[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żeby nie podzielić się swoim rozgoryczeniem. Chciałam usłyszeć, jak obaj zgodnie stwierdzą,
że przesadzam. To by mi sprawiło ulgę. Bo czy dzieciakowi nie jest u nas dobrze? Ale gdyby
była moją córką, nigdy nie porzuciłabym jej na tak długo dla własnej wygody!
- Dziecko musi czuć, że ma matkę i ojca - oświadczyłam wojowniczo, choć nikt się ze
mną nie kłócił. - Nie wmówicie mi, że rozwód ma jakiekolwiek pozytywne strony. To nie jest
żadne wyjście.
Czekałam na reakcję, lecz żaden nie kwapił się podnieść rzuconej rękawicy. To mnie
trochę ostudziło.
- No dobrze, mogę zrozumieć, że kobieta odchodzi od męża alkoholika, gwałciciela,
seryjnego mordercy, kleptomana, maniaka seksualnego czy jakiego tam chcecie pederasty,
obsesyjnego zazdrośnika... - wyliczałam bez ładu i składu, nie dbając o hierarchię.
125
- Albo odwrotnie - wtrącił Filip, zręcznie obracając przyrumienione i posypane czymś
mięso. Wiórki kokosowe to są czy co?
- Racja, może być i odwrotnie, ty męski szowinisto -zgodziłam się łaskawie. - Ale ciotka
Bronka, w niczym jej nie uwłaczając, podobno puściła się z jakimś małolatem. Jej mąż
zwierzał się dziadkowi. I tak się jej spodobało, że wcale nie zamierza wracać do domu.
Dzieciaka zostawiła na pastwę losu, bo przecież młódka taka się z niej zrobiła, że ho ho! Z
pięcioletnią córką już jej nie do twarzy.
Wreszcie mogłam odreagować i robiłam to z pasją. Wujek przezornie usunął
przygotowane do kolacji sztućce z zasięgu moich gwałtownie poruszających się kończyn.
Filip zaoponował:
- Ej, chyba się zagalopowałaś, kochanie. Po pierwsze, nie jest to taki znów małolat,
skoro chcą się pobrać. Pewnie trochę od niej młodszy, a to się zdarza. A Cinki nie zostawiła
na pastwę losu, lecz przywiozła na parę tygodni do dziadków na wieś, żeby ochronić dziecko
przed burzą, jaka się tam u nich rozpętała. Nie mam na myśli atmosfery za oknem, tylko w
domu.
Zaśmiał się z własnego dowcipu, ale mnie nie zdołał rozbawić.
- Niech ci będzie - przyznałam z niechęcią.
Jego zdanie pocieszyło mnie trochę. Czyżbym rzeczywiście oceniała ciotkę zbyt surowo
jedynie dlatego, że nie darzę jej sympatią?
- Ale w tę jej wielką miłość, którą tłumaczy się przed mężem, i tak nie uwierzę -
dodałam buńczucznie.
Wujek popatrzył znacząco na Filipa. Nie zabierał gło-
126
sU w dyskusji, tylko skubał wąsy w zadumie. Za to mojego mężczyznę temat wyraznie
wciągnął.
- A ja, owszem, potrafię zrozumieć, że nowe uczucie przyczynia się do rozpadu
małżeństwa czy też innego stałego związku. Rozstanie w tym wypadku to zło konieczne.
- Widzisz, jednak zło - wtrąciłam z satysfakcją. - Moje na wierzchu.
- Poczekaj, jeszcze nie skończyłem. Nie zaprzeczam: to jest niewątpliwie zło, ale
mniejsze. Czy naprawdę uważasz, że ciągnięcie na siłę tego, co już i tak nie istnieje, jest
lepsze niż ułożenie sobie życia zgodnie z rzeczywistymi pragnieniami?
Wpatrywał się we mnie ze śmiertelną powagą, ściskając w dłoni szczypce do mięsa, z
których skapywał na trawę gorący tłuszcz. Wzruszyłam ramionami, wcale nie-przekonana do
jego teorii. Nie wziął pod uwagę dzieci, lecz już nie chciało mi się go czepiać.
- Uważaj, przypala ci się - rzekłam bezlitośnie.
Filip złapał butelkę z wodą i ugasił ogień, który buchnął na karkówce całkiem
efektownym płomieniem. Dopiero teraz zauważyłam, że na dworze zrobiło się już prawie
ciemno.
Przestałam już podejrzewać go o współudział w kradzieży Lolity. Pomysł był
niedorzeczny i bezpodstawny. Tych kilka naciąganych poszlak to zwykły zbieg okoliczności,
ubarwiony moim bujnym fantazjowaniem. Na główną podejrzaną nadal typowałam Irenę.
