[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Natychmiast. %7łeby zdążyć, zanim nadejdą życzenia". Kilka minut pózniej siedziała już w samochodzie. Zegar na tablicy rozdzielczej wyświetlał czternastą czterdzieści dwie. Aktorzy mieli pojawić się w biurze Johna między wpół do trze-cią a trzecią. Miała osiemnaście minut i do przejechania pół miasta. Ruszyła ostro, wyprzedziła dwa samochody, zmieniła pas. Szybciej! Dodała gazu i w tej samej chwili z przystanku ruszył autobus. Boże, nie! Zajechał jej drogę, a ona natychmiast nacisnęła hamulec - niestety za pózno. Huknęła w tył pojazdu, uderzyła głową o kierownicę i odskoczyła RS na siedzenie. Po chwili podniosła wzrok, rozluzniła uścisk palców na kole i powoli wypuściła powietrze z płuc. Zerknęła na zegarek- od ostatniego spojrzenia przesunął się o dwie minuty. Znowu nacisnęła na gaz. - Stary, jak ty to zrobiłeś? Jackson był tak zadowolony, że chciał mnie poczęstować cygarem! - radośnie krzyknął Larry, siadając na wprost wspólnika. - Rozumiem, zaplanowałeś sobie to wszystko, tak? Napięcie rośnie do końca, dramaturgia jak w najlepszym filmie... Ale proszę cię, Rocko, nie wystawiaj więcej moich nerwów na taką próbę. Nie przeżyję tego po raz drugi. - To nie było zaplanowane. - Nie? A te balony, ci tancerze? Jackson uwięziony między żonglującymi facetami? Nie mów, że samo tak wyszło. - To Wanda. Tajfun zwany Wandą. Larry roześmiał się w głos. - Wanda? No nie, ty to masz żonę! To było jeszcze lepsze niż ten numer z meblami. Dużo lepsze, pomyślał John. Choć przesłanie wciąż jest to samo: Obudz się, Rocko, otrząśnij się z rutyny, przestań drżeć ze strachu przed życiem i zacznij żyć naprawdę!" Czy rzeczywiście potrzebował aż cyrku w biurze, żeby przejrzeć na oczy? Najwyrazniej. Cholera, nie mogła mu zrobić lepszego prezentu. A co on dał Wandzie w zamian? Dokumenty rozwodowe. Napiął mięśnie, jak zawsze na myśl o tym, że utracił ją na zawsze. Jak mógł poświęcić małżeństwo dla złudnego poczucia bezpieczeństwa? Jak mógł zamknąć oczy na to, co dla niego najważniejsze? Przez swój ośli upór stracił wspaniałą, pełną fantazji kobietę. Czy mało ludzi przed nim przekonało się, że najcenniejsze nie jest to, co da się wymierzyć i policzyć, ale... Tak, tak. Miłość, szczęście, radość - rzeczy, o których nie wypada mówić na salonach tego świata. %7łal jeszcze mocniej chwycił go za gardło. - Chyba powinienem się przejść. - Racja. Nie wyglądasz najlepiej, chłopie. A przynajmniej nie jak ktoś, kto przed chwilą podpisał kontrakt na pół miliona dolarów. RS - Fakt. Skończyło się dobrze. Ale jakim kosztem? - Kilkoma wrzodami, niczym więcej. - Nieprawda. - John poderwał się z krzesła i pobiegł do drzwi. - Sukces za drogo nas kosztował. Ale ja to jeszcze naprawię! - Wychodzisz? Myślałem, że oblejemy ten sukces. - Zacznij beze mnie. - A ty co? - Wracam w oko cyklonu. Może jeszcze mnie porwie. RS ROZDZIAA SIEDEMNASTY John wiedział, że przekroczył dozwoloną prędkość. Chciał zresztą jechać jeszcze szybciej, ale ulica była zbyt wąska, a poza tym nawet gdyby przekroczył limit na własnym prędkościomierzu, nie dojechałby do biura Wandy wcześniej niż za piętnaście minut. Gdyby zaś zatrzymała go policja, straciłby kolejne dziesięć. Nie był pewien, czy w ogóle zastanie Wandę w biurze. Wiedział od Dusty, że jego żona - wciąż aktualna żona - często jezdzi z wizytami do klientów. Mogła więc właśnie mieć spotkanie, prezentację albo spózniony lunch z jakimś przystojniakiem od reklamy, promocji czy marketingu. Na myśl o mężczyznie u boku Wandy John mocniej nacisnął na gaz. Powinien był najpierw zadzwonić. Zganił siebie za fatalny plan działania. Nie miał nawet pojęcia, co powinien powiedzieć Wandzie, gdy ją zobaczy. A może w ogóle nie będzie chciała z nim rozmawiać? Wjechał na Dupont Circle, gdzie tłumy ludzi jak zwykle spacerowały wokół olbrzymiej fontanny, i zatrzymał się na skrzyżowaniu przed wjazdem na rondo. Gdy czekał na zmianę świateł, dostrzegł po drugiej stronie ronda niewielki żółty samochód z odsuwanym dachem, a w nim kobietę do złudzenia przypominającą Wandę. Ta jednak miała inny styl - ubrana była w klasyczny szary kostium, a jej włosy ściągnięte były w ciasny kok. To nie mogła być jego żona. Cóż, widocznie w każdej kobiecie będzie już dopatrywał się podobieństwa do Wandy. Pojawiło się zielone światło, John ruszył czym prędzej, ale wciąż zerkał kątem oka w stronę żółtego auta. Gdy przejeżdżał obok niego, również ruszyło, po czym stanęło gwałtownie, blokując całkowicie wlot ulicy. Jadące za nim samochody oczywiście roztrąbiły się dzwiękiem klaksonów, kobieta dwukrotnie mignęła do nich światłem na znak przeprosin, a potem szarpnęła wóz do przodu i z piskiem opon wjechała na rondo. To musi być Wanda! RS Nikt inny tak nie jezdzi! W pierwszej chwili Wanda pomyślała, że po drugiej stronie skrzyżowania widzi znajomą hondę swego męża. Kierowca nachylał się jednak niecierpliwie do przedniej szyby, jakby chciał przyśpieszyć zmianę świateł, uznała więc, że to nie może być John. John zwykł siedzieć prosto, z lekko uniesioną głową, i obejmować kierownicę zawsze w ten sam sposób - na za dziesięć druga". Tamten był po prostu do niego podobny, to wszystko. Od jakiegoś czasu często jej się zresztą zdarzało widzieć w napotkanych mężczyznach podobieństwo do Johna. Ruszyła spod świateł, kierowca w hondzie również. Kiedy się zaś mijali, spojrzała na niego raz jeszcze i... zrobiło jej się słabo. A jednak to on! Gwałtownie nacisnęła na hamulec, wokół niej od razu rozległy się trąbienia klaksonów, ale nie zwracała na nie uwagi. Teraz najważniejszym celem było dogonienie niebieskiego samochodu. Zamigała światłami, nacisnęła klakson, wrzuciła bieg i wjechała z piskiem opon na rondo. Przed oczami miała wyłącznie znikającą za fontanną sylwetkę niebieskiej hondy. John przygryzł dolną wargę. Próbował dogonić Wandę, a jednocześnie miał dziwne wrażenie, że ona usiłuje zrobić to samo. Może powinien zwolnić i na nią zaczekać? Nie. Gdyby zwolnił, natychmiast spowodowałby korek. Musiał szybko wymyślić jakiś plan. Inaczej będą ścigać się w nieskończoność. W pewnym momencie dostrzegł, że żółty pojazd Wandy ma paskudnie wgnieciony przód i pogiętą maskę. Chryste, miała kraksę! Może wciąż jest w szoku, może spowodowała kolizję i uciekła z miejsca wypadku? Wiadomo, jaka jest. Nikt nigdy nie był w stanie przewidzieć, co jej strzeli do głowy. Decyzję podjął natychmiast. Musi ją zatrzymać, dostać się do niej, sprawdzić, czy wszystko w porządku. Zatoczył łuk, ustawił się naprzeciwko nadjeżdżających samochodów i zatrzymał się jak gdyby nigdy nic. Spokojnie zaciągnął ręczny hamulec, wyjął ze stacyjki kluczyki, a potem wyskoczył z samochodu. Natychmiast zawył chór klaksonów i wyzwisk. Nie zważając na nie, zręcznie przeciskał się między zderzakami. RS I co teraz? Wanda uderzyła pięścią w kierownicę. Rondo się zakorkowało, a ona siedziała w zgniecionym samochodzie i próbowała domyślić się przyczyny zatoru wokół niebieskiego auta po drugiej stronie fontanny. A może John miał wypadek? Ta nagła myśl sprawiła, że na jej skórze od razu pojawiła się gęsia skórka. Krew odpłynęła jej z twarzy. Miała wrażenie, że zaraz zemdleje, ale zdołała jakoś wyjść z samochodu. Boże, a jeśli jest ranny? Jeśli... nie żyje? Blada z przerażenia, zaczęła iść między pojazdami w stronę, z której dochodził apokaliptyczny ryk klaksonów. Samochody stały bez ruchu, a ona była pewna, że za chwilę stanie też jej serce. Nie czuła go ani nie słyszała. Całą uwagę skupiła na niebieskiej hondzie. Nie dostrzegła w niej ruchu. To auto było martwe. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |