[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zwróconą ku niebu twarz. Urszula uklękła przy mnie. On mi wybaczy, Vittorio powiedziała. Wybaczy mi, bo jest bezgranicznie miłosierny. O tak, najdro\sza, ukochana, cudowna zbawicielko. On ci wybaczy. Drobny krucyfiks z wiszącego na niej ró\ańca ocierał się o moją szyję. Ale ty musisz to dla mnie zrobić, ty, który pozwoliłeś mi tam prze\yć, któryś oszczędził mnie w tamtej krypcie, któryś zasnął ufnie przy moim grobie... Musisz to zrobić... Co, ukochana? spytałem. Rzeknij słowo, a to uczynię. Najpierw proś Boga, by dał ci siłę. A potem twoje zdrowe, ludzkie, ochrzczone ciało musi przyjąć ode mnie jak najwięcej diabelskiej krwi. Musisz tę krew ze mnie odciągnąć, przez co zdejmiesz ze mnie ten straszny czar. Zwymiotujesz to potem jak napoje, które w ciebie wsączyliśmy, to na pewno nie wyrządzi ci krzywdy. Zrobisz to dla mnie? Uwolnisz mnie od tej trucizny? Przypomniałem sobie mdłości, które napadły mnie w klasztorze. Przypomniałem sobie swój bełkot i szaleństwo. Uczyń to dla mnie powiedziała. Poło\yła się na mnie. Poczułem bicie jej serca, poczułem swe własne serce i zdawało mi się, \e jeszcze nigdy nie doświadczyłem takiej błogiej senności. Palce moje skuliły się i przez moment myślałem, \e spoczęły na jakichś szorstkich kamykach, ale znowu poczułem połamane łody\ki fioletowych, czerwonych i białych irysów. Urszula uniosła głowę. W imię bo\e powiedziałem aby cię zbawić, wysączę z ciebie ka\dą truciznę. Odciągnę tę krew jak ropę z rany, daj mi ją, daj mi tę krew. Twarz jej tkwiła nade mną nieruchomo taka drobna, taka delikatna, taka biała. Bądz dzielny, mój najdro\szy, bądz dzielny. Najpierw muszę przygotować w tobie miejsce na moją krew. Wtuliła twarz w moją szyję i zatopiła w nią swoje zęby. Bądz dzielny, jeszcze trochę miejsca na krew. Jeszcze więcej? szepnąłem. Jeszcze trochę. Och, Urszulo, popatrz na niebo, spójrz na niebo i piekło tam wysoko. Gwiazdy to ogniste kule, zawieszone tam przez aniołów. Słowa te brzmiały dziwnie i niedorzecznie; do moich uszu dotarło ich echo. 94 Otaczała mnie zasłona ciemności, a gdy uniosłem rękę, zdawało mi się, \e opadła na nią jakaś złocista siatka i moje palce odpływały ode mnie, daleko, coraz dalej... W jednej chwili naszą łąkę zalały promienie słońca. Chciałem usiąść, powiedzieć jej: Spójrz, wzeszło słońce, a tobie nic się nie stało, moja najdro\sza i jedyna . Ale ciągle przeszywały mnie fale niebiańskich rozkoszy, promieniując ze mnie, z mych lędzwi, ta arcysłodka i nieodparta przyjemność. Kiedy jej zęby wysunęły się z mojej szyi, poczułem się, jakby Urszula całą swą duszą objęła organy mego ciała, wszystkie te części, które były we mnie zarówno mę\czyzną, jak i małym dzieckiem, wszystko, co było we mnie człowiekiem. Och, ukochana, najmilsza, nie przerywaj. Promienie słońca tańczyły jak oszalałe na gałęziach pobliskich kasztanowców. Urszula otwarła usta, z których w mrocznym pocałunku popłynął strumień ciemnej krwi. Przyjmij ją, mój Vittorio. Biorę na siebie wszystkie twe grzechy, moje niebiańskie dziecię powiedziałem. Pomó\ mi, Bo\e. Panie, miej litość nade mną. Mastemo... Urwałem jednak, poniewa\ usta me wypełniły się krwią. Nie był to znany mi cuchnący wywar, lecz zniewalająca słodycz, którą Urszula poiła mnie w trakcie naszych pierwszych, niepewnych jeszcze pocałunków. Aliści tym razem owa słodycz obezwładniła mnie znacznie silniejszym strumieniem. Wsunęła pode mnie swoje ramiona i uniosła mnie w górę. Miałem wra\enie, \e jej krew nie wpływa do moich \ył, lecz wypełnia całe me ciało, przelewa się przez ramiona i tułów, zatapia i o\ywia moje serce. Poprzez opadającą na moje oczy zasłonę jej miękkich włosów widziałem roztańczone promienie słońca. Wydawałem z siebie urywane westchnienia. Krew przelała się teraz do moich nóg i wypełniła je a\ po palce w stopach. Ciało moje wzbierało siłą i energią. Czułem, jak moje serce pompuje krew tu\ przy sercu Urszuli i znowu ten delikatny koci nacisk, objęcie tych szczupłych ramion, które trzymały mnie jak więznia; i te usta przyssane do moich. yrenice mych oczu rozszerzyły się nagle, wchłonęły w siebie światło słońca, po czym na powrót się zwęziły. Wzdychałem coraz mocniej, serce biło we mnie jak echo, jakbyśmy wcale nie byli na dzikiej łące. Z mego wzbierającego siłą ciała, z mego odmienionego ju\ ciała, z ciała wypełnionego jej krwią dobywały się dzwięki, które odbijały się echem... od kamiennych murów! Aąka zniknęła albo te\ nigdy jej nie było. Półświatło zmierzchu wpływało przez prostokątny otwór na górze. A ja le\ałem w krypcie. Podniosłem się, zrzucając z siebie Urszulę, która a\ krzyknęła z bólu. Skoczyłem na równe nogi i utkwiłem wzrok w wyciągniętych przed siebie dłoniach. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |