[ Pobierz całość w formacie PDF ]

twarz grubą warstwę świeżo sporządzonego kremu. Miała na sobie
bejsbolówkę, podkoszulek z logo Jacka Danielsa i ulubione tenisówki
z cekinami. Obok stała Harriet, farmerka z pięćdziesięcioletnim
stażem w małżeństwie. Trzy pierwsze warstwy kremu przepadły bez
śladu wśród jej głębokich zmarszczek. Roberta zaczęła przychodzić
na zajęcia po rozwodzie - z grubą warstwą makijażu, w biustonoszu
podnoszącym biust i paznokciami pomalowanymi na wściekłą
czerwień. No i jeszcze Dina.
- Hurra! - zawołała właśnie ta ostatnia. - Chyba skończyłam płyn
po goleniu. Fajny, tylko nie wiem teraz, co z nim zrobić. Ani jak.
- Wiedziałam, że jedyna dziewica w tym towarzystwie na pewno
zrobi coś dla faceta - prychnęła Harriet.
84
RS
- Kto mówi, że jestem dziewicą?
- Musimy poszukać kogoś, żeby na nim przetestować ten płyn,
zanim go dasz w prezencie swojemu wybrańcowi. Któraś ma może
owłosione nogi? I chce się do tego przyznać?
Betsy wybuchnęła swoim zarazliwym śmiechem i po chwili
wszystkie trzymały się za brzuchy, ocierały łzy i krztusiły się kawą.
Nagle zapadła cisza: w drzwiach zjawił się Cameron. Violet
uświadomiła sobie jego obecność po zmianie rytmu własnego serca.
Obróciła się i zobaczyła go, z kubkiem w jednej ręce i plikiem
papierów w drugiej, zaspanego i seksownego. Spojrzał jej prosto w
oczy, jakby w pokoju nie było nikogo innego. Przypomniała się jej
nagle ubiegła noc: fala pożądania, namiętności, czułości, jakiej nie
doznała wobec żadnego innego mężczyzny. Nigdy nie oddała się tak
łatwo, tak do końca.
Nagle nie była już wcale pewna, czy potrafiłaby być tak
rozwiązła, jak sobie wyobrażała. Nagle poczuła, że z Cameronem
gotowa byłaby zaryzykować więcej niż z kimkolwiek. Więc musi
uważać, bardzo uważać.
Pozostałe kobiety rzuciły się na niego z zupełnie innych
powodów.
- Zwietnie się nada na królika doświadczalnego! - zawołała z
zachwytem Dina.
Cameron, spłoszony, oderwał oczy od Violet. Natychmiast się
zorientował, że jest w niebezpieczeństwie.
- Nie! - zaprotestował.
85
RS
- Spokojnie, nie ma się czego obawiać, kochaniutki.
Posmarujemy ci tylko policzek. Nie będzie bolało. To mieszanka soku
z leszczyny, octu winnego, lawendy, szałwii...
- O Boże. Nie. Violet - spojrzał na nią z rozpaczą.
- Musimy pogadać o interesach...
- Doskonale - ucieszyła się Harriet. - Siądz tu sobie i gadaj z nią
o interesach, a my tymczasem przetestujemy na tobie nasz specyfik.
Nie bój się...
Cameron zniknął jak zdmuchnięty.
Przez kilka godzin nawet nie próbowała go szukać. Musiała
skończyć zajęcia, sprzątnąć, potem przyjechały dziewczynki i sklep
został oficjalnie otwarty. Dopiero po dziesiątej udało się jej znalezć
wolne pięć minut, kiedy telefon nie dzwonił i nikt niczego od niej nie
chciał.
Wtedy jednak nie mogła go znalezć. Zajrzała do domu, na
podwórze, do szklarni. Jego wóz stał wciąż zaparkowany obok
stodoły, więc na pewno był gdzieś w pobliżu. Znalazła go przy starym
domku po babci.
Zbudowano go wiele lat temu, żeby dać staruszce poczucie
niezależności. Po jej śmierci długo nikt tam nie mieszkał, aż do
zeszłego roku, kiedy przyjechała Camille. Wtedy go odnowiono z
wyjątkiem dachu. Dekarz miał się dzisiaj znowu pojawić i znowu nie
dał znaku życia.
Na dachu siedział Cameron z młotkiem w ręce i pudełkiem
gwozdzi. Wszystkie sześć kotów kręciło się dokoła - część próbowała
86
RS
mu pomagać, inne tylko się przyglądały najseksowniejszemu facetowi
w trzech okręgach.
Rozumiała je doskonale, lecz nie dała tego po sobie poznać.
- Widzę, że postanowiłeś zrobić karierę jako dekarz? - zawołała,
opierając ręce na biodrach.
Otarł ręką spocone czoło.
- Prędzej jako specjalista od ucieczek. Te straszne kobiety poszły
sobie wreszcie?
Chociaż wczorajsza noc tkwiła między nimi niczym słoń w
salonie, Violet musiała się uśmiechnąć.
- Tak, jesteś bezpieczny. Nie musisz się niczego bać.
- Wcale się nie boję - odparł oburzony. - Twoje koty mnie tu
przyprowadziły.
- Mam w to uwierzyć?
- Słuchaj, to z pewnością miłe kobiety. Szczególnie ta z... -
pokazał gestem -.. .piersiami pod nosem. I ta, która wygląda, jakby
miała więcej zmarszczek niż shar pei.
Niech go diabli. Wczoraj wieczorem posunęli się za daleko. A
mimo to doskonale się czuła się w jego towarzystwie.
Spojrzał na nią uważnie i zniżył głos.
- Wiesz, chere, mało nie umarłem wczoraj, kiedy musiałem spać
tak daleko od ciebie.
Jej puls nagle przyśpieszył. Kto mógł się spodziewać, że
Cameron poruszy ten temat tak otwarcie? Wzięła głęboki oddech.
- Więc czemu to zrobiłeś?
87
RS
- Bo dopóki nie podpiszemy umowy, jestem przedstawicielem
Jeunnesse. To żaden problem, po prostu nie chcę, żebyś miała
jakiekolwiek obawy. -Podniósł leżący obok na dachu plik papierów. -
Masz piętnaście minut, żeby na to spojrzeć?
- Cameron, nie znoszę prawniczego bełkotu. Serce nadal biło jej
mocno. Więc nie dlatego do niej nie przyszedł, że jej nie pragnął. Z
całą pewnością patrzył na nią jak kot na śmietanę.
- Szybko pójdzie, obiecuję. Nikt nas tutaj nie znajdzie, więc raz-
dwa się z tym uporamy.
- Nie mam za dużo czasu. Nie mogę zostawić dziewczynek...
Wysłuchał jej protestów, lecz mimo to nakłonił ją, by z nim
usiadła na ganku, i zaczął tłumaczyć techniczne szczegóły. Violet
jednak nie mogła się skupić. Jego kolano dotykało jej kolana. Nie była
pewna, czy dotknięcie jest przypadkowe; nigdy też dotąd nie
wiedziała, że kolana to taka ważna sfera erogenna.
- .. .patent? - zapytał.
- Taak?
- Patent, Violet. Mówimy o patencie na swoją odmianę lawendy.
- Okej.
Westchnął.
- To nie jest odpowiedz. Pytałem, czy już występowałaś o
patent?
- Mmm, chyba nie.
- Czyli nie. W porządku. Teraz posłuchaj uważnie jedną minutę,
dobrze? Musisz to wiedzieć. Powinnaś opatentować i produkt, i
proces wytwarzania. To dwie różne rzeczy. Więc wystąpię w twoim
88
RS
imieniu o dwa patenty. To trwa strasznie długo, ale będziesz
przynajmniej miała jakąś ochronę prawną. Poczuła się winna.
- Cam, nie musisz tego robić. Ja się tym zajmę, obiecuję.
- Nie wierzę. Ziewałaś cały czas, kiedy ci tłumaczyłem. Obiecaj
mi tylko, że się nie zgodzisz, gdyby ktoś jeszcze ci to proponował,
dobrze? Nie możesz ufać wszystkim wokół.
- Wcale się nie boję, że mnie oszukasz.
- A powinnaś - odparł surowo.
- No, dobrze.
Próbowała wyglądać na bardziej zainteresowaną, lecz bez
większego sukcesu. Jego opiekuńczość była taka urocza. Rzęsy miał
jasne, długie i piękne, lecz widziało się to dopiero z bliska. I te oczy...
- Musisz jakoś nazwać swoją odmianę. Pewnie nie masz
żadnego pomysłu?
- Jasne, że mam! - Nareszcie pytanie, na które potrafi
odpowiedzieć. - Blask Księżyca.
Umilkł na chwilę.
- Tak ją chcesz nazwać?
Nie powiedział jednak nic więcej, zatknął ołówek za ucho i
tłumaczył dalej. I dalej. I dalej. Poważne terminy sypały się z jego ust.
Jak Jeunnesse będzie przetwarzać lawendę. Na co Violet powinna się
zgodzić, a na co nie. Co Cameron zrobi w ciągu najbliższych trzech
tygodni i potem, po żniwach. Ile Violet na tym zarobi, jakie są jej
prawa, kogo powinna się radzić.
- W porządku - oznajmił nareszcie. - Jeszcze jedna rzecz i mogę
się brać do roboty.
89
RS
- Strzelaj - odparła, myśląc, że gdyby tłumaczył jeszcze chwilę
dłużej, zwinęłaby mu się na podołku i zasnęła słodko.
- Muszę się tylko upewnić. Wiesz, jak stworzyłaś swoją
odmianę? Potrafisz to powtórzyć?
Podniosła ręce.
- Tu mnie masz. Nie mam pojęcia.
- Vi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.