[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wdzięczność Johnny ego nie miała granic, był gotów zrobić dla Franka wszystko zrobił wszystko, uczynił mu prezent ze swojej ukochanej, Clemency Bailey. Myślał o nim jak o ojcu, nauczycielu, gotów był nawet zostać jego kochankiem. Ale nie mógł odpędzić sprzed oczu widoku tych miękkich, ciepłych palców przesuwających się po skórze Kleks. Wyglądało na to, że jej ojca należałoby zamknąć i wyrzucić klucz. Mocno przycisnął tył głowy do masztu, aż zabolał go kark, gdyż czuł potrzebę fizycznego bólu, jakby miał mu on pomóc w odegnaniu tych myśli. Potem z całej siły zacisnął pięści, aż paznokcie wbiły mu się w skórę. W brzuchu ściskało go, jakby połknął kamień. Usłyszał, że otwierają się drzwi sterówki i po chwili ujrzał Clem rozglądającą się za nim, osłaniającą oczy przed światłem ze środka. Wszystko się popsuło, zostało zszargane, ich miłość, oni oboje, jakby zażyli truciznę. Ruszyła powoli wzdłuż burty w jego stronę, owijając się połami swetra. Nie widzę cię. Wszystko w porządku, Hoodzie? zagadnęła, kucając przy nim i kładąc mu rękę na kolanie. Nie był w stanie wydusić z siebie głosu, nie wiedział, co odpowiedzieć, jak określić swój stan. Myślałam, że zależy ci& mruknęła niepewnie, zle odczytując jego reakcję. Myślałam, że między nami już wszystko w porządku. Musimy wynosić się z tego jachtu powiedział, ocierając usta. Zrobimy to, jak tylko dotrzemy do jakiegoś portu. Naprawdę muszę jak najszybciej zejść na ląd powtórzył głosem pełnym desperacji. Miał ochotę już teraz wskoczyć do łodzi wiosłowej i odpłynąć. Nie obchodziło go dokąd. Wolał już błąkać się po tutejszym odludziu, niż zostać na jachcie. Wiem odparła, chociaż wcale nie wiedziała. Niczego nie rozumiała. Była niewinna i bardzo chciał, żeby tak zostało. Niby siedziała blisko przy nim i trzymała mu rękę na kolanie, dotykała go, a jednak czuł się tak, jakby był setki kilometrów od niej. Musiał spróbować zmniejszyć ten dystans, jakoś wyrazić swoje uczucia, ale brakowało mu słów. Wydaje mi się, że coś się dzieje szepnął. Obejrzała się szybko i popatrzyła mu w oczy. Wolno pokręciła głową, jakby nie potrafiła zrozumieć. O co ci chodzi? O co mu chodziło? Czuł jej świdrujące spojrzenie, chęć poznania wyjaśnień. Musiał się uspokoić. Znowu popatrzył na nieliczne gwiazdy mrugające tam, w oddali, tuż nad linią horyzontu, i w zamyśleniu wytarł usta. Postanowił podejść do tematu z innej strony. Co myślisz o dzisiejszym występie Kleks? zapytał. Spojrzała mu w oczy, zaskoczona nagłą zmianą tematu. Jak to co myślę? No, co o tym myślisz? Był zabawny. Owszem. Też mi się tak zdawało powiedział, wciąż wbijając wzrok w ciemność. Ale chyba nie powinniśmy byli się z niej śmiać. Dlaczego? Obrócił się do niej. Nie ufam Frankowi. Przez chwilę wpatrywała się w jego twarz, wreszcie westchnęła i syknęła z pogardą. Och, na miłość boską, Johnny. Mam już tego dość. W nim coś jest, Clem& Nie chcę, żebyś zostawała z nim sam na sam. Co?! rzuciła, uśmiechając się ironicznie. Dlaczego to robisz? Dlaczego jesteś aż tak zazdrosny? To takie nudne. Aż strasznie było patrzeć, jak ona mierzy go tym wzrokiem. Nie było w tym ani trochę uczucia. Owinęła się szczelniej swetrem. Myślałam, że wyrosłeś z tego powiedziała, a w jej głosie zabrzmiało rozczarowanie. Nie sądziłam, że okażesz się taki& taki& nie mogła dobrać odpowiedniego słowa, ale wiedział z góry, że cokolwiek usłyszy, nie