[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kierunek akurat równie dobry, jak kazdy inny... Oddzial setnika mógl znajdowac sie po prostu gdziekolwiek. Nawet nie przemeczajac zbytnio piechurów, mógl Rawat pokonywac pietnascie mil dziennie. Gdyby zas, z jakichs powodów, zaczal sie spieszyc - w gre wchodzilo i po dwadziescia mil na dobe... Raczej nie opuscil terenów bedacych pod kontrola Erwy. Ale wiele zalezalo od zgrai, która scigal - lub przed która uciekal. Co wlasciwie dzialo sie w stepie? Na temat rozkazów przyslanych przez Alkawe, Tereza miala takie zdanie jak Ambegen, choc nie dzielili sie uwagami. Niezaleznie od tego, co naprawde zaszlo, pomysl porzucenia stanicy uwazala za bzdurny. W Alkawie potracili glowy. Niemniej, z listu wynikalo, ze wlóczega po stepie to teraz nie byle jaki hazard. Wielotysieczne sily alerskie nie poruszaly sie przeciez na oslep; armia z cala pewnoscia slala na wszystkie strony patrole i ubezpieczenia. W kazdej chwili mogla natknac sie na jeden z takich oddzialów. Nic na to nie wskazywalo, step byl spokojny jak nigdy. Podsetniczka z trudem wyobrazala sobie, ze gdzies tam, poza zasiegiem jej oczu, przemieszczaja sie wielkie, grozne zastepy. Zreszta - to nie tych zastepów sie bala... Musialy byc powolne i nieruchawe, zlozone glównie z piechoty, bo wehfetów Srebrne Plemiona mialy za malo, by utworzyc z jezdnych cos wiecej, jak sto pare glów liczaca zgraje. Obawiala sie spotkania z silna straza boczna, lub jakims duzym oddzialem rozpoznawczym, zlozonym na pewno z jezdzców. Wielka armia byla dla niej akurat tak grozna, jak niedzwiedz próbujacy zlapac mysz... Musialaby sama wlezc mu do paszczy. Lecz maly, ruchliwy oddzial, to calkiem co innego. Konie przewyzszaly wehfety raczoscia, ale nie byty tak wytrwale. I musialy spac, podobnie jak ludzie. Tereza wiedziala, ze konny oddzial, jesli w krótkim czasie nie zmyli alerskiej pogoni, moze w koncu zostac osaczony. Gdy konie zaczynaly padac, wehfety wciaz mogly biec... Dlatego, z glebokim spokojem i bez zadnych wyrzutów sumienia, zamierzala skorzystac z mozliwosci, która dal jej komendant. Zamierzala pchnac gonca z prosba o posilki. Majac przy boku wszystkich swoich jezdzców, mogla spróbowac nawet rozpoznania walka - spotkanie z byle alerskim patrolem nie musialo oznaczac ucieczki. Przeciwnie, mogla pozwolic sobie na energiczny marsz ku domniemanym armiom. Uwazala zreszta, ze tylko w taki sposób ma szanse wyciagnac Rawata z tarapatów - jesli byl w tarapatach, rzecz jasna. Przeciez on takze nie musial bac sie wielkiego, wolno sunacego wojska. Trudno bylo przypadkiem wlezc na armie - nawet jesli sie nie wiedzialo o istnieniu takowej. Jesli bil sie, uciekal lub zmuszony byl szukac kryjówki, to w gre wchodzily zapewne niezbyt duze, ale ruchliwe zgraje... Wlasnie ubezpieczenia lub oddzialy rozpoznawcze sil glównych. Jak miala szukac takich grup, dysponujac dziesiecioma jezdzcami? Patrole, które wyszly razem z nia, mialy wrócic do stanicy wieczorem. Bylo malo prawdopodobne, by rozwazny Ambegen poslal druga polowe jezdzców na ryzykowne nocne rozpoznanie; sadzila raczej, ze ograniczy sie do wzmocnionych pieszych patroli w bezposredniej bliskosci stanicy, jezdzców zas posle dopiero nastepnego dnia rano. Zamierzala przeprowadzic rzecz tak, by jej goniec dotarl do Erwy jeszcze przed switem - i zmieniwszy konia, natychmiast mógl zabrac i przyprowadzic jej cala jazde, bez koniecznosci czekania na powrót patroli ze zwiadów. Lecz wszystko potoczylo sie inaczej... Wyruszajac ze stanicy, dokladnie wyjasnila dowódcom patroli, jaka droge zamierza obrac i gdzie prawdopodobnie zatrzyma sie na nocleg. Gdyby nadeszly jakies wiesci od Rawata (lub on sam z oddzialem) chciala, by ja o tym powiadomiono. Teraz, obserwujac dwóch mknacych jej sladem jezdzców, po raz kolejny miala dowód, ze myslenie poplaca... - Nasi - rzekl jeden z trójkowych; na tle zachodzacego slonca z wielkim trudem dalo sie rozpoznac, ze to jada ludzie na koniach. Jeszcze przed chwila miala watpliwosci, czy to aby nie Alerowie na wehfetach... - Nie pytalam - uciela. - Podwójna wachta w nocy. Do szeregu. Zolnierz cofnal sie jak niepyszny. - Czekac. Scisnela nogami boki wierzchowca i drobnym klusem wypuscila sie na spotkanie jezdzców. Wkrótce rozpoznala jednego ze swoich zwiadowców. Po chwili dojrzala twarz drugiego legionisty. Nie zdolala powstrzymac okrzyku: - Rest! Zolnierze zatrzymali sie tuz przed nia. Zmeczone konie ciezko pracowaly bokami. Dziesietnik Rawata mial szyje obwiazana brudna, przepocona i zakrwawiona szmata. Na policzku i przy samych ustach, na obtartej do zywego miesa skórze, szklily sie swieze strupy. Seplenil; zauwazyla, ze brakuje mu dwóch zebów. - Gonilem, pani... - wykrztusil, troche bez ladu i skladu. Odczepila od kulbaki buklak z woda i rzucila mu. Pil zachlannie - No? - zapytala niecierpliwie. Zolnierz odjal wylot wora od ust i odetchnal gleboko. Krótko, z widocznym wysilkiem, strescil jej przebieg wyprawy do chwili gdy rozstal sie z setnikiem i reszta oddzialu. - Co dalej? - Bilismy sie, pani... Stracilismy juczne, potem zaczely padac wierzchowce. Dwóch nas sie zostalo... W nocy im ucieklismy. Teraz zesmy natrafili na patrol. Wzialem konia od zolnierza i pognalismy, pani, za toba. A tamci do stanicy. - Nie wiesz, co z setnikiem? - Nie, pani. Mielismy sie spotkac w Trzech Wsiach. Nie dalo rady. - Nie dalo rady... - powtórzyla, troche zgryzliwie. - No dobrze. Chcesz wracac do stanicy? - A ty, pani tez wracasz? - Ciebie pytam. Zolnierz przez chwile milczal, jakby próbujac wyczytac w jej twarzy to, czego nie powiedziala. - Wolalbym do Trzech Wsi, pani. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |