[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie zdołaliśmy ustalić...
 Raczej nie z mojej winy  wtrąciła szybko. Nastąpiła chwila
ciszy, po czym usłyszała westchnienie. Była w nim jakaś nuta rezygnacji,
jakby Sam nie mógł pojąć, dlaczego ona tak wszystko utrudnia. Nagle i
Lucky pomyślała to samo.
 Słuchaj, nie telefonuję z wymówkami  mówił z namysłem. 
Spróbujmy jeszcze raz, mo\e udałoby się nam dojść do porozumienia.
 Jeszcze raz spróbować?  powtórzyła. Mogą w kółko
rozmawiać, co nie znaczy, \e kiedykolwiek im się uda.
 Chciałbym się zrewan\ować za tort. Lucky, zjedzmy dzisiaj
razem kolację i porozmawiajmy. Bez podchodów, bez walki, po prostu
jak sąsiedzi, którzy po przyjacielsku chcą rozwiązać drobne
nieporozumienie.
Właściwie powinna odmówić, ale nawet przez chwilę nie
rozwa\ała takiej ewentualności. Zbyt du\o było między nimi nie
rozwiązanych kwestii. A biorąc pod uwagę, jak wiele ostatnio czasu
spędziła na rozmyślaniu o Samie, sprawy zawodowe mogły okazać się
najmniej wa\ne...
 Lucky?
 Przepraszam, właśnie się zastanawiałam.
 Je\eli ci nie odpowiada dzisiejszy wieczór...
 W porządku. Bardzo chętnie zjem z tobą kolację.
 Zwietnie.  Wziął jej adres i uzgodnili godzinę spotkania.
ROZDZIAA 4
Lucky zamierzała zamknąć biuro o piątej, gdy\ chciała mieć
więcej czasu na przygotowania do randki z Samem. Tymczasem po
południu niespodziewanie pojawiło się wielu klientów i ostatniego
załatwiła dopiero po szóstej. Potem musiała się przedzierać przez
zatłoczone jezdnie, więc gdy wreszcie zaparkowała hondę przed swym
małym, zbudowanym w wiktoriańskim stylu domem, była zmordowana i
zła.
Weszła po schodach na werandę i chciała wsunąć klucz do zamka,
lecz okazało się, \e drzwi są uchylone. Popchnęła je i usłyszała hałaśliwe
głosy dobiegające z telewizora. Pies Huckleberry, jeśli jej słuch nie myli.
 Halo?  zawołała, stojąc nadal z wahaniem na progu.
 O, dobrze, \e wróciłaś!
Wysoki, chudy młodzieniec ze strzechą gęstych włosów koloru
pszenicy biegł do Lucky długimi susami. Chwycił ją mocno w ramiona i
zakręcił nią kilka razy w powietrzu.
 Ken! Dlaczego nie jesteś na uczelni? Czy coś się stało?
 Nie, wszystko w porządku.
 Więc dlaczego...
 Wiesz, jak to jest w akademiku. Czasami ma się ochotę uciec
stamtąd na wieczór. Chyba nie masz mi za złe, \e się u ciebie
rozgościłem.
 Oczywiście, \e nie  odparła bez wielkiego przekonania. Weszli
do pokoju. Na podłodze le\ały porozrzucane gazety, a na kanapie resztki
sandwicza z serem. Lucy wyłączyła telewizor.
 Jak się tu dostałeś?
 Rodzice zawsze trzymają dodatkowe klucze na półce w gara\u.
Więc najpierw tam zajrzałem.
 Znakomicie  mruknęła Lucky pod nosem. Wizyty rodzeństwa,
choćby całkiem nieoczekiwane, sprawiały jej niezmiennie przyjemność.
Tylko \e akurat dzisiaj wieczorem miała głowę zajętą zupełnie czymś
innym.
Ken, nieświadomy rozterki siostry, opadł z powrotem na kanapę i
poło\ył nogi na blacie stolika.
 No i co z kolacją?
 Kolacją?  Lucky wskazała głową talerz pełen okruchów. 
Wygląda, \e ju\ jadłeś.
 To była tylko taka zakąska przed twoim powrotem.
 Oczywiście  potwierdziła Lucky raczej dość oschłym tonem.
Nienasycony apetyt jej dziewiętnastoletniego brata miał najlepsze szanse
przejścia do rodzinnej legendy.  Mo\esz jedynie mieć nadzieję, \e
znajdziesz pizzę w lodówce, bo ja wychodzę. Na randkę.
 Randkę?  Ken zerwał się z kanapy i pobiegł za Lucky na górę.
 Z kim?
 Nie znasz go.  Lucky rzuciła bratu przez ramię ostrzegawcze
spojrzenie.
 Jak się nazywa?  nie ustępował. Weszli do sypialni i Ken od
razu rozciągnął się na łó\ku.
 Sam  odparła roztargniona, badając wzrokiem zawartość szafy.
 Okropne imię.
 Tak?  Lucky wyjęła granatową, płócienną sukienkę, zapinaną
wysoko pod szyją, i rzuciła ją na krzesło.  Dlaczego?
 Najbardziej solidne i godne zaufania, jakie znam. Zało\ę się, \e
jego właściciel to łysy czterdziestolatek.
 Nic podobnego. Ma trzydzieści pięć lat i jest niezwykle
przystojny.
 To dlaczego, na litość boską, masz zamiar tak się ubrać?
 Nie podoba ci się ta sukienka?
 Gdyby jakaś dziewczyna przyszła na randkę ze mną w czymś
takim, wiedziałbym, \e czekają mnie kłopoty.
 Widziałam większość twoich dziewczyn. Wierz mi, to ty
widocznie masz kłopoty. Mam randkę w interesach.  Lucky zdjęła
spódnicę.
 Randka w interesach? Jeszcze nigdy o czymś podobnym nie
słyszałem. Wobec tego po co w ogóle umawiasz się z facetem? Nie
wystarczy wysłać mu list?
No właśnie, po co?  zastanawiała się Lucky, ściągając halkę.
Najprostsza odpowiedz: poniewa\ Sam o to prosił. Ale prawdziwy
powód był inny. Sam zachowywał się wprawdzie wyzywająco i w pracy
zawodowej posługiwał się irytującymi metodami, lecz jednocześnie był
najbardziej interesującym mę\czyzną, jakiego spotkała od lat. Być mo\e
stosunki między nimi wcale się nie poprawią. Chyba \e los ma wobec
nich inne zamiary. Tak czy inaczej, Lucky chciała się o tym przekonać.
 Proszę.  Ken trzymał w ręku jedną z jej ulubionych sukienek,
uszytą z lśniącego czerwonego jedwabiu.  Włó\ tę.
 Zachowujesz się zupełnie jak Marete.  Lucky sięgnęła z
rezygnacją po jedwabną sukienkę.
 Strze\ mnie, Bo\e.
 No właśnie. Przepraszam cię, ale idę pod prysznic. Jeśli chcesz
się na coś przydać, zejdz na dół i uprzątnij ten bałagan, zanim Sam się
zjawi.
 Dobrze, nie musisz się spieszyć. Zajmę się twoim gościem.
Mo\e powinna była uznać te słowa za ostrze\enie, myślała Lucky,
kiedy po kilkunastu minutach w pośpiechu schodziła do salonu. Gdy
zadzwięczał dzwonek u drzwi, wychodziła dopiero spod prysznica. Nie
pozostało nic innego, tylko polegać na zapewnieniu Kena i pozwolić mu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.