zabrzmi dla niego dobrze & małostkowy. Wstała, nawet na niego nie spojrzawszy, zrobiła rękoma taki ruch, jakby chciała go od siebie odpędzić, i poszła z powrotem. Małostkowy. Miał nadzieję, że się nie pomyliła, że jedynym jego problemem jest małostkowość. Zajrzał przez otwarty luk do salonu, gdzie Annie i Frank się krzątali, przestawiali stół. Clem dołączyła do nich, zaczęła zbierać karty, zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Nie ruszył się z miejsca, przez wiele godzin wpatrywał się w niebo, rozmyślając i wsłuchując się w wycie wilków między górami dobiegające z ciemności. Nie spuszczał oczu z linii horyzontu, wyczekując jedynego ich ratunku: wiatru. Wsłuchiwał się w plusk fal. Od czasu do czasu budziła się w nim bezsilna złość, rozpalała się i rozmywała we mgle zamętu. W pewnym momencie dostrzegł na krótko burtowe światła jakiejś jednostki na horyzoncie i zaczął się zastanawiać, jacy ludzie nią płyną, czym się teraz zajmują, o czym myślą. Zazdrościł im codziennych trosk. Noc zdawała się ciągnąć bez końca, jakby słońce nie chciało oświetlić Małej Utopii . Ale w końcu ucichło wycie wilków, a na niebie z wolna pojawił się brzask, zabarwiając świat kolorami, a zwłaszcza górzyste, porośnięte zaroślami odludzie. Lecz zarazem wraz ze światłem dnia wszystkie demony nocy umknęły z ciemnością, aż zaczął się zastanawiać, czy nie zaczyna cierpieć na morski obłęd. 7 URODZINY Johnny nie sądził, że zaśnie, ale jednak się zdrzemnął. Ktoś nakrył go śpiworem, za co był teraz wdzięczny nieznanemu dobroczyńcy. Trwał jeszcze przez chwilę w spokoju, zanim wstydliwe myśli wtargnęły mu do głowy niczym śmieci wsypywane do morza. Pewniki z poprzedniego wieczoru utraciły wyrazistość, pozostały po nich tylko rozmyte, niewyrazne zarysy. W pełnym świetle dnia wydały się absurdalne. Usiadł i poprawiając śpiwór na ramionach, rozejrzał się po szklanej tafli morza w czasie flauty rozświetlonej białozłotym blaskiem porannego słońca. Wystarczyło, żeby razem z Clem zeszli z jachtu na ląd, a wszystko powinno się ułożyć. Musieli natknąć się na jakąś wioskę czy miasteczko, może nawet jeszcze dzisiaj, wtedy mogliby się pożegnać i ruszyć w swoją stronę. Ale poczucie panicznej potrzeby, konieczności ucieczki, które ogarnęło go poprzedniego wieczoru, teraz osłabło. Wręcz uznał za śmieszny pomysł, żeby po ciemku ruszać łodzią wiosłową do brzegu, a potem błąkać się po dzikim odludziu. Po prostu zaczynał dostawać obłędu. Clem miała rację. Zazdrość była dla niego nowym uczuciem i wcale mu się nie podobała. Ale jeszcze nigdy nie miał wrażenia, że przestał jej odpowiadać. Zamknął oczy i poczuł na powiekach ciepłe promienie słońca. To był pierwszy od dawna poranek, kiedy obudził się, nie mając u boku Clem, i bardzo mu jej brakowało. Poczuł się samotny. Nagle pokrywa luku za jego plecami otworzyła się z hukiem i Kleks wytknęła przez nią głowę, uśmiechnięta od ucha do ucha. Miała na sobie czerwoną marynarkę kapitana Hooka, ale oprócz tego nosiła na głowie wyciętą z papieru koronę. Dziś są moje urodziny! Cześć! mruknął takim tonem, jakby wcale o tym nie zapomniał. Nie budz go! rozległ się głos Franka z głębi kajuty. Wszystko w porządku! zawołał Johnny. Już nie śpię! Nic się nie zmieniło. Wszystko było takie samo. Po prostu Johnny ze swoją zazdrością musiał jak najszybciej zejść z pokładu jachtu. Kiedy popatrzył na rozpromienioną uśmiechem [ Pobierz całość w formacie PDF ] |