[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- powiedział uspokajająco do pozostałych. Poranny gość nie przedstawiał sobą żadnego zagrożenia, choć wybrał nieodpowiednią porę odwiedzin. Mógł chociaż poczekać, aż wszyscy wstaną. Nie wyglądało na to, żeby ktoś miał zamiar posłuchać Plaskata. Cztery ostrza skierowały się w stronę niewielkiego zielonego jaszczura, który wyłonił się z mgły niczym senna mara i teraz kaczym krokiem szedł w stronę Plaskata. - Szanowanko, szefuniu - rzucił nonszalancko, mijając obojętnie potencjalnych agresorów i ich lśniącą broń. - Widzę, że królewny żeście jeszcze nie znalezli, ale jesteście na coraz lepszej drodze. Próbujcie dalej - dodał patriarchalnie, zupełnie jakby to on był wodzem tej wyprawy, łaskawie trzymającym pieczę nad maluczkimi. - Mózgojad przeklęty - splunął Orvd, odsuwając się od stworzenia, na wszelki wypadek z wciąż uniesionym mieczem. Nie ufał demonom i potworom jako takim, a już na pewno nie tym, które żywiły się mózgami. Nic go nie obchodziło, że chwilowo Szutzel i on są po tej samej stronie. Nie życzył sobie znalezć się w pobliżu tej kreatury, kiedy będzie akurat głodna. - Przeklęta bestia, trzeba pilnować przy niej własnej głowy. - Nie ma co się obrzydliwić. Demon jaki jest, każdy głąb widzi - mruknął z urazą mózgojadek i rozłożył skrzydła, chcąc jak najszybciej opuścić nieciekawe, jego zdaniem, towarzystwo. - Czekaj! - Piąty złapał już odlatującego mózgojadka za nogę. - Może chociaż wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia? Mina Szutzela świadczyła o tym, że najbardziej to by chciał się stąd wynieść, ale westchnął tylko ciężko i przysiadł przed Plaskatem, starannie odwracając się tyłem do Orvda. Niewiele to pomogło, czuł, jak jego wzrok niemal wwierca mu się w tył łba. - Moje uszy są otwarte - zapewnił demonek uroczyście Piątego, w nadziei, że ten będzie się streszczał. - Królewna najprawdopodobniej postanowiła rozprawić się z egzorcystami osobiście i teraz dość pokątną i okrężną drogą zmierza do ich siedziby. Podążamy jej śladem. - Pomożecie jej stłuc egzorcystów? - zainteresował się gwałtownie Szutzel. Powiódł spojrzeniem po zgromadzonych na polanie i zaraz jego entuzjazm ustąpił miejsca rozczarowaniu. - Nie? Tak myślałem. Zepsujecie całą zabawę. - Musimy powstrzymać naszą Panią, zanim wpakuje się w kłopoty - skarcił go surowo Plaskat. - Miejmy tylko nadzieję, że naprawdę podążamy za nią. Królewna bywa... nieprzewidywalna. - Bywa, bywa - zgodził się demonek. Sprawiał wrażenie lekko roztargnionego. Zamachał na próbę kilka razy skrzydłami. - A ślad jest właściwy, nie martwcie się... - rzucił na pożegnanie. Tym razem odlot uniemożliwił mu Tord, który rzucił się gwałtownie do przodu i złapał mózgojadka za obie nogi. Szutzel kwiknął z oburzeniem i spróbował się wyrwać, ale rycerz nie dawał za wygraną. - Ta bestia coś wie, mówię wam - wysapał, ściągając szamoczącego się demonka na ziemię. - I ukrywa to przed nami. - Aż stęknął z wysiłku, ale udało mu się wreszcie, przy pomocy Einda i Alvada, zmusić mózgojadka do pozostania na polanie. Orvd obserwował to wszystko z bezpiecznej odległości. Nie miał zamiaru wchodzić w osobistą styczność z bestią, chyba że byłoby to absolutnie konieczne. - Wiesz coś? - zmarszczył brwi Piąty, pochylając się ku Szutzelowi. Nie podobała mu się samowolna napaść rycerzy na posłańca Twierdzy, ale jeśli demonek naprawdę coś wiedział i ukrywał to przed nimi... - Gadaj - Alvad przyłożył ostrze miecza do krótkiej szyjki mózgojadka. - Oj, bo się przestraszę! - Szutzel, zupełnie nieporuszony sytuacją ani grozbami, wyszarpnął rycerzom jedną łapę i popukał się w czoło. - Demona mieczem, geniuszu jeden, nie zabijesz. Zjeżdżaj z szabelką, bo nic nie powiem. - Czyli coś wiesz - stwierdził Plaskat. Właściwie to mógł się tego spodziewać. W końcu demonek był z Twierdzy. A tam każdy miał swoje tajemnice, najczęściej poukładane warstwowo jedna na drugiej. Piąty żałował tylko, że nie przyłapał mózgojadka gdzieś na osobności. Diabli wiedzą co Szutzel miał do powiedzenia, ale pewnie nie powinno to dotrzeć do niepowołanych uszu. Ale już przepadło. Plaskat miał nadzieję, że demon jest na tyle [ Pobierz całość w formacie PDF ] |