[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Niestety, teoretycy sądzą, że ona potrafi zmieniać swoją postać i teraz żyje gdzieś w Ameryce Południowej.
Hipoteza Henriego jest dobra i myślę, że nie ma siły, aby wyssał ją z palca ot tak. Stoję tam i rozważam rzecz na
serio, choć nigdy nie słyszałem o rasie obcych zwanych Centuri i choć wiem na pewno, że nie istnieje życie w jądrze
Ziemi.
- A czy pan wie, że... - Sam urywa.
Przypuszczam, że Henri zabił mu klina, i w momencie, gdy ta myśl świta mi w głowie, Sam mówi coś tak
strasznego, iż przechodzi mnie dreszcz grozy:
- Czy pan wie, że Mogadorczycy dążą do zawładnięcia wszechświatem i że już zgładzili jedną planetę, a teraz
zamierzają zgładzić
Ziemię? Są tutaj i śledzą ludzkie słabości, żeby nas przechytrzyć, kiedy zacznie się wojna.
Opada mi szczęka, Henri wpatruje się w Sama kompletnie osłupiały Wstrzymuje oddech. Zaciska coraz mocniej
rękę wokół kubka z kawą i aż się boję, że zaraz go zgniecie. Sam popatruje to na Henriego, to na mnie.
- Hej, wyglądacie, jakbyście zobaczyli ducha. Czy to znaczy, że wygrałem?
- Gdzie to słyszałeś? - pytam, na co Henri rzuca mi tak wściekłe spojrzenie, że wolałbym się w porę ugryzć w
język.
- Czytałem w  Oni chodzą wśród nas".
Henri wciąż nie wie, co odpowiedzieć. Otwiera usta, ale nic mu nie przychodzi do głowy Sytuację ratuje drobna
kobieta stojąca za Samem.
- Sam - mówi. - Gdzie byłeś?
Sam odwraca się do niej i wzrusza ramionami.
- Stałem w tym miejscu.
Ona wzdycha i zwraca się do Henriego z wyciągniętą ręką.
- Dzień dobry, jestem matką Sama.
- Henri - mówi. - Miło mi.
Unosi oczy w zdumieniu. Coś w akcencie Henriego wyraznie ją podekscytowało.
- Ah bon! Vous parlez francais? Cesi super! Jai personne avec qui je pewc parlerfrancais depuis longtemps.
Henri uśmiecha się łagodnie.
- Przykro mi. Nie mówię po francusku, choć wiem, że mój akcent to sugeruje.
- Nie? - Jest zawiedziona. - A niech to. Już myślałam, że wreszcie trochę wielkiego świata zawitało do tej mieściny.
Sam patrzy na mnie, przewracając oczami.
- No cóż, Sam, zbierajmy się - mówi jego matka. Sam znowu wzrusza ramionami.
- Wybieracie się potem do parku i na przejażdżkę na wozie z sianem?
Patrzę na Henriego, potem na Sama.
- Tak, jasne - odpowiadam. - A ty?
Ponownie wzrusza ramionami, tym razem bez słowa.
- No to spróbuj nas znalezć, jak będziesz mógł. Kiwa z uśmiechem głową.
- Okej, fajnie.
- Pora iść, Sam. I nie wiadomo, jak będzie z tą przejażdżką. Po-trzebuję twojej pomocy w domu - mówi jego
matka.
Biedak otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale ona odchodzi. Sam idzie za nią.
- Bardzo miła kobieta - zauważa drwiąco Henri.
- Jak ty to wszystko zmyśliłeś? - pytam.
Tłum zaczyna przemieszczać się Main Street w górę, oddalając się od ronda. Henri i ja idziemy za wszystkimi w
stronę parku, gdzie można napić się cydru i coś zjeść.
- Normalnie, masz za sobą lata kłamania i zaczynasz się do tego przyzwyczajać.
- No tak. Więc co o tym myślisz?
Bierze głęboki haust powietrza i powoli je wydycha. Jest na tyle zimno, że widzę, jak wychodzi z jego ust.
- Nie mam pojęcia. Nie wiem, co tym myśleć. Zaskoczył mnie.
- Obu nas zaskoczył.
- Będziemy musieli zajrzeć do pisma, z którego czerpie te informacje, dowiedzieć się, kto i gdzie to pisze.
Patrzy na mnie z wyczekiwaniem.
- Co?
- Będziesz musiał zdobyć jeden egzemplarz - mówi.
- Zdobędę. Tak czy inaczej to jakaś bzdura. Skąd ktoś miałby wie- i dzieć o takich rzeczach?
- Ktoś to podrzuca.
- Myślisz, że jedno z nas?
- Nie.
- Oni?
32
- Możliwe. Nigdy nie pomyślałem, żeby sprawdzać te szmatławce z teoriami spiskowymi. Być może oni myślą, że
my je czytamy i że wypuszczając takie informacje, będą mogli nas wyłuskać. To znaczy... - urywa, myśli o tym przez
kilka chwil. - Cholera, nie wiem, John. Będziemy musieli się temu przyjrzeć. W każdym razie to na pewno nie jest
zbieg okoliczności.
Idziemy w milczeniu, wciąż trochę zszokowani, wałkując w myślach możliwe rozwiązania zagadki. Bernie Kosar
truchta między nami ze zwieszonym językiem, jego pelerynka opada na jeden bok i szarga się po chodniku. Pies ma
wielkie powodzenie u dzieci i niektóre nas zatrzymują, żeby go pogłaskać.
Park jest położony na południowym obrzeżu miasta. Na samym krańcu przylegają do niego dwa jeziora oddzielone
wąskim pasmem ziemi, które prowadzi do lasu. Sam park składa się z trzech boisk do baseballa, placu zabaw i
wielkiego pawilonu, w którym wolontariusze podają cydr i placek z dyni. Po jednej stronie szutrowego podjazdu stoją
trzy wozy z sianem z wielką tablicą:
DR%7łYJCIE, LUDZIE!
HALLOWEENOWE STRASZENIE NA SIANIE ODJAZD @ ZMIERZCH
5 DOL. OD GAOWY
Przed granicą lasu szutrowa aleja przechodzi w piaszczystą drogę. Wjazd do lasu jest udekorowany wyciętymi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.