[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w nim jeszcze bardziej zakochana. - I faceci chyba rzeczywiście nie są nam do niczego potrzebni - dodała Shannona. Kiedy to mówiła, Katie patrzyła na nią tak, jakby z jej ust spływały nie słowa, tylko miód. - To mo\e przyjdziesz jutro na spotkanie klubu dyskusyjnego i pomo\esz Katie to udowodnić - zaproponowała Helen. - Wiesz, \e jestem w tym do niczego. Ty zrobisz to lepiej. - Otó\ nie zrobię. Nie mam zamiaru bronić takiej bzdury. - Bzdury? - Shannona znacząco zerknęła w prawo. Helen odruchowo popatrzyła w tę samą stronę. Trzy stoliki dalej siedział Andy Savage. - Musisz przyznać, \e gdyby nie pewien facet, miałabyś ostatnio mniej kłopotów. - Shannona uśmiechnęła się przebiegle. - Właśnie! - zawołała Katie. - Faceci to same kłopoty - dodała nieco ciszej. - I jutro to powiemy. - Jeśli ju\, to ty powiesz - sprostowała Helen. - Uprzedzam cię tylko, \e nie wystarczy powiedzieć, trzeba jeszcze udowodnić. - A w tym nie ma nikogo lepszego od ciebie. - Shannona znów wtrąciła swoje trzy grosze. Helen zauwa\yła, \e przy stoliku, przy którym siedział Andy, zrobił się jakiś ruch. On i jego koledzy zaczęli wstawać. - Zalazł ci za skórę, co? - spytała Shannona, widząc, w którą stronę podą\a wzrok przyjaciółki. - Nie przeczę. - Tobie Andy, mnie Collin, a Katie Oliver... Shannona mówiła to jakby do siebie, Helen wiedziała jednak dobrze, do kogo kieruje te słowa. - Trzech facetów bez których \ycie byłoby prostsze - ciągnęła Shannona tym samym tonem. - Tylko trzech - powiedziała Helen. - A jest ich kilka miliardów. - Trzech, o których wiemy. Wyobra\asz sobie, ile na świecie jest dziewczyn myślących w tym momencie podobnie jak my? - Nie zastanawiam się nad tym. - A szkoda. - Przestań! I tak mnie nie przekonasz - powiedziała Helen, chocia\ czuła, \e zaczyna się łamać. Shannona chyba równie\ wyczuwała jej wahanie, obawiała się jednak, \e jeśli będzie naciskać zbyt mocno, to tylko zirytuje przyjaciółkę. - Niezła dzisiaj ta pieczeń - powiedziała, udając, \e poprzedni wątek rozmowy ju\ jej nie interesuje. Katie była do tego stopnia szczęśliwa, \e Shannona stanęła po jej stronie, \e oszczędziła sobie komentarza na temat spo\ywania mięsa. Przez jakiś czas wszystkie trzy jadły w milczeniu. - No dobrze - powiedziała w końcu Helen. - To w końcu temat jak ka\dy inny. Katie spojrzała na nią, nie wierząc w swoje szczęście. - Skoro mam w przyszłości występować w sądach w obronie przestępców, muszę nabierać doświadczenia w bronieniu spraw, co do słuszności których nie jestem przekonana. Shannona uśmiechnęła się, zadowolona, \e dopięła swego, a Katie z radości zaklaskała w dłonie. - Wygramy! - zawołała. - Właśnie! Skoro to my mamy wygrać - powiedziała Helen, kładąc nacisk na my - dobrze by było, \ebyś te\ przygotowała jakieś argumenty, a nie, \eby cały cię\ar dyskusji spadał na mnie. - Jasne - rzuciła Katie, gotowa przystać na wszystkie warunki. - I \adnego sadzania facetów na krzesłach elektrycznych. Ani wieszania ich na przydro\nych drzewach - zastrzegła Helen. - Nie? A znasz jakieś inne, bardziej humanitarne metody uśmiercania? - Katie! - Przecie\ tylko \artowałam. 14 - Helen, telefon do ciebie! Helen była ju\ w drzwiach, kiedy usłyszała wołanie mamy. Popatrzyła na zegarek. Miała niewiele czasu; za osiem minut odje\d\ał autobus, a dotarcie do przystanku zajmowało jej co najmniej pięć. Jeśli się spózni, na następny będzie czekać kwadrans i wejdzie do szkoły równo z dzwonkiem. Wracając do kuchni, zastanawiała się, kto to mo\e dzwonić. Na pewno \adna z kole\anek, wiedziały bowiem, \e o tej porze jest ju\ w drodze do szkoły. - Pani Dalton - szepnęła matka, podając jej słuchawkę. - Dzień dobry - powiedziała zaskoczona Helen. Pani Dalton była bardzo gadatliwą osobą. Helen przez kilku minut stała ze słuchawką przy uchu, zanim się dowiedziała, o co chodzi. Starsza pani opowiedziała, \e zmarła jej sąsiadka, pochwaliła się, \e wkrótce odwiedzi ją córka z wnukami, skar\yła się na zdrowie, narzekała na lekarzy. Helen zerknęła na zegarek. Wiedziała, \e na pierwszy autobus i tak ju\ nie zdą\y, ale obawiała się, \e jeśli nie przerwie potoku słów pani Dalton, to spózni się równie\ na drugi. - A co u Mimi? - spytała, bezceremonialnie wchodząc jej w słowo. - Właśnie w jej sprawie do ciebie dzwonię. Helen przypomniała sobie smutne oczy suczki, kiedy widziała ją w parku. Poza tym, wydawało jej się, \e Mimi zmarniała - schudła, a jej ruda sierść nie błyszczała tak jak kiedyś. - Coś z nią jest nie w porządku? - spytała zaniepokojona. - Nie, w porządku... Chocia\ ostatnio jest trochę markotna - przyznała starsza pani. - Ale nic jej nie dolega. Nic poza złamanym sercem, pomyślała Helen. - Dzwonię do ciebie... - zaczęła pani Dalton. - Trochę niezręcznie mi o tym mówić - powiedziała po chwili i znów przerwała. Helen niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę. - Przepraszam, ale za niecałe dziesięć minut mam autobus. Jeśli nie zdą\ę, to spóznię się na pierwszą lekcję. - To ja przepraszam. Krótko mówiąc, rzecz w tym, \e bardzo bym chciała, \ebyś znów wyprowadzała Mimi na spacer. Kiedy Helen zaczęła z nią rozmawiać, przemknęło jej przez myśl, \e mo\e chodzić właśnie o to, a jednak teraz była zaskoczona. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |