[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Luka, ljubavi moja, tęsknię za tobą. Co mówi Neruda? Chociaż jeden wers, tak bardzo tęsknię. - Doro - mówi z westchnieniem Luka. - Oddychaj, oddychaj. Dora słyszy wyraźnie, jak Luka liczy. - Luka, mój książę, oddychaj. Są od siebie oddaleni o setki kilometrów. Ich usta nie mogą się dotykać. Ich palcom pozostały tylko wspomnienia. Rozpacz płynie kablem o długości setek kilometrów. - Doro, życzę ci wszystkiego dobrego. - Nie. Bez ciebie? Przypomnij sobie. Milczenie. - I miłość się wtedy dowiedziała, że się nazywa miłością. / A kiedym podniósł oczy na twe imię, /serce twoje naraz wytyczyło mi drogę. Jakieś szmery, jakby ktoś krążył w powietrzu. - Sonet LXXIII. Nie zapomniałam go. Sprawdziłam. Masz rację. On mówi o nas! - Muszę kończyć. Nie dzwoń do mnie więcej. Nigdy więcej. Przerwa. - Nigdy. Koniec rozmowy. W słuchawce słuchać tylko jednolity sygnał. Luka się rozłączył. To koniec życia. Przeszłego i przyszłego. Nie będzie już chodzenia na bosaka. Nie będzie lodów. Już na to za póź- no. Niczego nie da się uratować. I nikogo. Ich oczy. Oddalone od siebie o setki kilometrów. Spoglądają nieruchomo, godzinami, na nic, aż zaczynają trochę boleć. Mimo to nie poruszają się. Nie chcą zachowywać się tak,jakby... Jakby się nie bały, jakby nie były same. Opuszczone, zniszczone. Całkowicie. Wszystko. Nigdy więcej. Nie będzie już tajnej kryjówki. Wspólnego domu. Kto to wytrzyma? Nic nie jest już prawdą. Od dziś wszystko odchodzi w zapomnienie. Musi zostać zapomniane. Jakby nigdy nie istniało. Są tylko wspomnienia, których nikt nie chce. Które sprawiają ból. Wszystko minęło. Wszystko. Luki nie ma. Dory też nie ma. I całego świata. Nie ma kurtyny. Ukłonów. Czekania. Śmierci. Na zawsze i po wieczne Śmierć-śmierćśmierćśmierćśmierćśmierćśmierć. Nadziei. czasy. Jak Papou, który zdechł dwa dni temu. Stary i szczęśliwy. Miał wszystko i z niczego nie musiał rezygnować. Dora chętnie by się z nim zamieniła. Luka też. Śmierć. Na zawsze i po wieczne czasy. XVII Premiera. Dora ćwiczy mimikę. Stoi przy oknie i rozluźnia szczęki. Wydaje różne dźwięki. Nikt jej nie przeszkadza. Wszyscy są zajęci swoimi sprawami. To prawdziwi zawodowcy. Tak jak ona. Wonne kwietniowe powietrze muska delikatnie jej twarz. Już czas. To jej życie. Zawsze takiego pragnęła. Zakurzona scena, czerwona kurtyna i publiczność. Jej publiczność. Niczego więcej nie potrzebuje. Nikt nie będzie jej zadawał pytań. Będą unikać jej wzroku. - Już czas, moja mała - woła Frederic przytłumionym głosem i uśmiecha się do niej; dziś ma na sobie eleganckie ubranie w jadowicie zielonoczarnym kolorze. Chwilę później pędzi do innych, żeby ich podtrzymać na duchu. Gdacze jak kura, która właśnie zniosła jajko. Dora tego nie potrzebuje. Żadnych jajek i zachęt. Wie, co potrafi, i wie, że jest dobra. Jeszcze raz patrzy badawczo w lustro i przez minutę przygląda się swojej twarzy. Wszystko umrzeć. w porządku. To nie ona. To Kordelia.Jest gotowa To jej wielki sukces. Stoi w otoczeniu rodziny i przyjaciół. Wszyscy jej gratulują i świętują wraz z nią. Dora jest szczęśliwa. Zadowolona z samej siebie i z występu. Frederic też ją chwali i z oczami pełnymi łez mówi, że jest nową vedette w Teatrze Świata. Dora ma dopiero dwadzieścia dwa lata. Zdążyła już zauważyć kilka zazdrosnych spojrzeń, ale dziś jej nie przeszkadzają. Należy do niej cały świat. Tak mówi Frederic. I tylko... Zresztą nieważne. Lepiej o tym zapomnieć. Kiedy późną nocą po tym pierwszym wielkim sukcesie Dora stoi przy oknie swego ciemnego mieszkania i obserwuje świada miasta, które jest jej domem, nagle podejmuje decyzję. Sama jest tym zaskoczona. Nie zdawała sobie sprawy, że powinna o czymś zdecydować, bo przecież wszystko już się rozstrzygnęło. I nagle z mocą, której nie może się oprzeć, bo ta moc porywa ją jak orkan, Dora całym swoim ciałem, wszystkimi zmysłami, myślami i całą swą tęsknotą uświadamia sobie, że nie jest w stanie wyobrazić sobie, iż nigdy więcej nie poczuje ciała Luki. Ból staje się fizycznie nie do zniesienia. Być pogrzebanym za życia... To koszmar, który towarzyszy jej od zawsze. Stojąc przy oknie, dochodzi do wniosku, że musi pozostać sobie wierna, że nie ma innego wyjścia, jak tylko walczyć. Podejmuje więc decyzję i czuje, jak leniwe kwietniowe powietrze wypełnia jej płuca. Oddycha. XVIII To pierwszy raz od szesnastu lat. Piękne miasto nad cudowną zatoką. U stóp wysokiej góry, po której można wędrować. I wszędzie morze. Szemrze srebrem w rannym słońcu, jak wieczność. Jak dom Boży. Dora jest pod wrażeniem. Oczy robią jej się wilgotne, więc ukrywa je pod dużymi okularami słonecznymi. Młoda, ładna kobieta. Przy recepcji. W wąskiej granatowej sukience. Płaskie białe sandały. Dwie duże walizki. Biała torebka. Dłonie pełne pierścionków. Długie, kręcone, potargane włosy. Opadają jej na oczy. Ciągle je zdmuchuje. Nie-biesko-białe kolczyki. Wąska twarz. Pełne wargi. Szeroki nos. Duże, ciemne oczy. Niecierpliwe dłonie. Elegancki zegarek. Dora. - Dora. Luka od razu zaczyna liczyć: jeden, dwa, trzy, cztery... Dora szybko znajduje drogę na zaplecze recepcji, pochyla się nad nim całym swoim ciałem, dotyka ustami jego ust i szepcze łagodnie: „Jesteś moim księciem, nie zasypiaj, jesteś moim księciem, tylko moim, zostań przy mnie, spójrz na mnie, popatrz mi w oczy, to ja, wszystko będzie dobrze, już po wszystkim, wszystko będzie dobrze, mój książę". Luka osuwa się na stojące obok krzesło obrotowe, jakby był pozbawiony mięśni albo nie miał sił, jakby był jednym z tych starych, dziurawych dmuchanych materacy, które można znaleźć ukryte w wielu miejscach w hotelu, gdzie porzucili je ich dawni właściciele, którzy wyjechali [ Pobierz całość w formacie PDF ] |