[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niedługo... Nerwowo obgryzała i tak już pogryzione do krwi paznokcie. - Znasz kogoś, kto... potrafi to zrobić? - spytała i spojrzała tymi przypominającymi studnie oczyma, od czego Mali znowu zakręciło się w głowie. - Mam trochę oszczędności, więc gdyby ktoś... - Nie powinnaś nawet o tym myśleć, Kristine - powiedziała Mali. - Dobrze wiesz, że to się może skończyć strasznie. Tamta się roześmiała. - Zawsze skończy się tak samo, cokolwiek zrobię. Jeśli urodzę dziecko, będzie przez całe życie wytykane palcami. Nikt nie zechce panny z dzieckiem. I ściągnę wstyd nie tylko na siebie. Moi, tam w domu... - Nie wolno ci zrobić nic nieprzemyślanego, Kristine - powtórzyła Mali z naciskiem. - Spróbuję znalezć jakąś radę. - Ale jaką? Może wezmiesz sobie moje dziecko, skoro sama swojego się jeszcze nie spodziewasz? Gdybyś zaszła w ciążę, to w Stornes pewno bardzo by się cieszyli. Nagle na schodach rozległy się kroki. - Halo, moje panny! - wołała gospodyni. - My się tu boimy, czyście tam całkiem nie zamarzły. Ruth Gjelstad stanęła w drzwiach. Oczy jej lśniły z ciekawości jak u wiewiórki. Mali zasłoniła sobą Kristine. - To moja wina - powiedziała. - Miałyśmy sobie tyle do powiedzenia. Nie widziałam Kristine od czasu, kiedy pracowałyśmy tu obie, i... no, zapomniałyśmy, że czas płynie. Już wracamy. Potem już Mali z Kristine nie rozmawiała. Nawet nie mogła się z nią pożegnać, bo Kristine zajęta była zmywaniem. Z ciężkim sercem Mali otulała się skórzaną narzutą, kiedy już siedziała obok Johana w saniach. Pewnego wieczora, dwa tygodnie po świętach, dotarła do Stornes wieść, że Kristine nie żyje. Mali zbladła i osunęła się na krzesło. Z trudem powstrzymywała mdłości. - Nie żyje? - powtarzała, przyglądając się sąsiadowi, który przyniósł wiadomość. - Tak. Nikt nie wie dokładnie, ale podobno ona... Mówią, że podobno chorowała od jakiegoś czasu i nagle dostała krwotoku. Tak mówią. - Dostała krwotoku - powtórzyła Beret i roześmiała się nieprzyjemnie. - Tak, tak, już ja wiem, co dolegało tej dziewczynie. Zawsze się tak kończy... z takimi, co nie mają dość rozumu, żeby się przyzwoicie zachowywać. Mali zerwała się i wyszła z izby. Poszła do swojego pokoju i usiadła przy oknie. Panowało tu lodowate zimno, ale ona tego nie czuta. Kristine nie żyje, Kristine nie żyje, dudniło jej w głowie. Wieczór był księżycowy, niebo pełne gwiazd, na północnej stronie mieniła się kolorami zorza polarna. Mali chciała płakać, ale nie mogła, suchymi oczyma wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo. W piersiach paliły ją gorycz i żal. Nawet nie mogłam się z nią pożegnać - ubolewała. A więc Kristine nie znalazła wyjścia, próbowała sama uwolnić się od dziecka, prawdopodobnie drutem do robienia skarpet, pomyślała Mali z drżeniem. Wiele razy słyszała o takiej metodzie. Młoda, radosna dziewczyna, która życie miała przed sobą, musiała to życie złożyć w ofierze, bo wykorzystał ją jakiś bogaty mężczyzna. %7łeby zaspokoić swoje żądze. Mali zauważyła, że zaciska pięści aż do bólu. Wpatrywała się w gwiazdziste niebo i zatrzymała wzrok na wyjątkowo dużej, bardzo jasnej gwiezdzie, obok tej dużej migotała druga, maleńka. - Kristine, Kristine, jakie to życie było nam pisane... I wtedy przyszły łzy, ciepłe i ciche. ROZDZIAA 18. Po świętach Mali zaczęła powoli tkać w domu babci. Beret oczywiście dbała, by synowa nie miała zbyt wiele wolnego czasu. Ta sama Beret, która dawniej niemal wszystko wyrywała jej z rąk, nagle zmieniła zdanie. Teraz dosłownie końca nie było temu, co Mali powinna zrobić i w domu i w obejściu. Ale od czasu do czasu mogła się jednak na chwilę wyrwać, kiedy wiedziała, że zrobiła już wszystko tego dnia i że nikt nie będzie miał pretensji. W końcu jestem przecież młodą gospodynią, nie niewolnicą, myślała, zamykając za sobą drzwi. Godziny spędzane w domu babci Johana były niczym plaster na obolałą duszę Mali. Czuła, jak powoli się rozluznia w towarzystwie staruszki. I chociaż dzieliła je naprawdę znaczna różnica wieku, babka w tym domu była jej najbliższa. Z nią może porozmawiać o wszystkim, co do tego nie miała wątpliwości. Nigdy się też nie bała, że to, o czym mówią, może się dostać do uszu innych. Babka taka nie jest, to bardzo szlachetny człowiek, myślała Mali. Zimowe wichry szalały na dworze, a ona siadywała w ciepłej izbie i wyczarowywała z wełnianej włóczki najpiękniejsze wzory na makatach i narzutach. Wtedy czuła, że część dawnej radości życia wraca do niej. Przynajmniej na krótkie chwile. A stara gospodyni była życzliwą przewodniczką, nie szczędzącą pochwał i zachwytów. - Nosisz w sobie wiele piękna. Mali - powiedziała pewnego wieczora, patrząc, jak zręczne palce przeciągają kolorowe nici. - Bez tego nie mogłabyś tworzyć takich rzeczy. Mali nie od razu odpowiedziała. - Miałam kiedyś marzenie - powiedziała po chwili cicho. - Marzenie o czymś bardzo pięknym... Ale potem wszystko poszło nie tak, jak sobie wyobrażałam. - Umilkła na chwilę. - [ Pobierz całość w formacie PDF ] |