[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Miał jeden Jist, na który jeszcze nic odpowiedział, i dokument, który należało zredagować. Usiadł przy biurku i wziął się do roboty. Gdy ją skończył i zupełnie zapomniał o tym, co go zaniepokoiło, wyszedł, żeby iść do stajni. I znowu jak na złość, nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności czy też umyślnie, ledwie wyszedł na ganek, zza węgła pokazała się czerwona spódnica i czerwona chustka i Sticpanida machając rękami i kołysząc się przeszła mimo niego. Nic dość na tym, że przeszła, minąwszy go pobiegła jakby swawoląc i dopędziła towarzyszkę. Gorące południe, pokrzywa, tyły Daniłowej gajówki i w cieniu klonów uśmiechnięta twarz Stiepanidy, gryzącej liście, wszystko to powstało znowu w jego wyobrazni. Nie tak być nie może" powiedział sobie i poczekawszy, aż baby znikną mu z oczu, poszedł do kancelarii. Był akurat obiad i spodziewał się zastać tam rządcę. Tak się też stało. Rządca dopiero co się obudził z drzemki. Stał w kancelarii przeciągając się. Ziewał patrząc na pastucha, który coś do niego mówił. Wasiliju Mikołajewiczul Co pan dziedzic każe? Muszę z panicm pomówić. Co pan dziedzic każe? Jak pan skończy. - Jak to, nie przyniesiesz? powiedział Wasilij Mikołajewicz do pastucha. Ciężko, Wasiliju Mikołajewiczu. O co chodzi? spytał Eugeniusz. - A bo krowa ocieliła się w polu. No dobrze, zaraz każę zaprząc konia. Każ Mikołajowi Lysuchowi zaprząc bodaj do wózka. Pastuch wyszedł. - Widzi pan czerwieniąc się i czując to zaczął Eugeniusz. Widzi pan, Wasiliju Mikołajewiczu. Tutaj, póki byłem kawalerem, miałem grzechy... Pan może słyszał... Wasilij Mikołajewicz uśmiechnął się oczami i widocznie chcąc oszczędzić dziedzica rzekł: To wedle Stiepaszki? - No tak. Otóż jest taka rzecz: bardzo proszę nic brać jej na dniówki do dworu. Pan rozumie, bardzo mi nieprzyjemnie... To, widać, Wania pisarczyk się rozporządził. ~ Więc proszę to załatwić... A jak tam, rozsypią resztę? rzekł Eugeniusz, żeby ukryć zażenowanie. Właśnie zaraz jadę w pole. Na tym się skończyło. I Eugeniusz uspokoił się w nadziei, że jak przeżył rok nie widząc jej, tak będzie i teraz. Prócz tego Wasilij Mikołajewicz powie pisarczykowi Iwanowi, Iwan powie jej i ona zrozumie, że ja tego nie chcę" mówił sobie Eugeniusz i cieszył się, ze się na to zdobył i powiedział Wasilijowi Mikołajewiczowi, bez względu na to, ile go ten krok kosztował. Tak, wszystko lepsze niż ta wątpliwość, ten wstyd." Wzdrygnął się na samo wspomnienie o swoich występnych myślach. XII Wysiłek moralny, na który się zdobył, żeby pokonawszy wstyd powiedzieć Wasilijowi Mikołajewiczowi, uspokoił Eugeniusza. Wydawało mu się, że teraz wszystko skończone. I Liza zaraz zauważyła, że jest zupełnie spokojny, a nawet radośniejszy niż zwykle. Prawdopodobnie martwiły go te wzajemne docinki między matkami. Istotnie to nieprzyjemnie, zwłaszcza jemu, z jego wrażliwością i szlachetnością, słyszeć zawsze te nieżyczliwe i w złym guście aluzje do czegoś", myślała Luza. Nazajutrz były Zielone świątki. Pogoda była wspaniała i baby, idąc do lasu według zwyczaju wić wianki, podeszły do dworu i zaczęły śpiewać i tańczyć. Maria Pawłowna i War w ara Ale- ksiejewna wyszły wystrojone z parasolkami na ganek i podeszły do korowodu. Razem z nimi wyszedł w surduciku z czcsucssy przebywający tego lara u Eugeniusza stryj, rozpustnik i pijaczyna o obrzękłej twarzy. Jak zawsze, barwny, jaskrawy krąg młodych bab i dziewczyn był ośrodkiem zabawy, a dokoła niego z różnych stron, niby oderwane i obracające się za nim planety otoczone satelitami, widać było to młode dziewczątka, trzymające się za ręce i szeleszczące nowym perkalem sarafanów, to małych chłopaków, uganiających z wrzaskiem, to parobków w granatowych i czarnych kaftanach, w czerwonych koszulach i kaszkietach, wypluwających bez przerwy łupiny słonecznika, to służbę dworską lub obcych, którzy z daleka przyglądali się korowodom. Obie starsze panie podeszły do samego koła, a za nimi i Liza w błękitnej sukni i takich samych wstążkach we włosach, z luznymi rękawami, z których wyłaniały się długie, białe ręce o kanciastych łokciach. Eugeniuszowi nie chciało się wychodzić, ale śmieszne było ukrywać się. Wyszedł również na ganek paląc papierosa, odkłonił się parobkom i chłopom i zaczął z jednym z nich rozmawiać. Baby tymczasem darły się wniebogłosy wyśpiewując melodię do tańca, poklaskiwały w dłonie i tańczyły. Pani dziedziczka woła rzekł jakiś chłopak podchodząc do nie słyszącego wołania żony Eugeniusza. Liza wołała go, żeby popatrzył na tańce, na jedną z tańczących bab, która jej się szczególnie podobała. Była to Stiepanida. Miała na sobie żółty fałdziasty sarafan i plisowany stanik bez rękawów, jedwabną chustkę na głowie, była szeroka w biodrach, energiczna, rumiana, wesoła, dobrze tańczyła. On nic nie widział. Tak, tak powiedział zdejmując i wkładając binokle. Tak, tak mówił. A więc nie mogę się od nie uwolnić" myślał. Nie patrzył na nią, gdyż bał się jej powabu, i właśnie wskutek tego to, co przelotnie widział w niej, wydawało mu się szczególnie ponętne. Poza tym poznał po błysku jej spojrzenia, że ona go widzi i widzi, że on się nią zachwyca. Postał, ile wymagała przyzwoitość, i ujrzawszy, że Warwara Aleksiejewna przywołała ją i coś niezręcznie, sztucznie mówiła do niej, nazywając ją miłym stworzenim, odwrócił się i odszedł. Odszedł i wrócił do domu. Wycofał się, żeby jej nie widzieć, lecz po wejściu na piętro, sam nie wiedząc jak i po co, podszedł do okna i przez cały czas, kiedy baby były koło ganku, stał przy oknie i patrzył, patrzył na nią, napawał się jej widokiem. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |