[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pewnie), ale nigdy w obecności Johna. Jej gorące pragnienie, by zrobić wszystko jak najlepiej, okazało się opłakane w skutkach: ręce jej drżały, zbyt mocno nacisnęła na gaz (a może dodała za mało gazu?), po czym tak szybko i niezręcznie przesunęła drążek, że skrzynia biegów zazgrzytała przerazliwie. - Wsuń go, Gerdo - tłumaczyła jej przed laty zrozpaczona Henrietta, pokazując, jak to zrobić. - Nie czujesz, gdzie on chce wejść? Trzeba go wsunąć. Popychaj lekko, aż wyczujesz to miejsce. Nie wciskaj go na siłę, musisz wyczuć właściwy moment. Ale Gerda nic nie czuła, trzymając dłoń na dzwigni biegów. Wiedziała, że jeśli będzie ją pchała mniej więcej we właściwym kierunku, wcześniej czy pózniej wrzuci pożądany bieg. Samochody powinny być tak konstruowane, żeby nie zgrzytały. Mimo wszystko - myślała Gerda podjeżdżając na Mersham Hill - podróż nie była straszna. John nadal siedział zamyślony i wcale nie zauważył okropnego zgrzytu skrzyni biegów w Croydon. Pełna optymizmu, w chwili, gdy samochód zaczął się rozpędzać, Gerda wrzuciła trójkę i natychmiast zaczęli zwalniać. Tym razem John się ocknął z zamyślenia. - Po co wrzucasz wyższy bieg, wjeżdżając na strome wzniesienie? Gerda zacisnęła szczęki. Są już blisko. Co wcale nie znaczy, że ma ochotę się tam znalezć. Jeśli chodzi o nią, mogłaby jechać jeszcze wiele godzin, nawet gdyby John się na nią denerwował. Byli już na Shovel Down; otoczyły ich złociste, jesienne lasy. - Cudownie jest zostawić Londyn za sobą i znalezć się w takim miejscu! - ucieszył się John. - Zwykle wieczory spędzamy w ponurym salonie; czasem zapalamy światła. Wspominając mroczny pokój w mieszkaniu na Harley Street, Gerda poczuła nagły ból w piersiach. Och, gdyby mogła się tam teraz znalezć! - Pięknie tu - powiedziała dzielnie. Trzeba zjechać z góry, nie ma na to rady. Nie spełniła się jej skryta nadzieja; nie wydarzyło się nic, co mogłoby ją uchronić przed czekającym koszmarem. Dojechali na miejsce. Ucieszyła się, kiedy zobaczyła siedzącą na murku Hen-riettę, Midge i jakiegoś szczupłego mężczyznę. Wiedziała, że na Henrietcie może polegać. W najgorszych tarapatach Henrietta zawsze przychodziła jej z pomocą. John też się ucieszył na widok Henrietty. Najpierw piękne widoki z góry, szybka jazda w dół, a teraz spotkanie z Henriettą. Bardzo stosowne zakończenie podróży. Henrietta miała na sobie zielony płaszcz z tweedu i spódnicę, w której bardzo mu się podobała i która - zdaniem Johna - pasowała do niej o wiele lepiej niż te ubrania, które zwykle nosi w Londynie. Henrietta wyciągnęła przed siebie długie nogi, obute w starannie wypastowane sportowe buty. Uśmiechnęli się do siebie, żeby potwierdzić, że cieszą się swoim widokiem. John nie chciał teraz rozmawiać z Henriettą. Sama świadomość jej obecności sprawiała mu przyjemność. Bez niej wolne dni byłyby puste. Z domu wyszła im na powitanie lady Angkatell. Nieczyste sumienie sprawiło, że wobec Gerdy była bardziej wylewna niż normalnie. - Tak się cieszę, że cię widzę, Gerdo! Tyle czasu! Witaj, John! Chciała dać do zrozumienia, że Gerda jest długo oczekiwanym gościem, a John jedynie jej towarzyszem, ale nie wypadło to przekonująco. Gerda była bardzo zmieszana. - Znacie Edwarda? Edwarda Angkatella? - spytała Lucy. John skinął Edwardowi głową i powiedział: - Nie sądzę. Chylące się ku zachodowi słońce rozświetliło złote włosy Johna i jego błękitne oczy. Wyglądał jak wiking wracający ze zwycięskiej wyprawy. Głos miał ciepły, dzwięczny, miły. Był bardzo atrakcyjnym mężczyzną. W towarzystwie Johna Lucy zdawała się jeszcze bardziej eteryczna niż zwykle. Edward natomiast bardzo się zmienił. Nagle zbladł, usunął się w cień i zgarbił. Henrietta zaproponowała Gerdzie spacer do warzywnika za domem. - Lucy na pewno pokaże nam swój ogródek skalny i jesienne rabaty - powiedziała. - Ale ja najbardziej lubię ogród warzywny. Jest piękny i pełen spokoju. Można usiąść na inspektach z ogórkami, a w zimny dzień schronić się w szklarni. Nikt tam człowiekowi nie przeszkadza, a czasem uda się znalezć coś dobrego do jedzenia. Rzeczywiście, znalazły trochę groszku. Henrietta jadła go na surowo, ale Gerda nie miała ochoty. Z przyjemnością uwolniła się jednak od towarzystwa Lucy Angkatell, która zachowywała się bardziej niepokojąco niż zwykle. Gerda z ożywieniem rozmawiała z Henriettą. Rzezbiarka umiała zadawać pytania, na które Gerda znała odpowiedz. Po chwili Gerda poczuła się lepiej. Obudziła się w niej nadzieja, że może mimo wszystko najbliższe dwa dni nie będą aż tak straszne, jak się obawiała. Zena zaczęła uczęszczać na lekcje tańca i z tej okazji dostała nową sukienkę. Gerda długo ją opisywała. Ostatnio znalazła nowy sklep z przyborami do robótek ręcznych ze skóry. Henrietta spytała, czy trudno jest uszyć sobie torebkę. Gerda obiecała ją tego nauczyć. Jak niewiele potrzeba - myślała Henrietta - żeby uszczęśliwić Gerdę; a kiedy jest szczęśliwa, zmienia się nie do poznania. Wystarczy jej pozwolić zwinąć się w kłębek i mruczeć. Szczęśliwe, usiadły na inspektach z ogórkami w kącie ogrodu. Słońce, wiszące nisko nad ziemią, grzało jak latem. Milczały. Powoli wyraz spokoju zaczai znikać z twarzy Gerdy. Zgarbiła się. Znów wyglądała jak siedem nieszczęść. Podskoczyła, kiedy Henrietta się odezwała. - Dlaczego tu przyjeżdżasz? - spytała Henrietta. - Przecież czujesz się tu bardzo zle? - Ależ nie - odparła szybko Gerda. - To znaczy, nie wiem dlaczego& Przyjemnie jest wyjechać z Londynu -dodała po chwili - a lady Angkatell jest bardzo miła. - Lucy? Wcale nie jest miła. Gerda była zaskoczona. - Ależ tak. Dla mnie jest zawsze bardzo miła. - Lucy ma dobre maniery i potrafi być urocza, ale jest okrutna. Chyba dlatego, że jest taka nieludzka, nie wie, co to znaczy czuć i myśleć jak zwykły człowiek. Nie cierpisz tego miejsca, Gerdo! Sama najlepiej wiesz, że mam rację. Skoro tak, dlaczego tu przyjeżdżasz? - Widzisz, John bardzo to lubi& - Ach, oczywiście; John to lubi. Nie mogłaś go wysłać samego? - To by mu się nie spodobało. Beze mnie nie byłby tu szczęśliwy. John nie jest samolubny. Uważa, że pobyt na wsi dobrze mi robi. - Na wsi tak, to prawda - zgodziła się Henrietta. - Ale nie u Angkatellów. - Ja& Nie chciałabym, żebyś sobie pomyślała, że jestem niewdzięczna. - Ależ, droga Gerdo! Dlaczego miałabyś nas lubić? Zawsze uważałam, że Angkatellowie są dziwną rodziną. Lubimy spędzać czas we własnym gronie i mówimy swoim językiem. Nic dziwnego, że obcy mieliby ochotę nas wymordować& Chyba już pora na herbatę - dodała po chwili. -Wracajmy. Przyglądała się Gerdzie, kiedy ta wstała i ruszyła w stronę domu. Ciekawe by było zobaczyć - pomyślała; jak zawsze, część jej umysłu zajęta była czymś innym - twarz chrześcijańskiej męczennicy w chwili, kiedy wychodzi na arenę. Tak wyglądała teraz Gerda. Kiedy wyszły za mur okalający warzywnik, usłyszały strzały. - Zdaje się, ze masakra Angkatellów już się zaczęła! -powiedziała Henrietta. Okazało się, że sir Henry i Edward dyskutują o broni palnej i uzasadniają swoje poglądy strzelając z rewolwerów. Henry Angkatell interesował się bronią i miał jej pokazną kolekcję. Przyniósł z domu kilka rewolwerów i tarcze. Obaj z Edwardem zajęli się strzelaniem do celu. - Hej, Henrietto, chcesz się dowiedzieć, czy zabiłabyś włamywacza? - spytał sir Henry. Henrietta wyjęła mu rewolwer z ręki. - Tak należy celować& Bach! - Pudło! - powiedział sir Henry. - Chcesz spróbować, Gerdo? - Obawiam się, że& - Niech się pani da namówić, pani Christow. To całkiem proste. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |