[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z uśmiechem.
Nigdy w pełni nie wyjaśnił żonie okoliczności pojmania
go przez Naturalną o imieniu Meluzyna - niewiarygodnie
piękną. Angie nie wierzyła zaś, że nic pomiędzy nimi nie
zaszło podczas niewoli na dnie jeziora. Nie miał jednak
teraz ochoty rozprawiać na ten temat.
- Jestem przekonany, że Sir Brian i Dafydd zdołaliby
ocalić księcia, nawet jeśli mnie by tam nie było.
- Z pewnością masz rację - przyznała kurtuazyjnie.
Jej dłoń zsunęła się z ręki Jima i zwróciła się w stronę
Briana.
- Twoja żona także musiała martwić się o ciebie, Sir
Brianie, choć zapewne wie, że paladyn taki jak ty zawsze
da sobie radę.
- Ja, paladyn? Ależ skąd! - rzekł Brian przepłukując
usta łykiem wina. - Wszystkie zasługi należą się Jamesowi
i Dafyddowi. Jeśli zaś chodzi o żonę, to nie mam jej,
przynajmniej na razie. Obiecana jest mi moja pani Lady
Geronde Isabel de Chaney, lecz czekamy na powrót jej ojca
z Ziemi Zwiętej, aby pozwolił nam na zaślubiny. Jak dotąd
nic z tego, a oczekujemy już od czterech lat.
- Co za strata - uznała Liseth. - Ale przecież kiedyś
wróci do domu.
- Jeśli wciąż żyje.
- To prawda - zgodziła się nieco zgaszona. - Tutaj,
na granicy, wiemy, co znaczy niepewność życia. Musimy
snuć plany na wiele lat naprzód, choć nie wiemy, czy
dożyjemy tego czasu.
Ten chwilowy smutek zniknął jak mała chmurka przy-
słaniająca słońce i Liseth z powrotem zwróciła się do Jima.
- Powiedz mi, panie, jak długo zamierzasz pozostać
w naszym skromnym zamku?
Zanim Jim zdążył odpowiedzieć, dołączyła do nich
kolejna postać - wysoka, szczupła, w kubraku, z łukiem
w ręku i przewieszonym przez ramię kołczanem.
- A oto ostatni z moich szlachetnych przyjaciół, których
chciałem ci przedstawić - rzekł Giles do siostry, gdy
Dafydd oparł broń o stół, położył na nim kołczan i stanął
wyczekując. - Przedstawiam ci Dafydda ap Hywela,
najwspanialszego ze wszystkich łuczników na świecie. Był
z Brianem przy Twierdzy Loathly i ze mną we Francji!
Liseth wstała pospiesznie, szybkim krokiem obeszła stół
i skłoniła się przed łucznikiem.
- To ogromny zaszczyt poznać cię, mistrzu łuku. Ależ
siadaj, proszę.
- I dla mnie jest to niezwykła przyjemność - odparł
Dafydd, wciąż stojąc. - Proszę, abyś także usiadła i napiła
się z nami wina.
- No cóż... może pół kubka. Dziękuję - rzekła, gdy
oboje usiedli. - Giles opowiadał mi, że ty także jesteś już
żonaty.
- I to ze wspaniałą damą, kiedyś znaną jako Danielle
o'the Wold. Mamy sześciomiesięcznego synka - dodał
łucznik.
- Liseth, starczy tych uprzejmości - przerwał im
Giles. -Wracaj do swoich obowiązków. My musimy teraz
podjąć pewne decyzje. Jim, co chcesz dzisiaj robić? Mogę
zabrać was na ryby, a zapewniam, że na naszych wodach
można złowić naprawdę duże sztuki. To wspaniały sport.
Możemy też wybrać się na polowanie, choć lasy, gdzie żyją
jelenie i inna zwierzyna są nieco oddalone...