Dawno jej nie widziałam. W ogóle do tej pory rzadko i krótko z nią rozmawiałam, jakoś nie
miałam ku temu okazji. Ciężko mi było rozszyfrować ją do końca. Nie umiałam wyobra-
127
zić sobie, co myśli, ani jakie motywy kierują jej postępowaniem.
Co innego Józio, którego długa nieobecność w pracy wydawała się godna zbadania.
Chłopak szczery i nieskomplikowany. A już na pewno dobroduszny. Trudno wprawdzie
uwierzyć, że gwizdnął konia uwielbianemu chlebodawcy, jeśli to jednak zrobił, powodowały
nim szlachetne pobudki. I na pewno sam tego nie wymyślił. Ktoś musiał się nim posłużyć.
Może Irena zagrała na jego wrodzonej poczciwości? Wmówiła mu, że w ten sposób komuś
bardzo pomoże, albo coś w tym stylu.
Bo Józio był podejrzany, bez dwóch zdań, mimo alibi w postaci wyprawy do stolicy po
towar. Raz, że trudnił się jeszcze całkiem niedawno handlem końmi. A wiadomo, że ci, co
mają koncesję, przeważnie zajmują się po cichu handlem kradzionymi zwierzętami. Przecież
taki człowiek ma przygotowany do tego samochód, jak choćby ten żuk Józia. Jezdzi sobie taki
handlarz po pięćdziesiąt, sto kilometrów od miejsca zamieszkania. Zna teren, wie, kto co ma,
czy chce sprzedać. Wujek nie chciał, to sprawę trzeba było załatwić inaczej. Jak to dziadek
mówi o takich ludziach?  Pojedzie tu, pojedzie tam, znajdzie, jak nie kupi, to ukradnie, ale
zamówienie wykona". A poliq'a, jeśli nie złapie na gorącym uczynku, to nic pózniej nie
udowodni. Bo niby jak, jeśli statystyczny funkqonariusz nie umie nawet określić końskich
maści ani nie rozpozna wieku po zębach. Dobrze, jeśli klacz od wałacha odróżni. No, chyba
że taki chłopak ze wsi, jak na przykład Zbyszek. Ten to nawet niezle orientuje się w końskich
rasach. Sama byłam świadkiem, jak któregoś razu szkolił dzieciaki, które na ujeżdżalni
czekały na
128
swoją kolejkę. Wujek lonżował Plastykę, jedno z dzieci pojękiwało, obijając się o siodło
w rytm żwawego kłusa, a reszta na wyścigi odpowiadała panu policjantowi, po czym odróżni
araba od folbluta.
No więc Józio. Podejrzany numer dwa. Także i z tego względu, że przed zniknięciem
Lolity tyle razy kręcił się w pobliżu pastwisk Wujka, godzinami łowiąc ryby i maniacko
wręcz rysując mapki łowisk. Kto wie, czy nie opracowywał wtedy dogodnej trasy wpław
przez Bug na białoruską stronę?
Oczyma wyobrazni już widziałam Józia płynącego ciemną nocą na grzbiecie klaczy,
która dopiero co zatłukła kopytami Chińczyka, głównego organizatora tego porwania. No tak,
Chiny leżą na wschodzie i w tym kierunku się udali. %7łe też od razu uznałam za oczywiste, iż
ten mały człowieczek pełnił jedynie skromną rolę pomocnika! Tak więc Józio płynie i płynie
niestrudzenie, uczepiony mokrej grzywy, a pioruny biją po bokach w wysokie drzewa po obu
stronach rzeki. No i trafia na ten przeklęty wir na wodzie. Tu wizja rozpadła mi się z hukiem
równym owym wyobrażonym grzmotom, bo przypomniałam sobie, że to wcale nie Lolitę
znalezliśmy wczoraj martwą w rzece, tylko jednego z koni Zwirusa. To już znowu nie wiem,
co o tym wszystkim sądzić. Poddałam się i przestałam myśleć na ten temat.
Mięso przyrumieniło się tymczasem należycie i wylądowało na talerzach, rozłożonych na
stoliku pod gruszą przy południowej ścianie domu. Tu Wujek urządził kącik do grillowania, a
niezbędne przybory i produkty usłużnie wyrzucało się przez kuchenne okno, żeby się zbytnio
nie nabiegać. Tą metodą dostarczyłam w ekspre-
129
sowym tempie serwetki, o których zapomnieliśmy, nakrywając stół do kolacji. Po czym
równie prędko wróciłam na taras, chwyciłam tacę ze sztućcami i runęłam schodami w dół, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.