[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chwili przybycia. - Bardzo, bardzo lubię - odparł Lyle - i oglądałem ten zeszłoroczny wyścig w Derby, gdzie pana koń przybył jako drugi. - Po moim! - powiedział z satysfakcją markiz. Ponieważ Ajanta czuła, że jest to niepotrzebna prowokacja, wtrąciła szybko: - Och, Quintusie, poprośmy, by lord Burnham został na podwieczorku. Wiem, że papa byłby zachwycony tym spotkaniem, nie tylko dlatego, że Lyle opowiadał tak wiele o jego koniach, ale jestem też pewna, że lord Burnham ma w swym domu bibliotekę, zawierającą wiele wspaniałych ksiąg. Był to strzał w ciemno, ale była przekonana, że lord Burnham - jako człowiek bogaty - z pewnością musi mieć bibliotekę. - Czy i pani ojciec jest tutaj? - spytał lord Burnham. - Tak, jest - odparła Ajanta - i wiem, że byłby zadowolony z poznania waszej lordowskiej mości. Tak często mówiliśmy o panu. Ale lord Burnham widział i słyszał już dosyć. - Obawiam się, że musimy to odłożyć na pózniej - powiedział ostro. - Nie mogę pozwolić, by moje konie dłużej czekały. Spojrzał na markiza i choć Ajancie wydało się, że widzi w jego oczach nienawiść, zdołał zmusić się do powiedzenia: - Wygrałeś, Stowe! Ale jestem prawie pewien, że to nie był uczciwy wyścig! - Nie oczekuj, że poczuję się obrażony i wyzwę cię na pojedynek - odparował markiz - choć jestem pewien, że Lyle byłby zachwycony, gdybym tak postąpił. Ale doprawdy, zapomniałem już, jak się używa pistoletów pojedynkowych. Ajanta wydała cichy okrzyk. - O czym ty mówisz? - zapytała. Ujęła narzeczonego pod ramię czułym gestem, który jak wiedziała, nie mógł ujść uwagi lorda Burnhama. - Nie możesz mówić poważnie - rzekła, zwracając błękitne oczy na twarz markiza. - Gdybym sądziła, że naprawdę masz zamiar zrobić coś równie okropnego jak udział w pojedynku, umarłabym z samego strachu, że możesz zostać ranny. - Lord Burnham i ja żartowaliśmy tylko - uspokajał ją markiz. - Ale w sposób... przerażający - mówiła z wyrzutem Ajanta. - Jestem pewna, że lord Burnham miał naprawdę zamiar życzyć nam, byśmy byli bardzo... bardzo szczęśliwi, tak jak z pewnością będziemy! Przytuliła na chwilę policzek do ramienia markiza. Lord Burnham, jak gdyby czując, że nie wytrzyma już dłużej, prychnął głośno i odwróciwszy się ruszył w kierunku drzwi. Dotarłszy do nich, obejrzał się i powiedział: - Do zobaczenia, panno Tiverton. Mam nadzieję, że pani szczęście będzie trwałe! Stowe, zatrzymam pewne papiery do twego ślubu, a wtedy prześlę ci je w prezencie. Powiedziawszy to, wyszedł z pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi. ROZDZIAA 6 Dopiero po minucie lub dwóch przeniknęło do świadomości Ajanty właściwe znaczenie słów lorda Burnhama. Zorientowała się wtedy, że odnosiły się one do dokumentów związanych z rozwodem, i znaczyło to, że lady Burnham i markiz nie będą bezpieczni, dopóki nie odbędzie się ślub. Przez chwilę dziewczyna czuła, że musiała zle zrozumieć słowa lorda Burnhama, ale chmura na twarzy markiza i zaciśnięte usta wskazywały, że zdawał sobie sprawę, kto był, wbrew pozorom, prawdziwym zwycięzcą w tej walce. Stała patrząc na niego z lękiem, zastanawiając się, co powinna powiedzieć. Jakaś część jej mózgu zdawała sobie sprawę, że Charis i Lyle prowadzą ze sobą rozmowę, ale okazało się, ze nie może zrozumieć, o czym mówią. Gdy markiz spojrzał na nią, zorientowała się, że ma zamiar powiedzieć coś ważnego, ale otwarły się drzwi i kamerdyner oznajmił: - Podano podwieczorek w błękitnym salonie, wasza lordowska mość. - Podwieczorek! - wykrzyknęła z podnieceniem Darice. - Mam nadzieję, że będzie tam więcej tych smakowitych czekoladowych ciasteczek. Ajanta wzięła ją za rękę i skierowały się w kierunku błękitnego salonu. Dopiero na miejscu dziewczyna zorientowała się, że nie ma z nimi markiza. Ale ojciec czekał na nią i gdy nalewała herbatę, powiedział: - Ustaliłem z Quintusem, że pojadę jutro do Oxfordu i podejmę starania, by zatrzymać się w moim dawnym college'u przynajmniej na tydzień. Przypuszczam, Lyle, że nie zechcesz mi towarzyszyć. Pastor mówił to z uśmiechem, jak gdyby znał odpowiedz, zanim Lyle zdążył wykrzyknąć: - Och, nie, papo! Nie chcę wracać na uczelnię, dopóki nie będę musiał. Chcę tu sobie pojezdzić konno i, oczywiście, zwiedzić okolicę. - Myślałem, że taka będzie twoja odpowiedz - rzekł ze spokojem ducha ojciec - ale miło mi będzie zobaczyć się z tobą gdy wrócisz. - Tak, papo, oczywiście - zgodził się Lyle. Ajanta wiedziała, że brat pomyślał, iż zainteresowania jego i ojca różnią się od siebie. Pastor był tak podniecony myślą o czekających go poszukiwaniach materiałów do swej książki i o przyjaciołach, których znowu zobaczy, że nie mógł rozmawiać przy herbacie na żaden inny temat. Ajanta z trudem mogła skupić się na przedmiocie rozmowy, gdyż myślała o markizie, uświadamiając sobie, w jak kłopotliwym położeniu się znalazł. - Przede wszystkim nie powinien był sugerować fałszywych zaręczyn - mówiła sobie. Z początku wydawało się, że to mądry pomysł, i tylko instynkt podpowiedział lordowi Burnhamowi, że choć wszystko wygląda bardzo przekonująco, coś jest nie w porządku. W ostatniej chwili przebił atutem asa markiza. - Co ja mam... teraz... zrobić? - zastanawiała się. - Co... mam teraz zrobić? Miała wrażenie, że to pytanie stale ją prześladuje, i niezależnie od tego, jak bardzo się starała, zdawało się, iż nie ma nań odpowiedzi. Wreszcie podwieczorek dobiegł końca i ponieważ markiz nie pojawił się, Lyle powiedział, iż zabierze Charis i Darice na ostatnie piętro i na dach. - Zaopiekuj się nimi! - mówiła Ajanta. - To może być niebezpieczne. - Ze mną nic im nie grozi - odpowiedział z pewnością siebie Lyle i opuścił salon, a jego młodsze siostry szły obok niego, szczebiocząc z podnieceniem. Pastor oddalił się, pogrążony w myślach, a ponieważ córka wiedziała, że ojciec wrócił do biblioteki, uznała, iż powinna porozmawiać z markizem i spytać go, co zamierza robić. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |