[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Walczak? Wyście się z nim przecież przyjaznili... Downar przełknął kawał schabu. - I przyjaznię się z nim w dalszym ciągu. To bardzo porządny chłop. Rzadko spotkać takiego przyzwoitego człowieka. - Oj, tak, tak! W dzisiejszych czasach niełatwo o porządnego człowieka. Gaworzyli o tym i o owym, wspominali czasy wspólnej pracy w komendzie, pili wódkę i zagryzali nóżkami w galarecie. W pewnej chwili Korolkiewicz pochylił się nad stolikiem i nadając głosowi ton konfidencjonalny, spytał: - A wy tu, kolego, prywatnie czy służbowo? Od początku rozmowy Downar zastanawiał się nad tym, czyby chociaż częściowo nie wtajemniczyć Korolkiewicza i nie wyjawić mu właściwego celu swej podróży do Augustowa. Po namyśle jednak zrezygnował z tego projektu. Korolkiewicz to porządny chłop, ale straszny gaduła i plotkarz. Już na drugi dzień cały Augustów nie mówiłby o niczym innym jak tylko o zamordowaniu Gernera. -Ja tu właściwie prywatnie, w takich tam rodzinnych sprawach. Być może, że przy okazji załatwię także jakąś sprawę służbową. - Gdybym mógł być wam w czymkolwiek pomocny, jestem do waszej dyspozycji. Znam tutejszy teren jak własną kieszeń. Wiem wszystko: kto, z kim, gdzie, dlaczego. Tutaj nie ma dla mnie tajemnic. Więc jeżeli tylko potrzebne wam są jakieś informacje... Downar przyjacielsko poklepał grubasa po ramieniu. - Bardzo wam dziękuję, kolego, za dobre chęci, ale na razie żadnych takich ekstrainformacji nie potrzebuję. W razie czego nie omieszkam się do was zwrócić. Korolkiewicz westchnął i zamówił drugą ćwiartkę. - Tak by człowiek chciał być jeszcze pożytecznym, przydać się na coś. Daję wam słowo, że nie mogę się w żaden sposób przyzwyczaić do roli emeryta. Czuję się jeszcze na siłach poprowadzić jakieś śledztwo. Zapewniam was, że dałbym sobie radę. - Nie mam co do tego żadnych wątpliwości - skwapliwie przytaknął Downar. Korolkiewicz zapatrzył się przed siebie. - Mój Boże, jak ten czas leci. Pamiętam, jak w roku pięćdziesiątym czwartym Leśniewski wysłał mnie do Bydgoszczy. Nie mogli sobie poradzić z morderstwem tej Wójcickiej. To była tajemnicza sprawa. - To wy prowadziliście to śledztwo? - zainteresował się Downar. - No, niezupełnie. Zledztwo prowadziła Komenda Wojewódzka. Ja tam pózniej doszlusowałem do tego interesu, żeby im pomóc. -No i...? - No i nic. Nie mogłem nic zrobić. Wstępne docho- 74 75 dzenie było fatalnie przeprowadzone. Właściwie nie było się czego chwycić. Trochę bardzo mętnych poszlak. - W jaki sposób została zamordowana ta kobieta? - Uduszona szalikiem. Prosty sposób. - A jak daktyloskopia? Nie pamiętacie? - Doskonale pamiętam. Badania daktyloskopijne nie dały żadnych rezultatów. Morderca bardzo dokładnie zatarł za sobą ślady. - Czy uważacie, że tej zbrodni mogła dokonać kobieta? Grubas nie odpowiedział od razu. Całe usta miał wypełnione galaretką z nóżek. Kilkakrotnie poruszył energicznie grdyką i odzyskał mowę. - Kobieta? Bardzo wątpię, żeby to mogła zrobić kobieta. Kobiety na ogół wolą truciznę. Szalikiem to trzeba siły i zdecydowania. To nie jest takie proste. Downar w zamyśleniu obserwował twarz byłego archiwisty. Różne myśli krążyły mu po głowie. - To nie jest takie proste - powtórzył. - No co, chyba już pójdziemy - dodał, wyjmując portfel. Korolkiewicz zaprotestował energicznie: - O nie, nie, nigdy nie pozwolę na to, żebyście płacili. - Ale z jakiej racji? - Z takiej racji, że w Augustowie ja jestem gospodarzem i ktokolwiek przyjedzie tu z Komendy Głównej jest moim gościem. Panno Broniu, proszę wszystko zapisać na mój rachunek. - Uważajcie, żebyście nie zbankrutowali na takiej gościnności. - Nie ma strachu. Prawie półtora roku już tu siedzę i dopiero pierwszy raz postawiłem ćwiartkę. Kiedy wychodzili, Korolkiewicz nagle zaczął się głośno śmiać, po prostu chwycił go jakiś paroksyzm śmiechu. Downar spojrzał na niego niespokojnie. - Co wam się stało? Z czego tak się śmiejecie? - Nic, nic - wykrztusił przez łzy grubas. - Coś mi się przypomniało. Nie zwracajcie na mnie uwagi. To mi zaraz przejdzie. Na rynku Downar pożegnał rozbawionego emeryta i wrócił do hotelu. Miejsce starego portiera zajęła tęga kobieta o wypukłych oczach i szerokiej, nalanej twarzy. Robiła na drutach sweter z fioletowej włóczki. Głośno pociągała nosem, nie chcąc najwidoczniej tracić cennego czasu na zbyt częste używanie chusteczki. - Dobry wieczór - powiedział Downar. Spojrzała na niego obojętnie. Z pewnym wysiłkiem stłumiła ziewnięcie. - Dobry wieczór. Downar nawiązał dyplomatyczną rozmowę. Dowiedział się, iż zażywnajejmość zastępuje swego męża, który poszedł odwiedzić chorego brata. Tu nastąpiła długa i dość zawiła opowieść, dotycząca spraw familijnych. Downar nie miał zamiaru zgłębiać tajników drzewa genealogicznego, wysłuchał jednak cierpliwie historii rodziny, a kiedy elokwentna kobieta umilkła, spytał: - Czy pani zna niejakiego Włodzimierza Korolkiewicza? Przestała machać drutami. Była trochę zdziwiona. -Włodzimierza Korolkiewicza? Oczywiście, że go znam. Wszyscy go tu znają. Ale to nie nasz krewny. - Sympatyczny człowiek? Wzruszyła ramionami. - Boja wiem. Czasem sympatyczny, a czasem nie. - Nie rozumiem. - No, jak by tu panu powiedzieć. Ten Korolkiewicz to bardzo dziwny człowiek, bardzo [ Pobierz całość w formacie PDF ] |