[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Chyba nie chce pani tam iść?
- Mam ze sobą sprzęt medyczny. Mogę się przydać.
Policjant spojrzał na nią.
- Zdaje sobie pani sprawę z niebezpieczeństwa? Ta cysterna
jest jak bomba z opóznionym zapłonem.
Uśmiechnęła się nerwowo.
- W takim razie im szybciej tam będę, tym lepiej.
Pokręcił głową.
- Pójdę z panią.
- Dziękuję, ale lepiej nie. Nic pan nie pomoże.
Zaczęła ostrożnie przeciskać siÄ™ pomiÄ™dzy poskrÄ™canymi ka­
wałkami metalu. Gdy dotarła do rozbitej cysterny, zapach stał
się jeszcze silniejszy. Z przerażeniem ujrzała mały samochód
wbity w ogromną ciężarówkę. Jego maska była prawie zupełnie
zgnieciona, a kawaÅ‚ki rozbitego dachu porozrzucane w promie­
niu kilku metrów.
Zajrzała przez boczne okienko i zamarło w niej serce.
Callum byÅ‚ w Å›rodku. PodtrzymywaÅ‚ gÅ‚owÄ™ i szyjÄ™ ranne­
go, grymas bólu wykrzywiaÅ‚ mu twarz. SpojrzaÅ‚ na niÄ… zdu­
miony.
- Zwariowałaś? Co ty tu robisz? Odejdz stąd! Natychmiast!
ProszÄ™, uciekaj!
Zbliżyła się do niego.
- Pomyślałam, że będziesz potrzebował pomocy.
- Nie potrzebujÄ™.
Na jego czole ujrzała strużkę krwi. Azy napłynęły jej do oczu.
Sięgnęła po chusteczkę i delikatnie przycisnęła ją do rany.
- Nigdzie nie pójdę.
Spojrzała na rannego.
148
- Co z nim?
- Jest bardzo zle - odparł sucho Callum. - Ma obrażenia
gÅ‚owy i krÄ™gosÅ‚upa, dlatego bojÄ™ siÄ™ go ruszać. DaÅ‚em mu za­
strzyk przeciwbólowy. Gdzie, do diabła, są strażacy?
- SÄ… na miejscu, Callum. Wszyscy robiÄ…, co w ich mocy.
Nie mogą użyć piły elektrycznej, dopóki nie zahamują wycieku
z cysterny.
Maska tlenowa zakrywała mężczyznie twarz. Holly położyła
rękę na jego czole.
- Jestem lekarzem. Zaraz pana stÄ…d wyciÄ…gniemy.
PrzyjrzaÅ‚a mu siÄ™ dokÅ‚adniej. Nie mógÅ‚ mieć wiÄ™cej niż dwa­
dzieścia lat. Oddychał szybko i nierówno. Zrozumiała, że jeżeli
pomoc nie nadejdzie w ciągu najbliższych kilku minut, nie będą
mogli nic zrobić.
- Puls mu słabnie - szepnęła do Calluma. - Kiedy dostał
zastrzyk?
- Nie jestem pewien - odparł rwącym się głosem. - Mam
rozbity zegarek. Straciłem rachubę czasu.
Zcisnęła jego rękę.
- Wytrzymaj jeszcze trochę. Co mu dałeś?
- MorfinÄ™. JakÄ…Å› godzinÄ™ temu.
- Mam trochę w torbie. - Sięgnęła po strzykawkę. - Jak on
siÄ™ nazywa?
- Alan. Alan Brown.
Znów chwyciła rękę Calluma. Spojrzeli na siebie.
- PosÅ‚uchaj, Alan - powiedziaÅ‚a. - Teraz już nie bÄ™dzie bo­
lało. Niedługo zabierzemy cię do szpitala.
- Uciekaj stÄ…d, Holly - szepnÄ…Å‚ Callum.
- Nie ma mowy, zostaję. - Podniosła głowę i przyjrzała mu
się uważnie. - Jesteś ranny.
149
- Nic takiego. Przeżyję.
- Rana jest głęboka. Będą potrzebne szwy. Boli cię?
