[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w twój wielki dzień. A on już nadchodzi. Brian za tobą szaleje. Naprawdę? Chciałam, żeby to powtórzyła. Oczywiście. I wiesz co? Obiecuję, że już nie wspomnę o Michaelu Jacksonie. Rozdział 19 Nadal nam nie opowiedziałaś, jak to było z Michaelem Jacksonem przypomniał Brian, gdy wróciłyśmy do salonu. Tym razem uratował mnie zupełnie nieoczekiwany rycerz w lśniącej zbroi. Kelner nie zdążył nawet dojść do drzwi. Młody mężczyzna wtoczył się do salonu. Garnitur, choć elegancki, najwyrazniej od kilku nocy służył mu za śpiwór. Włosy, brudne i posklejane Bóg wie czym, sterczały na wszystkie strony. Brian zerwał się na równe nogi, gotów go wyrzucić. Mary spochmumiała, przedstawiając nam czwartego uczestnika spotkania. Rozpoznałam go, dopiero kiedy zdjął połamane okulary przeciwsłoneczne. To Mitchell oznajmiła. Podał mi rękę i uścisnął. A potem pocałował Briana w rękę. Chyba odwrotnie! zażartował Brian. Mitchell spojrzał na niego tępo i wydał odgłos, który równie dobrze mógł być kichnięciem, jak i śmiechem. Przepraszam za spóznienie odparł i opadł na kremową kanapę. Sądząc po minie Mary, już się martwiła, ile zapłaci za czyszczenie jasnego obicia. Uśmiechała się krzywo. Przeciągnęły się nagrania w studiu. Kretyn perkusista jest do niczego. Myślałam, że akurat perkusista jest do rzeczy syknęła. Akurat. Nie wiem, kto ci to mówił. Nie dasz mi szampana? Mitchell zmienił temat. Najpierw się doprowadz do ładu. Zaprowadziła go do łazienki. Mamy gości. Ach, ci artyści uśmiechnęła się, kiedy zamknęła za nim drzwi. Czasami są nie do wytrzymania. Cóż, taka praca. Brian i ja milczeliśmy. Skończy się sesja nagraniowa i będzie normalny. Zazwyczaj w ogóle nie pije. Atmosfera w studiu tak na niego działa. Nie musisz nam tłumaczyć zauważył Brian delikatnie. Mary najwyrazniej była innego zdania. Toleruję to, bo wiem, jak czasami mu ciężko. To niewygórowana cena za kreatywność. Z trudem opanowałam odruch, by pytająco unieść brwi. Na czym niby polega kreatywność Mitchella? Niedługo dojdzie do siebie zapewniała Mary. Prysznic postawi go na nogi. Zjawił się akurat na kolację stwierdził Brian radośnie. Przy jedzeniu alkohol wyparuje mu z głowy. Mary spojrzała na niego z wdzięcznością. Mitchell jednak nie pojawił się nawet wtedy, kiedy zabraliśmy się do deseru, imponującej konstrukcji z beżów i owoców. Rozmowa w zastraszającym tempie upodabniała się do wina było jej coraz mniej. Wszyscy co chwila odruchowo zerkaliśmy do holu. Mitchell siedzi w łazience od co najmniej godziny. Chyba się nie utopił? W końcu Mary nie wytrzymała napięcia i poszła sprawdzić. Sądząc po jej minie, jeszcze żył. Nawet nie dotarł pod prysznic wyjaśniła. Zasnął z głową na muszli klozetowej. Brian i ja uśmiechnęliśmy się uprzejmie, jakby to było najnormalniejsze zachowanie pod słońcem. Położyłam mu ręcznik pod policzek. Pewnie obudzi się cały obolały. Nie macie nic przeciwko temu, żeby tam jeszcze pospał? Skądże. Dobrze, że mam dwie łazienki, co? Może jeszcze kawy? Najchętniej uciekłabym, gdzie pieprz rośnie. Niestety. Poprosiliśmy o kawę i siedzieliśmy w milczeniu. Co jakiś czas z kuchni dobiegał wybuch śmiechu i przypominaliśmy sobie, że nie jesteśmy sami. Po pewnym czasie Mary odprawiła kelnerów i obiecała, że wyśle im czeki. Kiedy dosłownie kilka sekund po ich wyjściu rozległ się dzwonek do drzwi, byłam przekonana, że wrócili, bo czegoś zapomnieli. Mary podniosła słuchawkę domofonu, ale ten ktoś już był w budynku, przemknął się obok zaspanego portiera. Stał pod drzwiami. Brian i ja staraliśmy się rozmawiać, ale nie mogliśmy nie słuchać, co się dzieje w holu. Mary nie wpuściła tajemniczego gościa. Rozmawiała z nim przez uchylone drzwi. Mówiła szeptem, ale nieznajomy mniej się przejmował spokojem sąsiadów. Chcę się z nim zobaczyć nalegał. Nie możesz. Zasnął w łazience. Pewnie przez ciebie. Chcę się z nim zobaczyć. Wezwę policję. Brian uniósł się z fotela. Po raz drugi tego wieczoru był gotów pospieszyć Mary na ratunek. Ona jednak zajrzała do salonu i gestem dała mu znać, żeby usiadł. Brian i ja zajęliśmy się kawą. Nie sposób było rozmawiać. Co chwila głośno stukałam filiżanką o spodek na znak, że nie podsłuchuję. W porządku Mary nagle podniosła głos. Jeśli chcesz, żeby przyleciał do ciebie do Rio z walizką ciuchów i niczym więcej, proszę bardzo. Powiem mu, że byłeś. A potem zatrzasnęła nieznajomemu drzwi przed nosem. Odczekała jeszcze chwilę i wróciła do salonu z półmiskiem belgijskich pralinek. Częstowała nas z szerokim uśmiechem, jak gdyby nigdy nic. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |