[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ach! czyliż sÅ‚owa mogÄ… oddać uczucia! ale wyobraz pan sobie mÄ… biednÄ… kochankÄ™, skutÄ…, rzuconÄ… na garść sÅ‚omy, z gÅ‚owÄ… bezwÅ‚adnie wspartÄ… o Å›cianÄ™ wehikuÅ‚u, z bladÄ… twarzÄ… zwil- żonÄ… strumieniem Å‚ez, które wydzieraÅ‚y siÄ™ spod powiek, mimo że oczy miaÅ‚a wciąż za- mkniÄ™te. Nie miaÅ‚a nawet tyle ciekawoÅ›ci, aby je otworzyć, kiedy usÅ‚yszaÅ‚a zgieÅ‚k przygoto- waÅ„ do odparcia napadu. BieliznÄ™ miaÅ‚a brudnÄ…, podartÄ…, delikatne rÄ…czki zsiniaÅ‚e od zimna; sÅ‚owem, to urocze zjawisko, ta twarz zdolna Å›wiat caÅ‚y pogrążyć w baÅ‚wochwalstwie jawiÅ‚a oznaki niewysÅ‚owionej udrÄ™ki. JakiÅ› czas przyglÄ…daÅ‚em siÄ™ jej jadÄ…c obok wozu. Nie wiedziaÅ‚em, co siÄ™ ze mnÄ… dzieje, kilka razy omal nie runÄ…Å‚em z konia. CzÄ™ste moje westchnienia i okrzyki Å›ciÄ…gnęły wreszcie spojrzenia Manon. PoznaÅ‚a mnie; pierwszym jej ruchem byÅ‚o wyskoczyć, aby poÅ›pieszyć ku mnie, ale przytrzymana Å‚aÅ„cuchem; wróciÅ‚a do dawnej pozycji. ProsiÅ‚em strażników, aby siÄ™ zatrzymali chwilÄ™ przez współczucie; zgodzili siÄ™ przez chciwość. ZeskoczyÅ‚em z konia, aby siÄ™ przysiąść do Manon. ByÅ‚a tak osÅ‚abiona, że dÅ‚ugi czas nie mogÅ‚a siÄ™ odezwać ani poruszyć. ZraszaÅ‚em tymczasem dÅ‚onie jej Å‚zami, nie mogÄ…c sam wyrzec sÅ‚owa; byliÅ›my obrazem bezgranicznej rozpaczy. Skoro zdoÅ‚aliÅ›my wreszcie przemówić, sÅ‚owa nasze byÅ‚y niemniej smutne. Manon mówiÅ‚a maÅ‚o; zdawaÅ‚o siÄ™, że wstyd i ból poraziÅ‚y jej gÅ‚os, byÅ‚ sÅ‚aby i drżący. PodziÄ™kowaÅ‚a mi, że nie zapomniaÅ‚em o niej i że sprawiÅ‚em jej tÄ™ radość (dodaÅ‚a wzdy- chajÄ…c), iż może mnie ujrzeć jeszcze raz i pożegnać siÄ™ ze mnÄ…. Ale kiedym jÄ… upewniÅ‚, że nic nie zdoÅ‚aÅ‚oby mnie od niej oderwać i że gotów jestem iść za niÄ… na kraj Å›wiata, aby siÄ™ niÄ… opiekować, sÅ‚użyć jej, kochać jÄ… i zwiÄ…zać nierozerwalnie mój los z jej losem, biednÄ… dziew- czynÄ™ ogarnęło tak tkliwe i bolesne wzruszenie, że baÅ‚em siÄ™ wrÄ™cz, aby go nie przypÅ‚aciÅ‚a życiem. Wszystkie wrażenia duszy odbiÅ‚y siÄ™ w jej oczach. UtkwiÅ‚a je we mnie nieruchomo. Raz po raz otwieraÅ‚a usta nie majÄ…c siÅ‚y mówić. Od czasu do czasu wymykaÅ‚o siÄ™ jej jakieÅ› sÅ‚owo: podziw dla mej miÅ‚oÅ›ci, tkliwe skargi na nadmiar poÅ›wiÄ™cenia, wÄ…tpliwość, czy mogÅ‚a być na tyle szczęśliwa, aby obudzić we mnie tak doskonaÅ‚e uczucie, zaklÄ™cia, abym odstÄ…piÅ‚ od zamiaru, abym gdzie indziej szukaÅ‚ szczęścia, którego przy niej nie mogÄ™ siÄ™ spodziewać. Na przekór srogiemu losowi znajdowaÅ‚em szczęście w jej spojrzeniach, syciÅ‚em siÄ™ dowo- dami jej przywiÄ…zania. StraciÅ‚em po prawdzie wszystko, co ogół szanuje, ale byÅ‚em panem serca Manon, jedynego dobra, na jakim mi zależaÅ‚o. %7Å‚yć w Europie czy w Ameryce cóż mi znaczyÅ‚o gdzie, skoro miaÅ‚em pewność, że bÄ™dÄ™ tam szczęśliwy z ubóstwianÄ…? Czyż wszech- Å›wiat nie jest ojczyznÄ… dla wiernych kochanków? Czyż nie znajdujÄ… w sobie wzajem ojca, matki, rodziny, przyjaciół, bogactw i szczęścia? JeÅ›li co mnie niepokoiÅ‚o, to obawa trudów i niedostatku, jakie groziÅ‚y Manon. WidziaÅ‚em nas oboje w okolicy pustej i zamieszkaÅ‚ej przez dzikich. Pewien jestem mówiÅ‚em sobie że nie bÄ™dÄ… równie okrutni jak G*** M*** i jak mój ojciec. PozwolÄ… nam bodaj żyć w spo- koju. JeÅ›li to, co o nich opowiadajÄ…, jest szczerÄ… prawdÄ…, trzymajÄ… siÄ™ oni praw natury. Nie znajÄ… szaÅ‚u chciwoÅ›ci, któremu hoÅ‚duje G*** M***, ani urojeÅ„ honoru, które uczyniÅ‚y mi wrogiem rodzonego ojca; nie bÄ™dÄ… niepokoić dwojga kochanków, skoro ujrzÄ… ich równie pro- stymi jak oni. ByÅ‚em wiÄ™c spokojny pod tym wzglÄ™dem. Ale nie tworzyÅ‚em sobie roman- tycznych pojęć o codziennym życiu. Zanadto doÅ›wiadczyÅ‚em, że istniejÄ… braki wprost nie do zniesienia, zwÅ‚aszcza dla kobiety rozpieszczonej, przywykÅ‚ej do wygód i dostatku. ByÅ‚em w rozpaczy, że daremnie wyczerpaÅ‚em mÄ… sakiewkÄ™, a i tej resztce, która mi zostaÅ‚a, groziÅ‚o, że 69 stanie siÄ™ Å‚upem strażników. WyobrażaÅ‚em sobie, iż z niewielkÄ… kwotÄ… mógÅ‚bym liczyć nie tylko na utrzymanie siÄ™ jakiÅ› czas w Ameryce, gdzie pieniÄ…dz jest rzadki, ale nawet na chwy- cenie siÄ™ tam jakiegoÅ› rzemiosÅ‚a zdolnego dać w rÄ™kÄ™ kawaÅ‚ek chleba. WzglÄ…d ten przypomniaÅ‚ mi Tybercego, którego znajdowaÅ‚em zawsze tak skorym do usÅ‚ug. NapisaÅ‚em doÅ„ z pierwszego miasta po drodze. Nie przytoczyÅ‚em innego motywu, jak tylko naglÄ…cÄ… potrzebÄ™, która wedle moich przewidywaÅ„ czeka mnie w Havre-de-Grâce, do- kÄ…d (wyznaÅ‚em mu otwarcie) odprowadzam