Zaśmiał się krótko.
- A jak myślisz?
OparÅ‚a siÄ™ o tylne siedzenie samochodu i popatrzyÅ‚a na nie­
go. Znowu poczuła łzy w oczach.
- Myślę... że nie można wypuszczać cię samego z domu.
Dotknął jej ręki.
- Chcesz powiedzieć, że ktoś musi się mną opiekować?
Przecież od tego ma SarÄ™..; Zamknęła oczy, z trudem przy­
wołując na twarz uśmiech,
- Tak, ale to takie czasochłonne.
- Mamy czas, Holly. Możemy mieć tyle czasu, ile tylko
zapragniemy.
Jednak w każdej chwili mogÄ… Wylecieć w powietrze. Ogar­
nęła ją panika.
- Nieważne, co się wydarzy. Chcę, żebyś wiedział, że cię
kocham. Miałeś rację. Zmarnowałam dużo czasu.
- O Boże...
Zmartwiała.
- Callum, co siÄ™... - PodążyÅ‚a za jego wzrokiem. - Straża­
cy! Zaraz go stÄ…d wydostanÄ….
Chwilę pózniej stała już na zewnątrz i świat wirował jej przed
oczami.
- W porządku, panie doktorze. Zaraz będzie pan wolny.
- Oficer straży pożarnej zajrzaÅ‚ przez rozbite okienko. - A ran­
nego zabierzemy do karetki.
Holly poczuÅ‚a, że robi jej siÄ™ sÅ‚abo. Callum z trudem wydo­
stał się z samochodu i zachwiał się na nogach. W sinym blasku
reflektorów wyglądał bardzo zle.
150
- Proszę do karetki. Opatrzymy panu głowę.
- Nie ma potrzeby. - Callum znowu się zachwiał. - To tylko
lekkie zadras'nięcie.
- Byłoby chyba lepiej coś z tym zrobić.
Holly uśmiechnęła się do sanitariusza.
- Jestem lekarzem. Biorę na siebie pełną odpowiedzialność.
- W takim razie...
Szybko ujęła Calluma pod rękę.
- Chodzmy do domu. Na dzisiaj wystarczy.
Jazda powrotna trwała potwornie długo. Callum siedział na
miejscu pasażera z zamkniętymi oczami. Wreszcie dotarli do
domku Holly.
- Teraz napijemy siÄ™ kawy.
Wziął głęboki oddech.
- Już pózno. - Spojrzał na nią.
- Wiem, ale musimy się odprężyć.
Weszli do salonu. Holly nalała do dwóch kieliszków brandy.
- Ja w każdym razie potrzebuję czegoś mocniejszego.
Podeszła do niego.
- Pokaż tę ranę.
Dotknęła jego głowy drżącymi rękami.
- Masz szczęście. Trzeba to oczyścić, ale chyba obejdzie się
bez szycia. Jak siÄ™ czujesz?
- Prawdę mówiąc, okropnie.
- A czego się spodziewałeś? Nie musiałeś zgrywać bohatera.
Miałeś ogromne szczęście. Wiesz, co się mogło stać?
Głos jej się załamał. Dopiero teraz w pełni zrozumiała, jak
wielkiego nieszczęścia uniknęli. Chciała się odwrócić, żeby nie
zobaczył jej twarzy ale powstrzymał ją.
- Holly, co się stało?
151
Przecież on mógł zginąć...
- Nic - odparła - Nic.
PrzyciÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… do siebie.
- Już po wszystkim, Holły. Wszystko będzie dobrze.
- Och, Callum. Myślałam, że cię stracę...
Pogłaskał ją po policzku.
- Już w porządku. Nie płacz.
- Mogłeś tego nie przeżyć. - Wtuliła twarz w jego ramię.
- Myślałam...
- Nic nie mów... - Dotknął ustami jej twarzy. Poddała się
jego pocałunkom, jego rękom. - Potrzebuję cię...
Całował jej usta, twarz, szyję. Chciała być przy nim. Tu czuła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze dziaÅ‚ajÄ… zgodnie ze swojÄ… naturÄ….