[ Pobierz całość w formacie PDF ]
również ekologii śmierci. Sądzę, że rozumiem twój punkt widzenia. Niepokoi cię okru- cieństwo i ucisk wyzysk jednej istoty przez drugą. Zapewniam cię, że takie rzeczy tu- taj się nie zdarzają. Prześcigamy się bowiem, współzawodnicząc o to, by kreacje naszego świata posiadały jak najwięcej powabów: walczymy o ich atrakcyjność, pomysłowość. Im są one lepsze, tym więcej istot pragnie je dzielić, czerpać z nich przyjemność, speł- niać się w nich bez reszty, a nawet cierpieć. Kryształowej mgle natomiast jest to zupełnie obce. Ona jest jak wirus, który pragnie wyłącznie się reprodukować. Mgła skrystalizo- wałaby nieprzestrzeń w oddzielne, absolutnie odizolowane od siebie komórki. Zamro- ziłaby wyobraznię w nieskończoność powielających się wzorów w autoświaty. 143 Lal uniósł rękę z wczepionym w nią Zmiercią. Ono was poprowadzi z powrotem do domu. Inne będą towarzyszyć jako eskorta. Pośpieszcie się! Mam wrażenie, że wasz czas się kończy. Sam mówiłeś, że czas nie gra roli. A czegoś chciał, wycieczki w nieskończoność? A co do czasu, to jest on różny kurczy się i rozciąga. Raz jednak chwila jest milionem lat, a czasem jedno popołudnie chwilą. A teraz, moi kumple od kieliszka, szklanki są już puste, a ja mam swoje ważne sprawy. Zatem wszystkiego dobrego i, jak mówi poeta: łagodnego odejścia. A ponieważ po powrocie nikt wam nie da wiary, nie starajcie się niczego tłumaczyć, zgoda? Po pro- stu odejdzcie łagodnie. Wtedy wkrótce wrócicie, ale już głównym wejściem. Podrzuciwszy Zmierć w górę, Lal wspiął się na czubkach palców i zatrzepotał skrzy- dłami. Unosząc się w powietrzu anioł prześlizgnął się przez drzwi. Zrobił to nieco nie- zdarnie, tłukąc jednym ze skrzydeł o framugę. Jimowi zdawało się, że posłyszał jeszcze ciche przekleństwo, zanim anioł zniknął za drzwiami. %7łegnaj! zawołał za nim Weinberger. Cieszę się z naszego spotkania. Zmierć zaczęło ich przynaglać pikując w ich stronę, zataczając kręgi. Inne wzleciały i coraz to pikowały w dół szarpiąc ubrania i włosy mężczyzn, zmuszając ich w ten spo- sób do pośpiechu. Nawet tutaj, w nieskończoności, wszystkim się spieszy... Dobrze, dobrze, już idzie- my. Dwójka mężczyzn zaczęła najpierw iść, potem marsz przeszedł w trucht, w końcu w bieg. A cały czas ponaglani byli przez niecierpliwy, czerwony drobiazg, który im cały czas dokuczał szarpiąc i skubiąc niczym stado szpaków ścigających parę sów. Im szyb- ciej biegli, tym bardziej odległy wydawał się koniec hallu, tym szersza podłoga, tym wyższy kopulasty sufit. Albo sala rozdymała się do niebywałych rozmiarów, albo oni maleli. Po niewielu chwilach byli już tak miniaturowi, że stracili cały ciężar i unosili się swobodnie ponad podłogą. Podłoga? Zciany? Przestrzeń rozciągała się wokół nich w nieskończoność: bezmiar przestrzeni o perłowym odcieniu. A daleko przed nimi wybrzuszała się w całej okazałości ściana białej mgły... Czerwo- na eskorta zaprzestała swej nękającej taktyki formując obecnie, niczym stado dzikich gęsi, klucz w kształcie litery V, z maleńkim Zmiercią-Przewodnikiem na czele. Otaczają- ca ich pustka była zupełna; ale to zupełna. Wkrótce ściana mgły przed nimi rozpłynęła się przekształcając w bezlik płynących przestrzeni, potrącających i przepychających się nawzajem kolorowych ziarenek... Jim usiadł, wydając z siebie głuchy jęk. Czuł się, jakby ktoś przeciągał go za włosy przez zagon dzikich róży. Weinberger również otworzył oczy. Natychmiast też wskazał palcem na sufit. 144 Pilnuje nas. Niczego nie widzę... och, zaczekaj... Coś czerwonego rzeczywiście niewyraznie migotało ponad ich głowami, prawie poza możliwością postrzegania. Jim potrząsnął głową. Po chwili niczego już nie dostrzegał. Jest tam z całą pewnością. Może. Jeśli chcesz tego, to tak. Nasz anioł stróż? Nie, Lal był aniołem. To tylko to samopędne piórko z jego czerwonych skrzydeł; jedno z tych stworzeń. Chyba są tam nawet dwa takie. Cokolwiek by Lal nie powiedział o kurczeniu się i rozciąganiu czasu, tutaj było póz- ne popołudnie. Baterie magnetofonu zupełnie się wyczerpały, deszcz przestał padać, a jezioro i ziemia ponownie się rozdzieliły. Chmury ponownie należały do nieba; w ich powłoce tworzyły się dziury, przez które przedzierały się promienie słońca, padające na zmatowiałą jeszcze po długotrwałej ulewie toń jeziora; jak ruchliwe reflektory przecze- sujące przestrzeń w poszukiwaniu chaty. Po chwili, jakby przegapiając przycupnięty nad brzegiem jego pokraczny kształt, znów przenosiły swe światło na powierzchnię wody. Jim ponownie spojrzał w górę, gdzie czaiły się lub nie małe Zmierci. Nie miał żadnej pewności, wytężanie z całych sił oczu niewiele pomagało. Zapewne Weinberger miał bystrzejszy wzrok. Coś ci powiem, Nathan. Wydaje mi się, że nie mamy już powodów do dalszej ucieczki. Ponieważ osiągnęliśmy cel? Jim skinął głową. I cóż teraz powiemy naszym przyjaciołom za granicą, co?: Ej, jeśli wpadniesz pod pociąg lub porazi cię prąd elektryczny, nieodwołalnie pójdziesz do Piekła! Dbaj więc o swoje bezpieczeństwo, a trafisz do swobodnych miejsc. A jak będziesz ryzyko- wał, to po tobie, przyjacielu . Lecz dla świata to żadna filozofia. Coś w tym jest, mój kolego od kieliszka. Lecz gdzie i w jaki sposób ludzie zdoby- wają odwagę, by po śmierci tworzyć coś częściowo wyimaginowanego w nieprzestrzeni tego już Lal zapomniał powiedzieć. Racja. Ale on był tak zaaferowany tym, byśmy się tutaj wszyscy wzajemnie nie po- zabijali szybko, gładko i bez hałasu. A to właśnie my powinniśmy zrobić. %7łe co!!? [ Pobierz całość w formacie PDF ] |