[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ciekawe, co o mojej historii powiedziałaby Dominga Salvador. Przywołanie zwierzęcego
zombi. Cóż za wstrząs. Przypadkowe ożywienie zmarłych. To przerażające. I chore.
Moja macocha Judith nigdy się z tego nie otrząsnęła. Rzadko mówi ludziom, czym się
zajmuję. A tato? Cóż, on to raczej ignoruje. Ja też próbowałam to ignorować - bez
powodzenia. Nie chcę wdawać się w szczegóły, ale wiecie, jak wyglądają ofiary wypadków
drogowych? No to dośpiewajcie sobie resztę. Judith to wystarczyło. Byłam niczym upiorna
wersja Szczurołapa z Hamelin.
W końcu ojciec zabrał mnie do babci ze strony matki. Nie jest tak przerażająca jak Dominga
Salvador, ale... interesująca. Babcia Flores zgodziła się z tatą. Nie powinno uczyć się mnie
voodoo, a jedynie sztuki samokontroli, dzięki czemu mogłabym przezwyciężyć moje...
problemy.
- Naucz ją nad tym panować - rzekł tato.
Zrobiła to. Nauczyła mnie. Tato odwiózł mnie do domu. Nigdy więcej o tym nie
rozmawialiśmy. W każdym razie nikt nie rozmawiał o tym ze mną. Zawsze zastanawiałam
się, co mówiła o mnie macocha za moimi plecami. Tato na pewno nie był ze mnie
zadowolony. Ja z siebie zresztą też nie.
Bert wyczaił mnie prosto z college u. Nie wiem, skąd się o mnie dowiedział. Z początku się
wahałam, ale gdy zaproponował korzystne warunki finansowe, zgodziłam się. Może
buntowałam się w ten sposób przeciwko oczekiwaniom rodziców? Albo zrozumiałam, że nie
100
ma dużego popytu na absolwentkę z dyplomem biologii nadnaturalnej. Pisałam pracę z
mitycznych istot. To musiałoby świetnie wyglądać w moim CV.
Równie dobrze mogłam zrobić magisterium ze starożytnej greki albo poetów
romantycznych. Wyglądałoby to ciekawie i mogło być interesujące, ale jakie miałabym
potem perspektywy? Zamierzałam kontynuować edukację i na koniec wykładać w college u.
Ale pojawił się Bert, pokazując mi, jak powinnam wykorzystać mój wrodzony talent i obrócić
go w żyłę złota. Przynajmniej mogę powiedzieć, że robię właściwy użytek z mego
wykształcenia. I to na co dzień.
Nigdy nie zastanawiałam się, jak doszło do tego, że robię to, co robię. Nie ma w tym żadnej
tajemnicy. To tkwi we krwi.
Przystanęłam i wzięłam głęboki oddech. Strużka potu spłynęła po mojej twarzy. Otarłam ją
wierzchem dłoni. Pociłam się jak mysz kościelna, a wciąż było mi zimno. Strach. Ale nie
bałam się czarnego luda, tylko tego, co muszę zrobić. Gdyby chodziło o mięsień,
poruszyłabym go. Gdyby w grę wchodziła myśl, pomyślałabym ją. Gdyby to było
czarodziejskie słowo, wymówiłabym je. Ale to nie było takie proste. Miałam wrażenie, że
nawet przez ubranie przenikał mnie lodowaty chłód. Jakby zimny wiatr smagał obnażone
zakończenia nerwowe. Albo jakby ów chłodny wiatr wypływał wprost z mojej skóry. Tyle że
to nie wiatr i nie czuje go nikt inny prócz mnie. Nie szaleje jak wichura z hollywoodzkiego
horroru. Nie wywołuje widowiskowych efektów. To doznanie jest ciche. Osobiste. Moje.
Chłodne palce wiatru zaczęły wysuwać się na zewnątrz. Byłam teraz w stanie przeszukiwać
groby w promieniu od trzech do pięciu metrów ode mnie. W miarę jak się poruszałam, krąg
ruszał wraz ze mną, przepatrując dalsze terytorium.
Jakie to uczucie, przetrząsać ubitą ziemię w tropieniu martwych ciał? Nieludzkie. Jakby
widmowe palce wnikały w glebę w poszukiwaniu nieboszczyków. To najbliższe porównanie,
jakie przychodzi mi na myśl. Ale rzecz jasna nie oddaje ono złożoności całego procesu.
Trumnę najbliżej mnie wiele lat temu podmyła i zniszczyła woda. Fragmenty zbutwiałego
drewna, kawałki kości, nic w całości.
Stare kości, drewno, gleba, wszystko czyste i martwe. Gorące miejsce zapłonęło nagle i
niespodziewanie żywym ogniem. Tej trumny nie mogłam spenetrować. Gorące miejsce umie
chronić swe tajemnice. Nie warto było wydobywać ich stamtąd siłą. To była jakaś siła
życiowa przykuta do grobu, dopóki nie osłabnie i nie przeminie. Takie przywiązanie może
wprawić każdego w paskudny nastrój.
Powoli ruszyłam naprzód. Krąg przesunął się wraz ze mną. Dotykałam kości, nietkniętych
trumien, fragmentów odzieży w nowszych mogiłach. To był stary cmentarz. Nie było tu
rozkładających się trupów. Zmierć osiągnęła znacznie przyjemniejsze, przynajmniej jak dla
mnie, stadium.
Coś schwyciło mnie za kostkę. Podskoczyłam i pomaszerowałam naprzód, nie spoglądając
w dół. Nie należy patrzeć w dół. To reguła. Przez mgnienie oka dostrzegłam coś bladego i
ulotnego, jak mgielna postać o wielkich, gorejących oczach.
101
Duch, jak żywy. Przeszłam po jego grobie i dał mi do zrozumienia, że nie przypadło mu to do
gustu. Duch złapał mnie za kostki. Wielka mi rzecz. Jeśli je zignorujesz, widmowe ręce
znikną. Jeśli zwrócisz na nie uwagę, nabiorą cielesności i możesz wpaść w niezłe kłopoty.
Gdy masz do czynienia ze światem duchów, musisz pamiętać o jednym - jeśli zignorujesz
zjawę, utraci swoją moc. To dobra i ważna rada. Niestety, nie sprawdza się w przypadku
demonów i na wpół mitycznych istot. Jak również wobec wampirów, zombi, ghuli,
lykantropów, czarowników, wiedzm... No dobra, ignorowanie sprawdza się tylko wobec
duchów. Ale to działa.
Widmowe ręce zaczęły szarpać nogawki moich spodni. Czułam kościste palce pnące się w
górę, jakby wykorzystywały mnie, by wydostać się z grobu. Cholera! Serce podeszło mi do
gardła. Idz dalej. Ignoruj to. Nie zwracaj uwagi, a zniknie. Pójdzie do diabła. Palce powoli,
jakby z wahaniem, zaczęły ześlizgiwać się z mego ciała. Niektóre duchy zdają się pałać do
żyjących głęboką nienawiścią. Może to zazdrość. Nie mogą zrobić ci krzywdy, ale próbują
wystraszyć i niezle się przy tym bawią.
Odnalazłam pusty grób. Fragmenty drewna rozkładające się w glebie, ale żadnych
szczątków kości. %7ładnego ciała. Pusty dół. Ziemia na grobie była porośnięta trawą i
chwastami. Gleba była ubita i twarda. Efekt suszy. Trawa i chwasty wyglądały na [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.