[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swojej wielkiej akcji, bezpośrednio po wykryciu przestępstwa, kapitan Lewandowski przesłuchał dziesiątki osób. Jednakże osoba roznosiciela mleka uszła jego uwagi. Po raz drugi Niewarowny uczuł pewną satysfakcję, że udało mu się wykryć zaniedbania młodszego kolegi. - Chciałbym porozmawiać z tym mleczarzem. Kto to taki? - Stefan Zborkowski. Mieszka w pobliżu, za torami kierowniczka spojrzała na zegarek nie będzie pan musiał go szukać. Dochodzi druga godzina. Zwykle Stefanek , tak go tu wszyscy nazywają, zjawia się o tej porze w spółdzielni, aby ustalić, jaką ilość mleka rozwiezie następnego dnia. - To chyba z góry wiadomo, kto i ile zaabonował? - Tak to jest w Warszawie. U nas panują stosunki bardziej familiarne. Nieraz ktoś sobie życzy wziąć litr lub dwa więcej albo w ogóle na ten dzień rezygnuje z dostawy. Poza tym kawiarnia codziennie zamawia inną ilość, zależnie od prze- widywanego ruchu. Te zmiany zresztą leżą w interesie roznosiciela, bo na pewno nie spełnia takich życzeń jedynie z czystej grzeczności. Niech pan chwilę zaczeka, ja uprzedzę w sklepie, że Stefanek jest tutaj potrzebny. Po powrocie kierowniczki, popijając mocną kawę, major zapytał: - Skąd pani wie, że dzisiaj nie będę nocował w Podleśnej? - To proste. Wystarczy siedzieć w kasie i słuchać, co ludzie mówią. Praktycznie biorąc nie ma mieszkańca Podleśnej, który by raz na parę dni nie przyszedł po zakupy do spółdzielni. Tu wszyscy wszystkich znają i wszystkim się interesują. Nie darmo istnieje przysłowie wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi . Około dwunastej zajrzała do sklepu sprzątaczka. Opowiadała, że ma dużo roboty, ponieważ trzeba wysprzątać i wyszorować ten mały pokoik w budynku MO. Nowy komendant będzie w nim mieszkał, ale musi sobie przywiezć pościel z Warszawy. Reszta jest już logicznym wnioskiem z tej przesłanki. - A jednak złe wnioski wysnuła pani z faktu zabójstwa Kwaskowiaka. - Jak to? - To nie dzieci zabiły starszego sierżanta. Nawet nie te najbardziej rozwydrzone, jak młody Bełkowski, Janka Workucka czy latorośle pani Marysieńki Kowalskiej. - Każde z nich jednak odgrażało się, że skończy z komendantem. - Być może, ale od takich szczeniackich pogróżek do zbrodni droga daleka. - Andrzej Bełkowski nie jest dzieckiem. Dwadzieścia cztery lata. A był w Podleśnej w przeddzień zabójstwa. - Wszystko, zapewniam panią, będzie bardzo dokładnie sprawdzone. Zbadamy działalność tego pozłacanego młodego człowieka. Ale od zamiatania ulicy przed dwoma laty do uderzenia Kwaskowiaka łomem w tył głowy jest spora odle- głość. Zarówno w czasie, jak i w wadze tych dwóch czynów. Poza tym młody Bełkowski nie mieszka stale w Podleśnej, więc to nie jego śledził starszy sierżant w czasie swoich porannych spacerów... Major przerwał, bo drzwi się otworzyły i w ich progu stanął średniego wzrostu mężczyzna, ubrany w granatowy, dość już zniszczony, ale czysty kombinezon. Przybysz miał twarz okrągłą, gładko wygoloną, a włosy ciemnoblond. Całość robiła nader sympatyczne wrażenie i od pierwszego spojrzenia budziła zaufanie. Szare oczy patrzyły wesoło. Mężczyzna na widok nieznajomego w pokoju kierowniczki ukłonił się i chciał się cofnąć, ale pani Anna zaprotestowała: - Oo, pan Stefanek! Proszę do środka. Tu jest ktoś, kto chce z panem pomówić. Może kawy? - Nie, dziękuję Zborkowski pytająco spojrzał na oficera milicji. - Panowie się nie znają. Pan major Niewarowny, nowy komendant naszego posterunku, a od jutra także i pański klient, a to pan Stefan Zborkowski. Major wstał i uścisnął wyciągniętą rękę. - Pan major zapewne prowadzi dochodzenie w sprawie zabójstwa Kwaskowiaka? - I tak, i