[ Pobierz całość w formacie PDF ]
był nienaruszony. Będzie szedł na spotkanie wszystkiego, co spotka na swej drodze, z tą samą wspaniałą, kruchą niepodzielnością ciała i umysłu, niczym król na wygnaniu w kraju kamienia, trzymając całe swoje królestwo miasta, drzewa, ludzi, góry, pola i stada ptaków na wiosnę w zamkniętej dłoni, jak ziarno na siew; a ponieważ nie było nikogo, do kogo mógłby przemówić w swoim języku, będzie szedł, milcząc. Ale posłuchaj, powiedziałeś, że o tym myślisz, po co to wszystko, czy tylko o to chodzi w życiu jeśli o tym myślałeś, to musiałeś szukać odpowiedzi! Po długim milczeniu Kostant odparł: Prawie ją znalazłem. W maju. Stefan przestał się kręcić, w milczeniu wyjrzał przez frontowe okno. Był przestraszony. To... to nie jest odpowiedz wymamrotał. Wydaje się, że powinna istnieć lepsza zgodził się Kostant. Siedząc tu, nabierasz niezdrowych myśli... Potrzebujesz kobiety rzekł Stefan, kręcąc się nerwowo, niewyraznie wymawiając słowa, wpatrując się we wczesnojesienny zmierzch wstający z kamiennych płyt chodnika, nie przesłonięty drzewami czy na wet dymem, czysty i pusty. To prawda powiedział Stefan głosem przepełnionym goryczą, zanim jego brat się roześmiał. Możliwe. A ty? Siedzą na schodach u wdowy Katalny. Pewnie znowu ma nocny dyżur w szpitalu. Słyszysz gitarę? To ten gość z Brailavy, pracuje w biurze kolei, ugania się za wszystkim, co nosi spódnicę. Nawet za Noną Katalny. Mieszka tam teraz dzieciak Sachika. Ktoś powiedział, że pracuje w Nowym Kamieniołomie. Może w twojej brygadzie. Jaki dzieciak? Sachika. Myślałem, że wyjechał z miasta. Owszem, pojechał do jakiegoś gospodarstwa na zachodnim pogórzu. To jego dzieciak, pewnie został, żeby pracować. A gdzie jest dziewczyna? O ile wiem, pojechała z ojcem. Tym razem cisza przedłużała się, rozciągnęła się wokół nich jak staw, w którym pływały ich ostatnie słowa, chaotyczne, niejasne, zanikające. Pokój był pełen zmierzchu. Kostant przeciągnął się i westchnął. Stefan poczuł napływ spokoju, równie nieuchwytnego i rzeczywistego, jak nadejście ciemności. Rozmawiali i do niczego nie doszli; nie był to ostatni krok, następny nadejdzie w swoim czasie. Przez chwilę jednak był pogodzony ze swoim bratem i ze sobą. Wieczory stają się krótsze odezwał się cicho Kostant. Widziałem ją kilka razy. W soboty. Przyjeżdża wozem ze wsi. Gdzie jest to gospodarstwo? Na zachodzie, wśród wzgórz, Sachik nie powiedział nic więcej. Może tam pojadę, jak będę mógł powiedział Kostant. Zapalił zapałkę. Jej blask w przejrzystym mroku panującym w pokoju także był przepełniony spokojem; kiedy Stefan spojrzał w okno, wieczór wydawał się ciemniejszy. Gitara ucichła, a na schodach sąsiedniego domu rozbrzmiewał teraz śmiech. Jeśli w sobotę ją zobaczę, to poproszę, żeby wpadła. Kostant nic nie powiedział. Stefan nie chciał żadnej odpowiedzi. Po raz pierwszy w jego życiu zdarzyło się, że brat poprosił go o pomoc. Weszła matka wysoka, głośna, zmęczona. Pod jej krokami podłoga skrzypiała i wołała, kuchnia hałasowała i dymiła, w jej obecności wszystko zachowywało się hałaśliwie, oprócz jej dwóch synów: Stefana, który jej umykał, i Kostanta, który był jej panem. Stefan w sobotę kończył pracę w południe. Szedł powoli ulicą Ardure, wypatrując wozu ze wsi i deresza. Nie było ich w mieście, poszedł więc do "Białego Lwa", znudzony i pełen ulgi. Minęła następna sobota, potem trzecia. Nastał pazdziernik, popołudnia zrobiły się krótsze. Ulicą Gulhelma szedł przed nim Martin Sachik; dogonił go i powiedział: Dobry wieczór, Sachik. Chłopiec spojrzał na niego pustymi, szarymi oczyma; jego twarz, dłonie i ubranie były szare od kamiennego pyłu, a szedł tak powoli i równo, jak pięćdziesięcioletni mężczyzna. W której jesteś brygadzie? W piątej. Mówił wyraznie, jak jego siostra. To brygada mojego brata. Wiem. Szli w nogę. Podobno ma wrócić do kopalni w przyszłym miesiącu. Stefan potrząsnął głową. Twoja rodzina wciąż jest w tym gospodarstwie? zapytał. Martin skinął głową. Zatrzymali się przed domem wdowy Katalny. Ożywił się był w domu i czekała go kolacja. Pochlebiało mu, że rozmawia z nim Stefan Fabbre, ale nie czuł się onieśmielony. Stefan był bystry, ale mówiło się, że jest kapryśny i zmiennego usposobienia, że jest połową człowieka, podczas gdy jego brat to półtora człowieka. W pobliżu Verre rzekł Martin. Piekielne miejsce. Nie mogłem go znieść. A twoja siostra? Uważa, że musi zostać z mamą. Powinna wrócić. To piekielne miejsce. Tu też nie jest raj rzekł Stefan. Zapracowują się na śmierć i nie dostają za to żadnych pieniędzy, oni w tych gospodarstwach są stuknięci. Tata do nich bardzo pasuje. Mówiąc lekceważąco o ojcu, Martin czuł się mężczyzną. Stefan Fabbre spojrzał na niego bez szacunku i powiedział: Być może. Do widzenia, Sachik. Martin wszedł do budynku pokonany. Kiedy zostanie mężczyzną i nikt nie będzie mu już robił wymówek? Dlaczego ważne jest to, że Stefan Fabbre spojrzał na niego i odwrócił się? Następnego dnia spotkał na ulicy Rosanę Fabbre. Szła z koleżanką, a on z kolegą z pracy; wszyscy zeszłego roku razem chodzili do szkoły. Jak się masz, Ros? odezwał się głośno Martin, szturchając kolegę łokciem. Dziewczęta minęły ich, wyniosłe niczym żurawie. Ta jest niezła rzekł Martin. Ona? To jeszcze dziecko odpowiedział kolega. Zdziwiłbyś się oznajmił Martin z gardłowym śmiechem, po czym podniósł wzrok i zobaczył, że przez ulicę przechodzi Stefan Fabbre. Przez chwilę czuł, że jest otoczony, że nie ma ucieczki. Stefan szedł do "Białego Lwa", ale mijając miejski hotel i stajnię, zobaczył na podwórzu deresza. Wszedł do środka i usiadł w brązowym salonie hotelu pachnącym olejem do uprzęży i wysuszonymi pająkami. Siedział tam dwie godziny. Weszła wyprostowana, w czarnej chustce na głowie, tak długo oczekiwana i będąca tak w pełni sobą, że patrzył na nią z czystą przyjemnością i ocknął się dopiero wtedy, kiedy zaczęła wchodzić po schodach. Panno Sachik powiedział. Zatrzymała się, zaskoczona. Chciałbym poprosić panią o przysługę. Głos Stefana brzmiał grubo po tym dziwnym, bezczasowym oczekiwaniu. Zatrzymała się tu pani na noc? Tak. Kostant o panią pytał. Chciał się dowiedzieć o zdrowie pani ojca. Wciąż siedzi w domu, nie bardzo może chodzić. Ojciec czuje się dobrze. Zastanawiałem się, czy... Mogłabym wpaść. Miałam odwiedzić Martina. Mieszkacie po sąsiedzku, prawda? O, świetnie. To znaczy... zaczekam. Ekata pobiegła do swego pokoju, umyła zakurzoną twarz i ręce, a następnie ozdobiła szarą sukienkę koronkowym kołnierzykiem, który chciała włożyć nazajutrz do kościoła. Zaraz go jednak zdjęła. Znowu przykryła czarne włosy czarną chustką, zeszła na dół i przeszła ze Stefanem w bladym, pazdziernikowym słońcu sześć kwartałów, dzielących jego dom od hotelu. Kiedy zobaczyła Kostanta Fabbre, była oszołomiona. Nigdy nie widziała go z bliska poza tym jednym razem w szpitalu, gdzie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |