, żółte taksówki po to,
żeby miasto mogło funkcjonować.
Głośne uderzenie w dach wyrwało mnie z zadumy. Rozejrzałem się, przestraszony. Ale to
był tylko facet w płaszczu z wielbłądziej wełny. Zataczał dłonią kółka na znak, bym
opuścił szybę. Wyglądało na to, że z jakiegoś powodu jest wstrząśnięty.
Opuściłem szybę tylko na pięć centymetrów, mimo to wiatr nawiewał deszcz do wnętrza.
- O co chodzi? - spytałem. - Czy pan już oddał paczkę?
Muszę jechać.
- Musi pan wejść do domu - powiedział. Głos miał wysoki i nienaturalny, a oczy szeroko rozwarte.
- Proszę pana - oświadczyłem - nigdzie nie pójdę. Nie zostawię mojej taksówki na tej ulicy.
- Musi pan. Potrzebuję świadka. Nie wie pan, o co chodzi.
Spojrzałem na wsteczne lusterko. Deszcz był teraz tak gęsty, że nawet wyrostki stojące na rogu
ulicy gdzieś się wyniosły. Dokoła nie było nikogo. Nikogo, kto wyglądałby na potencjalnego
złodzieja samochodów albo na napastnika.
- W porządku - zgodziłem się z rezygnacją. - Co mam obejrzeć?
Otworzyłem drzwi taksówki i wyszedłem na deszcz. Natychmiast wziął mnie pod ramię i powiódł
w kierunku wejścia do domu. Drzwi były teraz otwarte. Wciągnął mnie do ciemnego korytarza,
nim zdążyłem powiedzieć słowo.
Wewnątrz panował smród. Cuchnęło zgnilizną, szczurami i dziecięcym moczem. Czarny
facet zaprowadził mnie szybko po krętych schodach na pierwsze piętro, a potem w dół, do
frontowego apartamentu budynku. Drzwi pomieszczenia były szeroko otwarte. Na podłodze kładł
się trójkąt pomarańczowego, słabego światła i słychać było dzwięk, który z początku wziąłem za
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
głos świerszcza, ale wkrótce rozpoznałem w nim obracającą się, odtworzoną do końca płytę
gramofonową. Klik-hisss, klik-hisss, klik-hisss...
- To tutaj - oznajmił. Był tak przestraszony, że jego twarz przybrała barwę sportowych kolumn
"New York Post".
- Nie jestem pewny, czy mam ochotę iść dalej - powiedziałem z dezaprobatą. - Zajmuję się
wożeniem ludzi.
- Pan jest jedyny - nalegał. - Muszę mieć świadka, a pan jest jedynym moim świadkiem. Przywiózł
mnie pan z lotniska. Wie pan, jak długo tu przebywałem. I widzi pan, że jestem całkowicie czysty.
- Czysty? O czym pan mówi?
- Proszę zajrzeć. Przykro mi, ale to konieczne.
Pchnąłem drzwi koniuszkami palców. Otworzyły się szerzej i zatrzymały ze skrzypnięciem.
- Jest pan pewny, że to tutaj? - spytałem.
Skinął głową.
Ostrożnie, z bijącym głucho sercem, zajrzałem do wnętrza. Był tam wąski pokój z jedyną palącą się
lampą. Zwiatło było przyćmione, koloru pomarańczowego, ponieważ ktoś obwiązał lampę
chusteczką. Chusteczkę skropiono wodą kolońską albo płynem po goleniu w celu zabicia zapachu
trawki. Na ścianach wisiało mnóstwo różnych pamiątek z Afryki: uśmiechnięte, drewniane maski,
oszczepy, tarcze pokryte skórą zebry. Dostrzegłem też mahoniową figurkę wysokiej, ciemnej
postaci ze skośnymi oczami i z zębami jak u piranii.
Było tam tyle afrykańskich przedmiotów, że nie od razu zobaczyłem dziewczynę. Ale kiedy
spojrzałem na dywan i zorientowałem się, co na nim leży - o Jezu - włosy stanęły mi dęba
i poczułem się tak zlodowaciały jak indyk na Dzień Dziękczynienia w zamrażarce supermarketu.
Musiała już nie żyć. Przynajmniej miałem nadzieję  ze względu na nią - że nie żyje. I także
ze względu na siebie, bo gdyby jeszcze żyła, to musiałbym jej dotykać, próbować przywrócić do
życia. A była w takim stanie, że nie mógłbym jej dotknąć. Miałem zbyt wrażliwy żołądek.
Była to młoda, czarna dziewczyna. Włosy miała zaplecione w liczne warkoczyki,
zakończone koralikami. Ktoś zdeterminowany, dysponujący ogromną, maniakalną siłą, wbił ją na
stojak na kapelusze, podobnie jak Kojak wiesza swoje nakrycie głowy, kiedy wchodzi do biura.
Przebił jej plecy i brzuch, tak że ciało osunęło się aż do podstawy, ale wątroba, śledziona
i pętle białych jelit pozostały na górnych hakach, zwisając z nich w długich girlandach. Wszędzie
było pełno krwi; tyle krwi nie widziałem w całym swoim życiu.
Nie wiem, dlaczego mnie nie zemdliło. Byłem zdrętwiały, jakby dentysta naszprycował
moje ciało nowokainą. Wyszedłem z pokoju przy pomocy faceta, który wziął mnie pod ramię. Nie
wiedziałem, co powiedzieć ani co zrobić.
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.