nie odpowiedział oficer milicji właściwie dochodzenie prowadzi komenda wojewódzka w Warszawie. A ja chwilowo kieruję tutejszym posterunkiem. - Rozumiem, pan major chce na miejscu rozpatrzyć się w sytuacji. - Można to i tak nazwać. Właśnie dlatego chciałbym z panem porozmawiać. - Muszę wracać do kasy Nielisecka taktownie opuściła kantorek. - Pan roznosi mleko? - Tak. Samochód z mleczarni przyjeżdża około godziny czwartej rano. Wtedy zaczynam pracę. To duży i bardzo rozrzucony rejon. Kończę już po siódmej. - Pan wyjeżdża wózkiem stąd, sprzed pawilonu spółdzielni? - Tak. Tutaj rano przychodzę i sprawdzam, ile mleka mi dostarczono. Gdybym jednak miał towar w jednym miejscu, nie dałbym sobie rady z jego rozwiezieniem. Dlatego też samochód wyładowuje tutaj tylko część pojemników z butelkami, resztę zaś zostawia w dwóch punktach, na Różanej oraz na skrzyżowaniu Rezedowej z Brzozową. - A skąd pan zaczyna pracę? - Zabieram stąd kilka pojemników na wózek i jadę Rezedową. Po drodze zostawiam mleko pod drzwiami domów i już tylko z pustymi butelkami dojeżdżam do Brzozowej, gdzie czekają na mnie nowe pojemniki. Kończę Rezedową, wjeżdżam na Brzozową, następnie obsługuję Akacjową aż do lasu i z powrotem. Znowu zabieram towar sprzed sklepu, przejeżdżam całą 15 Grudnia i biorę resztę butelek na Różanej. Najpózniej dostaje mleko ulica Malinowa, ta, przy której teraz się znajdujemy. A to dlatego, że jeżeli komuś bardzo się śpieszy, może przejść kilka kroków i samemu wziąć butelkę z pojemników stojących przed sklepem. - Czy dużo osób spotyka pan rano? - Kiedy zaczynam pracę, to prawie nikogo. A kiedy kończę, ludzie właśnie śpieszą na stację. - Komendanta MO pan spotykał? - Zdarzało się. To także mój klient. Komendant lubił wcześnie wstawać. Najczęściej sam brał mleko z pojemnika przy skrzyżowaniu Rezedowej z Brzozową. - Kiedy pan spotykał Kwaskowiaka, w którą stronę szedł? Stefanek" zamyślił się. - Spotykałem go nieczęsto. Ale wydaje mi się, że zawsze wracał do domu. - A skąd? - Chyba z Brzozowej. Od strony torów kolejki. A może z przeciwnej? Nie pamiętam. - Jak był ubrany? - Chyba w dres? Tak, na pewno miał granatowy dres. Teraz sobie dobrze przypominam, że kiedyś zapytałem komendanta, czy trenuje na spartakiadę gwardyjską. Roześmiał się i powie- dział, że na to jest za stary. Ale że to zdrowo pospacerować i łyknąć świeżego powietrza przed pójściem do pracy. - Tego dnia, kiedy go pózniej znaleziono nieżywego, widział pan Kwaskowiaka? - Nie. Przecież bym się zgłosił na milicję. Wtedy mleka nie brał. Przed drzwiami stała pusta butelka i zamieniłem ją na pełną. - Czy pamięta pan, która to była godzina? - Nie wiem. Nie patrzyłem na zegarek, ale sądzę, że przed piątą rano. - Nie widział pan lub nie słyszał jakiegoś przejeżdżającego samochodu? - Samochodu? zastanawiał się Zborkowski. - Tak. Jechał, ale nie Rezedową, tylko Akacjową. Właśnie nakładałem na swój wózek pojemniki z butelkami mleka i miałem jechać Brzozową w kierunku Akacjowej, kiedy tą ulicą przejechał samochód. - W jakim kierunku? - Chyba w stronę lasu, ale nie mógłbym przysiąc. - Od skrzyżowania Rezedowej z Brzozową do Akacjowej jest najwyżej sto metrów. Czy zauważył pan to auto? - Pan major chce wiedzieć, czyj to wóz? Nie, nie wiem. - Nie chodzi mi o to, czyja własność. Ale marka albo kolor. - To był Polski Fiat, ciemnozielony. Widziałem wyraznie, bo chociaż było jeszcze ciemno, to przecież przy skrzyżowaniu Brzozowej z Akacjową pali się latarnia. Ale zaraz! Przypominam sobie, że kiedy rozwoziłem mleko na Rezedowej, także słyszałem odgłos przejeżdżającego wozu w kierunku Akacjowej, ale go nie widziałem. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |