[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oddać za niego życie. Mówiła tak żarliwie, że zaczęłam się zastanawiać, czy mnie nie nabiera. Ale dochodziłam do sedna sprawy. Pytania, więcej pytań. - Ale teraz chcesz od niego odejść. Czemu? - Bo... bo się duszę. Mogłam oglądać wschody słońca. Ale nie mogłam odejść. - Nie mogłaś? - Nie, nie mogłam. To, kim byłam, moje nowe ja, miałam dzięki niemu. Było tak, jakby... to on mnie stworzył. O Matko Zwięta. - Trochę to przypomina ród wampirów. Wierni podwładni służący swojemu Mistrzowi, który ich stworzył. - Przypominało to też trochę watahę wilkołaków, skoro już o tym mowa, ale nie chciałam się w to zagłębiać. - Co? - Estelle, mam do ciebie kilka pytań. Czy zostałaś wampirem wbrew własnej woli, czy może zamieniłaś się dobrowolnie? - To... to nie odbyło się wbrew mojej woli. Chciałam tego. To się stało w 1936 roku, Kitty. Miałam siedemnaście lat. Zachorowałam na polio. Właściwie już byłam martwa, a przynajmniej straszliwie okaleczona, rozumiesz? Mój Mistrz zaproponował mi pomoc. Lekarstwo. Powiedział, że nie można marnować tak uroczej dziewczyny. Wyobraziłam ją sobie. Wyglądała młodo i wręcz niewinnie, emanowała czystością i powabem typowym dla większości wampirów. - Kiedy stwierdziłaś, że nie chcesz już być wampirem? Dlaczego zwróciłaś się do Elijaha Smitha? - Brakowało mi wolności. Wszystko kręciło się wokół Mistrza. Nie mogłam zrobić nic bez jego przyzwolenia. Co to za życie? - Nieżycie? - Och, pamiętałam ten wewnętrzny głos. - Musiałam uciec. Gdybym miała się zabawić w pseudopsychologa, powiedziałabym Estelle, że ma problem z zaangażowaniem i akceptacją konsekwencji własnych decyzji. Ciągle uciekała, szukając ratunku, a teraz uciekła do mnie. - Opowiedz mi, co się potem stało. - Byłam znów śmiertelna, mogłam robić, co chcę. Mogłam wychodzić na słońce. Dwa dni temu zostałam oddelegowana do kontroli przy bramie wejściowej. Wmieszałam się w tłum i już nie wróciłam. Znalazłam sobie kryjówkę, chyba jakąś starą stodołę. Rano wy- szłam przez otwarte drzwi na słońce i zostałam poparzona. Wrócił głód krwi. On cofnął swoje lekarstwo, swoje błogosławieństwo. Swoją łaskę. - Lekarstwo nie zadziałało. - Zadziałało! Ale straciłam wiarę. - Zostałaś poparzona. Jesteś w bardzo złym stanie, Estelle? - Straciłam... straciłam pół twarzy. Zamknęłam oczy. Rozpadł się śliczny obrazek Estelle z mojej wyobrazni, alabastrowa skóra pokryła się bąblami, poczerniała, spopieliła się, a pod spodem ukazały się kości. Estelle wycofała się do cienia, a ponieważ nadal była wampirem, była nieśmiertelna i przeżyła. - Estelle, jedna z teorii na temat Smitha mówi, że ma jakiegoś rodzaju moc parapsychologiczną. To nie lekarstwo, ale jakaś siła, która chroni ludzi przed efektami ubocznymi ich przypadłości, przed światłowstrętem i żądzą krwi u wampirów oraz koniecznością zmiany postaci u likantropów. Jego wyznawcy muszą pozostawać przy nim, żeby mógł ich chronić. To rodzaj symbiozy... Smith panuje nad ich agresją, a sam karmi się ich siłą i zainteresowaniem. Co o tym sądzisz? - Nie wiem. Nic już nie wiem. - Pociągnęła nosem. Głos miała ściśnięty, a ja wiedziałam już, skąd się brało to jej ciche seplenienie. Do studia wszedł Matt. - Kitty, masz telefon na czwórce. Czwórka była linią alarmową. Tylko kilka osób miało ten numer. Na przykład Carl. Mogłam się założyć, że to on, jak zawsze opiekuńczy. - Czy to nie może zaczekać? - Nie. Facet groził mi w dość niewybredny sposób. - Matt wzruszył beznamiętnie ramionami. Grozby ze świata nadnaturalnego zostawiał mnie. Pewnie niedługo zrezygnuje z pracy przy tym programie, a ja nie będę mogła go za to winić. Muszę poprosić Ozzie-go, żeby dał mu podwyżkę. - Estelle, zaczekaj sekundkę. Cały czas jestem z tobą, ale muszę zrobić małą przerwę. - Zawiesiłam połączenie, uruchomiłam drugą linię i upewniłam się, że rozmowa nie jest nadawana na żywo. Ostatnie, czego mi trzeba, to żeby Carl pouczał mnie na antenie. -Co? - Witaj, Katherine - odezwał się arystokratyczny męski głos. To nie był Carl. O nie. Tylko jeden człowiek poza moją babcią zwracał się do mnie per Katherine. Widziałam się z nim osobiście tylko kilka razy, podczas starć terytorialnych z Carlem i watahą. Ale znałam ten głos. Ten głos przerażał mnie nie na żarty. - Arturo. Skąd, do cholery, masz ten numer? - Mam swoje dojścia. Litości. Rozmawiając przez telefon, miałam przewagę. Przełączyłam rozmowę na antenę. - Dobry wieczór, Arturo. Jesteś na antenie. - Katherine - odezwał się przez zaciśnięte zęby. -Chciałbym porozmawiać z tobą na osobności. - Skoro dzwonisz do mnie w trakcie audycji, musisz rozmawiać też z moimi słuchaczami. Taki jest układ. - Może jeśli będę wystarczająco bezczelna, zapomnę, że usiłował mnie zabić. - Nie podoba mi się, że traktujesz mnie na równi z tym swoim motłochem... - Czego chcesz, Arturo? Wziął głęboki wdech. - Chcę porozmawiać z Estelle. - Czemu? - Bo to jedna z moich. Cudownie. Sprawa się komplikowała. Zakryłam mikrofon dłonią. - Matt, możesz zrobić telekonferencję na trzy linie? Kilka sekund pózniej miałam znów Estelle na linii. - Estelle? Jesteś tam? - Tak. - Drżał jej głos. Przełknęła ślinę. - To dobrze, mam Arturo na drugiej linii... Jęknęła, jakbym właśnie przebiła ją kołkiem. - Zabije mnie. Zabije mnie za to, że od niego odeszłam... - Wręcz przeciwnie, moja droga. Chcę cię zabrać do domu. Jesteś ranna i potrzebujesz pomocy. Powiedz mi, gdzie jesteś. Estelle dostała czkawki. Płakała. - Przepraszam, tak strasznie cię przepraszam... - Za pózno na przeprosiny - odezwał się zmęczonym głosem. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie chciałam powiedzieć. - Estelle, chyba powinnaś go posłuchać. Nie wiem, co mogę dla ciebie zrobić. Arturo zabierze cię w bezpieczne miejsce. - Nie wierzę mu. Nie mogę wrócić. Już nigdy nie będę mogła wrócić! - Estelle, powiedz mi proszę, gdzie jesteś - nalegał Arturo. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |