[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nim do Agadiru. Tak się skończyła przygoda ojca z Polisario. Pomogła mu jednak zrozumieć, że jest ciężko chory. Dla nas jednak nic się nie zmieniło; było nawet gorzej. Kiedy wrócił, zastał nas brudne i zrozpaczone, skulone w kącie sypialni na parterze. Następnego dnia stanął przed nami z zapadniętymi policzkami, chorobliwie błyszczącymi oczami i oznajmił: - Dzieci, sprzedam lodówkę. Było nam wszystko jedno. Lodówka od dawna już nie działała, bo nie mieliśmy prądu. A nawet gdybyśmy mieli prąd, to nie mieliśmy czego do niej włożyć. - A jak sprzedam lodówkę - powiedział ojciec - wezmiemy pieniądze i wszyscy razem pojedziemy do Ad-Dirhu. Przywieziemy matkę z powrotem do Agadiru. Obiecuję wam to, tak mi dopomóż Bóg. Tej nocy płakaliśmy, tuląc się do siebie na kartonach. Po raz pierwszy od długiego czasu łzy nam płynęły nie z rozpaczy, strachu i smutku, tylko z ulgi. Płakaliśmy, bo ojciec obiecał, że sprowadzi matkę z powrotem. Płakaliśmy, bo znowu mieliśmy nadzieję. Nadzieję na normalne życie. Następnego dnia ojciec wsiadł z nami do autobusu. Siedział z Dżabirem na RS 62 jednej ławce. Ja wzięłam Wafę na kolana i przycisnęłam się do Rabfi. Muna i Dżamila siedziały po drugiej stronie przejścia. W Tiznicie przesiedliśmy się do busa pana Autobusa", który zawiózł nas do Ad-Dirhu. Skalista droga z doliny pod górę do domu mojej babki ciągnęła się bez końca. Ojciec szedł przodem, my za nim według wzrostu. Przed domem babki nasz pochód się zatrzymał. - Usiądzcie - powiedział ojciec - nic nie mówcie. Ja wszystko załatwię. Usiedliśmy w pyle pod drzwiami babki. Ojciec wydawał mi się wielki i silny, gdy podszedł do drzwi, podniósł pięść i trzy razy zastukał głośno i wyraznie. Serce mi waliło prawie tak głośno, jak jego uderzenia. Za tymi drzwiami była moja matka. Ojciec ją przyprowadzi. Rzucimy się jej w objęcia, a ona nas będzie całowała i cicho z nami porozmawia, a potem spakuje swoje rzeczy, wezmie Asję na ręce i wsiądzie razem z nami do autobusu. Do Agadiru. Do domu. Całkiem normalna rodzina. Szczęśliwa rodzina. Ale drzwi się nie otwierały. Siedzieliśmy w pyle i czekaliśmy. Czekaliśmy pięć minut, a mnie się wydawało, że godzinę. Czekaliśmy dziesięć minut, a mnie się wydawało, że pół dnia. Czekaliśmy piętnaście minut, a mnie się wydawało, że nieskończenie długo. Nie chciałam płakać, lecz łzy nie chciały słuchać moich życzeń. Znaczyły ślady w kurzu na moich policzkach. Zaczęłam łkać. A gdy na chwilę udało mi się zdławić łkanie, łzy mimo to płynęły dalej. Całe moje rodzeństwo płakało. Wafa, Dżabir, Dżamila, Rabi a i Muna siedzieli obok mnie, sześć nieszczęść. Tylko ojciec stał przed nami wyprostowany. Twarz miał zwróconą do drzwi domu babki, nie mogliśmy jej widzieć. Dlatego tak nas zaskoczyło, gdy ojciec zaczął wyć. To był długi, straszny skowyt żałości. Trudno było zrozumieć, co krzyczał. Myślę jednak, że wołał imię mojej matki: Safijjo! Safijjoooo!". Był to najbardziej niesamowity głos, jaki kiedykolwiek słyszałam. Straszniejszy od odgłosu jenoui, gdy ojciec rzucał nim w domu o ścianę. Straszniejszym od głuchego odgłosu razów, gdy nocą po kryjomu bił matkę. Wycie ojca wypełniło całą dolinę, pustynię, dotarło pewnie do grzbietu RS 63 górskiego wysoko nad Ad-Dirhem. Miałam uczucie, że to wycie wypełnia cały świat. Był to głos bólu, żałości, rozpaczy. Napełnił moje serce chłodem, łzy przestały mi płynąć, włoski na rękach się zjeżyły. Zbiegła się cała wieś. Ludzie stali za nami w milczeniu i patrzyli, co się dzieje. Ojciec zaczął walić głową w drzwi. Rytmiczny odgłos, bezlitośnie powracający raz po raz. Ojciec bełkotał: - Safijjo, moja ukochana żono. Wróć do mnie i do naszych niewinnych dzieci. Potrzebuję cię, jesteś moim bogiem, wybacz mi. Nagle drzwi się otworzyły, stanął w nich wuj Ibrahim. Nie czekaliśmy, co będzie. Między nogami ojca i wuja wbiegliśmy przez ciemny, chłodny korytarz na podwórze. A tam siedziała ona, nasza matka, tonąc we łzach, z Asją u boku. Rzuciliśmy się do niej, obejmowaliśmy ją, głaskaliśmy, wąchaliśmy jej słodki zapach, czuliśmy jej miękką skórę, płakaliśmy w jej ramionach. Pamiętam, że moja siostrzyczka Asja wydała mi się bardzo piękna, taka gruba, taka czysta. Prawdopodobnie dlatego, że my, pozostałe dzieci, byłyśmy wychudzone i brudne. Rabi'a, rozsądna Rabi a, pierwsza się opanowała. Przyglądała się matce. Potem powiedziała: - Mamo, znowu jesteś w ciąży? Przecież nie możesz. Mamo, proszę, powiedz mi, że to nieprawda. Matka nic nie powiedziała. Była w ciąży - w ciąży z dzieckiem, które już wkrótce miało umrzeć razem z nią, umrzeć, zanim się urodziło. Na dworze ojciec rozmawiał z chali Ibrahimem. Wuj zażądał, żeby ojciec poszedł z nim do kadiego, jeśli chce odzyskać żonę. Ojciec się zgodził. Dorośli w towarzystwie naczelnika wsi wyruszyli do Ti-znitu, do sądu. My, dzieci, zostałyśmy z chalati Kulsum. Wuj był pewien, że żaden kadi na świecie nie zmusi kobiety, żeby wróciła do takiego zdesperowanego, obłąkanego człowieka. Był absolutnie pewien, że kadi ogłosi trzeci, ostateczny rozwód. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |