[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyjdzie. Już zaczynałem zauważać u siebie pewne zmiany. Lepiej widziałem po ciemku i zdawało mi się, że lepiej słyszę. Czułem się silniejszy niż kiedykolwiek, pełen jakiejś żywiołowej energii. I byłem głodny. Takiego głodu nawet sobie nie wyobrażałem. W porze obiadu przekonałem się, że zwyczajne jedzenie i picie w żaden sposób go nie zaspokajają. Nie umiałem tego pojąć. A potem spojrzałem na białą szyję jednej ze służących i zrozumiałem dlaczego. - Wziął głęboki oddech, jego oczy pociemniały od udręki. - Tej nocy oparłem się potrzebie, chociaż musiałem użyć całej woli. Myślałem o Katherine i modliłem się, żeby do mnie przyszła. Modliłem się? - Zaśmiał się krótko. - O ile taka istota jak ja może się modlić. Elenie zdrętwiały palce w jego uścisku, ale próbowała mocniej chwycić jego dłoń, żeby dać mu trochę wsparcia. - Mów dalej, Stefano. Teraz już mówił niepowstrzymanie. Prawie jakby zapomniał o jej obecności, jakby opowiadał tę historię samemu sobie. - Następnego dnia rano potrzeba była silniejsza. Zupełnie jakby moje żyły wysychały i pękały, rozpaczliwie potrzebując płynu. Wiedziałem, że długo tego nie zniosę. Poszedłem do komnat Katherine. Chciałem z nią porozmawiać, błagać ją... - głos mu się załamał. - Ale Damon już tam był, czekał pod jej pokojami. Widziałem, że nie oparł się pokusie. Blask jego skóry, sprężysty krok, to mówiło wszystko. Minę miał tak zadowoloną jak kot, który napił się śmietanki. Ale Katherine nie dostał. - Stukaj, ile chcesz - powiedział do mnie - ale ta smoczyca, która jest w środku, nie wpuści cię. Już próbowałem. Może pokonamy ją siłą, ty i ja? Nie chciałem mu odpowiedzieć. Ta jego mina, zarozumiała, zadowolona z siebie, odstręczała mnie. Zacząłem walić w drzwi, jakbym... - umilkł, a potem znów się roześmiał smutno. - Miałem zamiar powiedzieć: Jakbym chciał obudzić umarłego . Ale umarli wcale tak mocno nie śpią, jak się okazuje. Po chwili znów podjął opowiadanie. - Służąca, Gudren, otworzyła drzwi. Twarz miała jak duży płaski talerz, a oczy jak czarne szkiełka. Zapytałem, czy mogę się widzieć z jej panią. Spodziewałem się, że mi odpowie, że Katherine śpi, ale Gudren tylko popatrzyła na mnie, a potem na stojącego za moimi plecami Damona. - Jemu nie chciałam powiedzieć - odezwała się - ale tobie powiem. Moja pani Katherine wyszła. Wyszła dziś wcześnie rano na spacer po ogrodzie. Powiedziała, że ma dużo do przemyślenia. Zdziwiłem się. - Wcześnie rano? - spytałem. - Tak - odparła. Popatrzyła na nas obu z Damonem bez sympatii. - Moja pani była wczoraj wieczorem bardzo nieszczęśliwa - powiedziała znacząco. - Przez całą noc płakała. A kiedy to powiedziała, ogarnęło mnie dziwne uczucie. To nie był wstyd i żal, że Katherine poczuła się taka nieszczęśliwa. To był strach. Zapomniałem o głodzie i słabości. Zapomniałem nawet o nienawiści do Damona. Ogarnął mnie wielki niepokój. Obróciłem się do Damona i powiedziałem, że musimy znalezć Katherine. Ku mojemu zdziwieniu skinął głową. Zaczęliśmy przeszukiwać ogrody, nawołując Katherine po imieniu. Pamiętam dokładnie, jak wszystko wyglądało tego dnia. Słońce świeciło wśród cyprysów i sosen. Mijaliśmy drzewa, coraz głośniej nawołując... Cały czas ją wołaliśmy... Elena poczuła, że Stefano przeszywa dreszcz. Miał mocno zaciśnięte palce. Oddychał szybko i płytko. - Dotarliśmy już prawie do końca ogrodów, kiedy przypomniałem sobie o ulubionym miejscu Katherine. Był to zakątek w głębi ogrodów, przy niskim murku pod drzewem cytrynowym. Pobiegłem tam i zacząłem ją wołać. Ale, podchodząc bliżej, przestałem. Poczułem... strach. Jakieś okropne przeczucie. I wiedziałem, że nie powinienem... %7łe nie wolno mi tam iść... - Stefano! - odezwała się Elena. Palce ją bolały, zgniecione uściskiem jego ręki. Drżenie, które parę razy przebiegło jego ciało, zamieniło się w atak dreszczy. - Stefano, proszę! Nie dał żadnego znaku, że ją w ogóle słyszy. - To było zupełnie jak... senny koszmar... Wszystko działo się tak powoli. Nie mogłem się ruszyć, a przecież musiałem. Musiałem iść dalej. Z każdym krokiem ten strach rósł. I poczułem zapach. Zapach, który przypominał spalony tłuszcz... Nie mogę tam iść... Nie chcę tego widzieć... Jego głos stał się wyższy i bardziej natarczywy. Chwytał z trudem oddech. Oczy miał szeroko otwarte, zrenice rozszerzone, zupełnie jak przerażone dziecko. Elena złapała jego szczupłe palce drugą ręką, chowając jego dłoń w swoich rękach. - Stefano, wszystko w porządku. Nie jesteś tam. Jesteś tu, ze mną. - Nie chcę tego widzieć, ale nic na to nie mogę poradzić. Tam jest coś białego. Coś się [ Pobierz całość w formacie PDF ] |