[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Narzeczony i hrabia skierowali się do orkiestry. Podeszli do kontrabasu, zaczęli szybko
rozwiązywać rzemyki futerału... i – o, zgrozo!...
My zaś tymczasem, zanim czytelnik puści wodze fantazji i domaluje sobie zakończenie
sprzeczki muzycznej, wróćmy do Smyczkowa...
Biedny muzyk, nie ująwszy złodziei, powrócił na miejsce, gdzie pozostawił futerał i... nie
znalazł drogocennego ładunku! Gubiąc się w domysłach przeszedł się kilkakrotnie tam i z
powrotem po drodze i nie znalazłszy futerału pomyślał, że widocznie trafił na inną drogę...
„To straszne! – rozpaczał, targając włosy i oblewając się zimnym potem. – Ona może się
udusić w futerale! Jestem mordercą!”
Do północy Smyczkow błądził po drogach i szukał futerału, aż wreszcie opadł z sił i po-
wędrował pod mostek.
„Poszukam o świcie” – postanowił. Poszukiwania o świcie dały ten sam rezultat i Smycz-
kow zdecydował się zaczekać pod mostkiem do nocy.
– Znajdę ją! – szeptał zdejmując cylinder i targając włosy. – Choćbym rok miał szukać,
znajdę!
Do dziś jeszcze chłopi, zamieszkujący wspomniane okolice, opowiadają, że po nocach
przy mostku można spotkać nagiego, obrośniętego człowieka w cylindrze. Czasem zaś roz-
brzmiewają spod mostka chrapliwe dźwięki kontrabasu...
Przełożyła Maria Mongirdowa
50
IMPRESARIO POD KANAPĄ
HISTORIA ZAKULISOWA
Grano właśnie Wodewil z przebieraniem. Młoda, urocza aktorka Kławdia Matwiejewna
Dolska–Kauczukowa, całym sercem oddana świętej sztuce, wbiegła do swojej garderoby i
szybko zaczęła zrzucać strój Cyganki, aby w mgnieniu oka przywdziać strój huzara. Pragnąc,
by kostium leżał na niej możliwie gładko i pięknie, żeby nie było na nim najmniejszej
zmarszczki, utalentowana artystka postanowiła zdjąć z siebie wszystko, do ostatniej nitki, i
włożyć mundur bezpośrednio na strój Ewy. Właśnie w chwili kiedy Kławdia Matwiejewna
rozebrała się i drżąc leciutko z zimna zabrała się do wygładzania huzarskich rajtuzów, dobie-
gło ją nagle czyjeś westchnienie. Artystka zdziwiła się i nadstawiła uszu. Znowu usłyszała
westchnienie, a nawet jak gdyby szept:
– Ciężkie są nasze grzechy... Och–ch!...
Artystka rozejrzała się ze zdumieniem, a ponieważ w garderobie nie dostrzegła nic podej-
rzanego, postanowiła na wszelki wypadek zajrzeć pod jedyny znajdujący się tam mebel – pod
kanapę. I cóż? Pod kanapą ujrzała wyciągniętą ludzką postać.
– Kto to? – zawołała odskakując z przerażeniem od kanapy i zasłaniając się huzarską kurt-
ką.
– To ja... ja... – rozległ się spod kanapy drżący szept. – Proszę się nie bać, to ja... Tss!
W nosowym szepcie, przypominającym skwierczenie patelni, artystka bez trudu rozpoznała
głos impresaria Indiukowa.
– To pan?! – zawołała z oburzeniem, czerwona jak piwonia. – Jak.. jak pan śmiał? To pan
tu cały czas leżał, stary łajdaku? Tego tylko brakowało!
– Dziecinko... złotko moje! – syknął Indiukow wysuwając spod kanapy łysą głowę. – Nie
gniewaj się, kochaneczko! Możesz mnie zabić, zdeptać jak gada, tylko nie rób krzyku! Nic nie
widziałem, nie widzę i nie chcę widzieć! Niepotrzebnie się pani zasłania, złociutka, piękności
ty moje. Niech pani wysłucha starca, który jedną nogą już jest w grobie! Jeżeli leżę tu pod
kanapą, to tylko gwoli ocalenia! Ginę! Niech pani spojrzy: włosy stoją mi dęba! Prindin, mąż
mojej Głaszeńki, przyjechał z Moskwy. Teraz chodzi po teatrze i dybie na moje życie. Zgro-
za! A przecież pomijając Głaszeńkę winien jestem temu łotrowi pięć tysięcy rubli.
– A co mnie to obchodzi? Wynoś się pan stąd natychmiast, bo jak nie, to... to sama nie
wiem, co z panem zrobię, łajdaku jeden!
– Tsss! Słoneczko, tss! Błagam panią na klęczkach, czołgam się u stóp! Gdzież mogę się
przed nim ukryć, jak nie u pani? Przecież on mnie wszędzie znajdzie, tylko tutaj wejść się nie
odważy. Błagam panią! Zaklinam! Widziałem go dwie godziny temu. Stoję sobie za kulisami
podczas pierwszego aktu, patrzę, a tu Prindin wchodzi z parteru na scenę.
– A więc pan tu leżał przez cały czas przedstawienia! – przeraziła się artystka. – I.. i
wszystko pan widział?
Impresario rozpłakał się.
– Drżę cały! Dygocę ze strachu! Królowo moja, dygocę! On mnie zabije, ten łotr przeklęty.
Przecież już raz strzelał do mnie w Niżnim... Nawet w gazetach o tym pisali!
51
– No, nie... to już jest nie do zniesienia! Wynoś się pan, muszę się już ubierać i wychodzić
na scenę! Jeżeli pan się natychmiast nie wyniesie, to... to zacznę krzyczeć, będę głośno pła-
kała... rzucę w pana lampą! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.