[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Niezłe brednie. Twoje zasady są tylko po to, żebyś nie pozwoliła nikomu zbliżyć się na tyle, żeby mógł cię zranić. -Już miała coś na to odpowiedzieć, kiedy powiedział coś, co zamknęło jej usta. - Jak tak dalej będziesz robić, Nessie, to zostaniesz sama. A wiem, że tego nie chcesz. Nie, pomyślała. Nie chcę. - Nikt nie jest idealny, dziecko. Nawet ty, chociaż ciężko to sobie wyobrazić. Kąciki jej warg uniosły się w lekkim uśmiechu na jego łagodny przytyk, ale strach przed tym, co powiedział, powstrzymał jej radość. Czyżby naprawdę czekała ją samotność, jeżeli do każdego poznanego mężczyzny będzie podchodziła według Zasad? Fritz dodał ostatnią myśl, powstrzymując lawinę pytań, która lada moment miała ją zasypać. - Nie znam Jacksona, ale z tego, co przez lata opowiadała mi nasza Lucie, wydaje mi się, że to dobry chłopak. W końcu właściwie ją wychował, więc nie może być taki zły. Może powinnaś dać mu szansę, a sobie pozwolić na odrobinę szczęścia, i zobaczysz, jak się sprawy potoczą. Może się zdziwisz. - Od kiedy to jesteś taki mądry? Jego szorstki śmiech rozgrzał jej serce, a nawet sprawił, że poczuła lekką tęsknotę za domem. Fritz's Bar przez ostatnie dziesięć lat stał się ważną częścią jej życia, podobnie jak jego właściciel. - Od zawsze, ale staram się nad tym panować, bo nie mogę znieść, jak ładna dziewczyna płacze, bo mądrzejszy okazuje się taki staruszek jak ja. Roześmiała się i zmieniła temat - porozmawiała krótko o ślubie, a potem się rozłączyła i przez resztę poranka usiłowała się skupić na pracy, żeby nie myśleć o rozmowie z Fri-tzem. - Gdzie jesteś, Vi? - Hm? - Zamrugała i obejrzała się na Jacksona. Zorientowała się, że stanęli. - Wydawało mi się, że daleko stąd. - Wyciągnął rękę za oparciem jej fotela i pochylił się, wsuwając okulary na głowę. Zamglonym wzrokiem dostrzegła złotobrązowe oczy. -Gdzie byłaś? Posłała mu porozumiewawczy uśmiech. W każdym razie miała nadzieję, że był porozumiewawczy. - Uwierz mi, gdzieś, gdzie nie chciałbyś być. - Nie byłbym tego taki pewny, skarbie. - Pokonał dzielącą ich odległość i przycisnął wargi do jej ust w delikatnym pocałunku. - Dopóki tu jesteś, właśnie tu chcę być - dodał. Vanessa siedziała nieruchomo jak głaz. Jej mózg pracował z prędkością światła, a w sercu rozlało się ciepło, jakiego nie znała. Czy to możliwe, że czuje do niej to, co ona zaczęła czuć do niego? Czy chce czegoś więcej niż to, na co się od początku umówili? Nie, to niemożliwe. Na pewno chodziło mu o tu i teraz. Dziś jest ich ostatni wspólny dzień, na który się umówili, i pewnie będzie chciał wycisnąć z niego, ile się da, tak jak i ona. - Chodz, księżniczko, szybko. Czeka nas spory kawałek marszu. Przez kolejne pół godziny wędrowali przez najpiękniejszą okolicę, jaką w życiu widziała, nawet w telewizji. Widok dżungli z bliska, na żywo, w porównaniu do dwuwymiarowego zdjęcia był jak różnica pomiędzy widokiem Jaksa na zdjęciach (och, jaki przystojniak) a doświadczeniem tego, jak to jest się z nim kochać (o, święte nieba, jest boski). Bez porównania. Jackson prowadził, rozsuwając przed nią krzaki, kiedy szła za nim albo trzymał ją za rękę, żeby nie straciła równowagi, gdy przechodzili przez śliski teren. Coraz głośniejsze stawały się odgłosy płynącej wody. Wreszcie na końcu tunelu wśród zarośli dostrzegła światło. Z niepokojem w sercu czekała na to, co zobaczy. Może jednak niespodzianki wcale nie są takie złe? - Jesteśmy - oznajmił, chwytając ją za rękę i prowadząc na polanę. - Witamy w Wodospadach Marisa. - Och, Jackson! Krystalicznie czysta woda otoczona z trzech stron wysokimi klifami z bujną zielenią, a na samym środku wznosił się ponad brzeg majestatyczny wodospad, zwieńczony zjawiskowym pokazem białej piany i tęczy od rozproszonego słonecznego światła. - To twoje ulubione miejsce na wyspie. - Odwróciła się do niego. - Tak. Przychodzę tutaj porozmyślać, zrelaksować się, kontemplować nad egzystencją. Wiesz, normalne rzeczy. Roześmiała się i znów spojrzała na scenę przed sobą. - Nigdy jeszcze nie widziałam czegoś tak niewiarygodnie pięknego. - A ja tak. Usłyszała jego chropawy głos i zorientowała się, że się w nią wpatruje rozpalonym wzrokiem, który nie pozostawiał wątpliwości. Normalnie rzuciłaby coś bezpośredniego, w stylu: Komplementem zdobędziesz wszystko, ale nagle zaschło jej w gardle i miała wrażenie, że błyskotliwość wybrała się gdzieś na wycieczkę. - Hm... więc... - Odkaszlnęła i zatknęła sobie włosy za uszy. - Co teraz? - Teraz - powiedział, zrzucając ciężki plecak z ramion i stawiając na ziemi małą chłodziarkę, którą niósł - rozbijemy obóz i pójdziemy popływać. - To najlepsza wiadomość, jaką dzisiaj usłyszałam. Daj mi plecak. - Wyciągnęła ręce. - Jestem specjalistką w rozbijaniu obozów. - Serio? - Tak. To była moja specjalność na studiach. Raz dwa będziemy w wodzie. - Mam lepszy pomysł. - Rzucił plecak za siebie, stanął przed nią i chwycił ją za biodra. Jej dłonie powędrowały na jego tors jak magnesy, twarde mięśnie wypełniły jej dłonie, a jego pełne wargi ją rozproszyły. - Ty wskocz do wody i się ochłódz. Ja tu wszystko zrobię i za minutę do ciebie dołączę. Zagryzła wargi i spojrzała przez ramię na zimny, krystaliczny, kuszący staw, a potem znowu na Jacksona. - Jesteś pewny? Jego cudowne wargi rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, a zaraz potem obdarzył ją łapczywym pocałunkiem. - Tak. Nie miała siły się dłużej opierać. Wilgoć panująca w dżungli, którą szli, odcisnęła na niej piętno. Skórę miała spoconą i oblepioną pyłem i czuła się nieprzyjemnie. Pozwalając Jaxowi być tak blisko, czuła się niekomfortowo, ale uświadomiła sobie, że - nie wiedzieć, czemu - kiedy chodziło o niego, zachowywała się nietypowo. Nie marnowała czasu. Zrzuciła spodenki, koszulkę, tenisówki i skarpetki, aż została w modrym skąpym bikini. Jej ulubionym. Kostium składał się w zasadzie z kolekcji trójkątów - dwóch, które zakrywały niewiele więcej niż brodawki piersi, pozostawiając dekolt i piersi [ Pobierz całość w formacie PDF ] |