- Nic z tych tTsciy - przerwał stanowczo Jim. Z przy-
jemnością zająłby się takimi rozrywkami, ale jeśli rzeczywiś-
cie miał stanąć do walki z Ciemnymi Mocami, marnowanie
czasu byłoby co najmniej nierozsądne. - Pomyślałem, że
moglibyśmy poszukać Pustych Ludzi...
- Wspaniały pomysł! - poparł go Brian. - To znacz-
nie lepszy sport niż łowienie ryb czy polowanie.
- I ja przyznaję, że to dobry pomysł - przemówił
Dafydd, któremu właśnie podano śniadanie. - Dzisiejszego
ranka sprawdzałem jedną ze strzał, w której wprowadziłem
pewne zmiany. Czekam teraz na okazję, by wypróbować ją
na celu, dla jakiego, szczerze mówiąc, została specjalnie
zrobiona.
- W takim razie ja też powinienem udać się z
wami! - stwierdził Giles. - Będziecie potrzebować prze-
wodnika. Oczywiście najpierw muszę poprosić ojca o po-
zwolenie...
- Musisz także mnie zabrać ze sobą - wtrąciła stanow-
czo Liseth. - Właściwie jesteś do tego zmuszony, ponieważ
tylko ja znam szlaki, którymi możemy dostać się do
Pustych Ludzi.
Płowowłosy rycerz pokręcił głową.
- Liseth, ojciec nigdy nie zgodzi się...
- A ja sądzę, że się zgodzi. Mówiąc to poderwała się na
nogi. - Pójdę i poproszę go - oświadczyła i zniknęła
w drzwiach prowadzących do kuchni.
- Ona ma rację - rzekł ponuro Giles. - Umie
rozmawiać ze wszystkimi dzikimi oraz oswojonymi zwie-
rzętami i wie więcej o Wzgórzach Cheviot niż my wszyscy
razem wzięci. A właśnie tam musimy się udać, by znalezć
Pustych Ludzi. Nie ma też zbytniej nadziei, by ojciec jej
odmówił. Zna sposób, aby osiągnąć wszystko, czego zechce.
Właściwie ja też powinieniem z nim porozmawiać. Jako
rycerzowi i dorosłemu człowiekowi jego pozwolenie nie jest
mi potrzebne, ale ta rodzina przetrwała tylko dzięki
współpracy, jak niemal wszystkie na granicy. Ojciec może
mieć inne plany i nie zechcieć, abym teraz opuszczał
zamek, choć wątpię, by miał coś przeciwko temu. Zaraz
wracam.
- Poczekaj chwilkę - zatrzymał go Jim. - Nie plano-
wałem zabierać ze sobą wszystkich. Właściwie chciałem
pojechać sam. Miałem zamiar niepostrzeżenie podkraść się
do ich obozu, poobserwować zachowanie i podsłuchać
rozmowy.
- Cóż, nie dokonasz tego bez mojej pomocy - stwier-
dził Brian. - Co się stanie, jeśli cię odkryją? Będzie ci
wówczas potrzebny ktoś do osłony i obrony.
- Rzeczywiście, to prawda - przyznał Dafydd. - Poza
tym, o czym zacząłem wcześniej mówić, lecz nie pozwoliliś-
cie mi dokończyć, chciałbym wypróbować sporządzoną
właśnie strzałę. Ma specjalną budowę i mam nadzieję, że
nadarzy się okazja do jej użycia. Istnieje większe prawdopo-
dobieństwo tego, jeśli udam się z wami na poszukiwania.
- Nie dacie przecież rady odszukać ich bez pomocy
Liseth lub chociażby mojej i ustrzec się przed zabłądzeniem
w tych dzikich stronach - rzekł Giles. - A więc ustalone.
Zaraz będę z powrotem.
Rzeczywiście nie było go tylko przez moment. Wraz
z nim wróciła Liseth, z uśmiechem na twarzy, który
obwieszczał, że jej także pozwolono wyruszyć. Jim za-
stanowił się przez moment, czemu nikt nie zapytał jego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.