Manon. ZażądaÅ‚em stu pistolów. PrzyÅ›lij je do Hawru pisaÅ‚em na rÄ™ce naczelnika poczty. Widzisz, że to już ostatni raz nadużywam twej przyjazni i że skoro mi wydzierajÄ… na zawsze nieszczęśliwÄ… kochankÄ™, nie mogÄ™ jej dać odjechać jechać bez jakiejÅ› pomocy, która by zÅ‚agodziÅ‚a jej los i mÄ… Å›miertelnÄ… żaÅ‚ość. Skoro strażnicy poznali siÅ‚Ä™ mej namiÄ™tnoÅ›ci, stali siÄ™ coraz mniej przystÄ™pni. ZdwajajÄ…c cenÄ™ najlżejszych faworów doprowadzili mnie niebawem do ostatniej nÄ™dzy. MiÅ‚ość zresztÄ… nie pozwalaÅ‚a mi oszczÄ™dzać. ZapamiÄ™tywaÅ‚em siÄ™ od rana do wieczora przy Manon; już nie na godziny liczono mi czas, ale na caÅ‚e dni. Wreszcie skoro sakiewka wypróżniÅ‚a siÄ™ zupeÅ‚nie, ujrzaÅ‚em siÄ™ pastwÄ… szeÅ›ciu nÄ™dzników, którzy obchodzili siÄ™ ze mnÄ… z bezwstydnym zu- chwalstwem. ByÅ‚ pan Å›wiadkiem tego w Passy. Spotkanie z panem byÅ‚o szczęśliwym mo- mentem zesÅ‚anym przez los. Litość, obudzona widokiem mych mÄ…k, byÅ‚a jedynym mym ty- tuÅ‚em w paÅ„skim szlachetnym sercu. Pomoc, której udzieliÅ‚eÅ› mi tak szczodrze, pozwoliÅ‚a mi dobić do Hawru, strażnicy zaÅ› dotrzymali przyrzeczeÅ„ sumienniej, niż siÄ™ spodziewaÅ‚em. PrzybyliÅ›my do Hawru. PoÅ›pieszyÅ‚em na pocztÄ™. Tybercy nie miaÅ‚ jeszcze czasu odpowie- dzieć. WywiedziaÅ‚em siÄ™ dokÅ‚adnie, którego dnia mogÄ™ spodziewać siÄ™ listu. Poczta miaÅ‚a przybyć dopiero za dwa dni; osobliwym zaÅ› zrzÄ…dzeniem mego zÅ‚ego losu okrÄ™t rozwijaÅ‚ ża- gle rano tegoż samego dnia, w którym oczekiwaÅ‚em przesyÅ‚ki. Niepodobna opisać mej rozpa- czy. Jak to! wykrzyknÄ…Å‚em nawet i nieszczęście musi mnie wyróżniać! Manon odparÅ‚a: Ach, czyż życie tak nÄ™dzne warte jest tylu zabiegów? Umrzyjmy w Hawrze, drogi ka- walerze. Niechaj Å›mierć od jednego zamachu skoÅ„czy nasze mÄ™ki. Mamyż je wlec do niezna- nego kraju, gdzie trzeba nam siÄ™ lÄ™kać najstraszliwszej doli, skoro pobyt tam obrano mi za karÄ™? Umrzyjmy mówiÅ‚a albo przynajmniej mnie jednej zadaj Å›mierć i szukaj innego losu w objÄ™ciach szczęśliwszej kochanki. Nie, nie rzekÅ‚em być nieszczęśliwym z tobÄ… to jeszcze dla mnie los godny zazdroÅ›ci. SÅ‚owa Manon przyprawiÅ‚y mnie o drżenie. WidziaÅ‚em, że nadmiar cierpieÅ„ wyczerpaÅ‚ jÄ…. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |