[ Pobierz całość w formacie PDF ]

najchętniej rzuciłaby się za burtę, gdyż życie bez Lutza
wydawało jej się nie do zniesienia. Ale potem znów za-
padała się w siebie, blada i bezwolna.
Dopiero kiedy statek zbliżał się do Nowego Jorku,
Lonny ocknęła się i wyrwała ze stanu apatii.
We wczesnych godzinach przedpołudniowych ze-
szła na ląd. Dobra znajomość angielskiego pomogła jej
w załatwieniu wszystkich formalności. Od kapitana
statku otrzymała adres niezbyt drogiego, lecz przy-
164
RS
zwoitego hotelu, w którym przyjęto ją bardzo sym-
patycznie, kiedy powołała się na niego. Dostała pokój
położony tak wysoko, jak nigdy jeszcze w swoim życiu
nie mieszkała. Kiedy tylko odświeżyła się i przebra-
ła, postanowiła udać się natychmiast do biura pana
Stanhope'a.
Nie znając miasta, uznała, że dla oszczędności cza-
su lepiej będzie wziąć taksówkę: dewiza Time is money
niemal wisiała tu w powietrzu.
Odległość okazała się dość duża, a opłata za prze-
jazd odpowiednio wysoka. Lonny wysiadła przed
ogromnym wielopiętrowym budynkiem i weszła do hal-
lu z uczuciem ściskania w sercu. Rozejrzała się wokół
niezdecydowanie. Wyglądało na to, że nikt tu nie miał
czasu dla drugiego człowieka. Wszyscy mijali się w po-
śpiechu, a Lonny wydała się sobie niepotrzebną nikomu
zawadą.
W końcu zdobyła się na odwagę i pokonując nie-
śmiałość podeszła do czegoś w rodzaju loży recepcyj-
nej. Zapytała stojącego tam przy pulpicie urzędnika,
gdzie mogłaby znalezć pana Johna Stanhope'a. Urzęd-
nik zmierzył ją chłodnym, taksującym spojrzeniem, ale
widać w oczach dziewczyny było coś, co nakazało mu
nieco większą usłużność.
 Pan Stanhope wyjechał  powiedział prostu-
jąc postać.  A w ogóle to można z nim mówić tylko
po uprzednim pisemnym zgłoszeniu.
Wiadomość była wysoce niepomyślna i przeraziła
Lonny.
 Wyjechał? Na jak długo?
 Nie wiadomo.
 Czy może mi pan powiedzieć, kto go zastępuje
w czasie jego nieobecności?
165
RS
 A w jakiej sprawie?
 Chodzi o posadę, którą pan Stanhope mi przy-
rzekł.
 W sprawie posady proszę się pofatygować do po-
koju sto dziesięć. Windy są tam, w głębi.
Po małej chwili Lonny stanęła przed panem Yach-
tem, szefem działu personalnego, który zlustrował ją
ostrym, badawczym spojrzeniem przez okulary w ro-
gowej oprawie.
 Czego pani sobie życzy?
Lonny położyła na biurku swoją wizytówkę.
 Szukam posady  powiedziała tak spokojnie,
jak tylko mogła.
 W jakim charakterze?
 Pan Stanhope przyrzekł mi posadę swojej oso-
bistej sekretarki.
 Ho-ho!
Personalny okręcił się na swoim fotelu i popatrzył na
nią takim wzrokiem, jakby dziewczyna domagała się sta-
nowiska prokurenta. Lonny poczuła się nieswojo. Zebra-
ła wszystkie siły, by zachować spokój, i ciągnęła dalej:
 Wydaje się, że moje słowa zdziwiły pana, dla-
tego chciałabym wyjaśnić, że kilka miesięcy temu,
w Niemczech, pan Stanhope wyraził chęć zatrudnie-
nia mnie jako swojej osobistej sekretarki. Pracując
u adwokata, doktora Friesena, miałam zaszczyt poznać
pana Stanhope'a w trakcie opracowywania umów dla
koncernu kilku firm amerykańskich i niemieckich.
Wtedy właśnie pan Stanhope zaproponował, że da mi
u siebie pracę, jeśli kiedyś zrezygnuję z posady u dokto-
ra Friesena i będę chciała przenieść się do Nowego Jor-
ku. Doktor Friesen zginął niestety w wypadku samo-
166
RS
chodowym. Jestem wolna, więc przyjechałam tu, żeby
stawić się do dyspozycji pana Stanhope'a.
Lonny powiedziała to wszystko tak spokojnie
i zdecydowanie, że pan Yacht jakby dziwił się już nieco
mniej, spozierając na nią zza swych okularów, ale mimo
to wzruszył ramionami.
 Pan Stanhope wyjechał na cztery tygodnie na
Florydę i nie zostawił żadnych poleceń odnośnie do
pani osoby.
 To zrozumiałe, gdyż nie zakładałam, że znajdę
się tutaj w tak krótkim czasie. Oczywiście bardzo żału-
ję, że pan Stanhope jest nieobecny, ale on powiedział,
że dla ludzi takich jak ja zawsze znajdzie się u niego po-
sada i dał mi swoją wizytówkę: proszę, oto ona. Myślę,
że słowo Amerykanina jest tyle samo warte, co słowo
Niemca.
Personalny uśmiechnął się nieznacznie i chwilę się
zastanawiał. Lonny nie robiła wrażenia jakiejś krętaczki.
Całkiem możliwe, że Stanhope'owi zależało na tej do-
brze się prezentującej i energicznej Niemce. A osobistej
sekretarki ciągle jeszcze nie zaangażował, bo nie znalazł
takiej, która by mu odpowiadała. Personalny wiedział
o tworzącym się koncernie, o pobycie szefa w Niem-
czech, a przede wszystkim o tym, że miał on zwyczaj
dotrzymywać obietnic. Być może złożył ją również tej
młodej damie. Jednakże pan Yacht nie miał pojęcia, co
z nią zrobić, więc tylko wzruszył ramionami i powiedział:
 Pan Stanhope życzył sobie, żeby przez te cztery
tygodnie nie naprzykrzać mu się żadnymi służbowymi
sprawami. Dlatego proszę, żeby zechciała pani zgłosić
się za miesiąc.
Lonny straciła kontenans i zanim zdołała coś odpo-
wiedzieć, personalny dodał:
167
RS
 %7łyczę powodzenia, panno Strassmann!
Lonny wyszła skrajnie przygnębiona. Na ulicy do-
pytała się o metro i tym środkiem lokomocji wróciła
do hotelu, gdyż na luksus taksówki nie mogła sobie po
raz drugi pozwolić. Pogrążona w niewesołych myślach
siedziała w hotelowym pokoju, którego standardowe
urządzenie też działało przygnębiająco. Lonny rozwa-
żała, co ma czynić dalej: czekać na powrót Stanhope'a
czy też starać się o jakieś inne zajęcie.
Poza tym nie wiadomo, czy on po powrocie dotrzy-
ma danego słowa. Co prawda tamtą obietnicę złożył
nawet przy świadkach. Doktor Friesen nie żyje, ale za-
raz... przecież był przy tym ten amerykański adwokat,
też z Nowego Jorku. Jak on się nazywał? Prawda, pan
Dumpy. Może zwrócić się o radę do niego?
Zjechała na dół do hotelowej herbaciarni, wzięła
herbatę i jakieś kanapki, a potem sprawdziła w książce
adresowej, gdzie mieści się kancelaria adwokacka pana
Dumpy'ego.
Następnego dnia przed południem pojechała metrem
w pobliże ulicy, przy której pan Dumpy prowadził prakty-
kę. Dziś miała więcej szczęścia: mecenas był na miejscu
i kazał ją prosić, gdy tylko doręczono mu jej wizytówkę,
na której Lonny dopisała: Była sekretarka dra Friesena,
Berlin. Poznaliśmy się przy zawieraniu umowy.
Dumpy przyjął Lonny w swoim gabinecie.
 Ach, panna Strassmann!  powiedział, wycho-
dząc jej naprzeciw.  Jak się pani powodzi?
 Prawdę mówiąc, na razie niezbyt dobrze. Przeży-
łam tu wczoraj wielkie rozczarowanie  uśmiechnęła
się dziewczyna i opowiedziała o swej nieudanej wizycie
w przedsiębiorstwie pana Stanhope'a.
168
RS
 Był pan świadkiem, jak pan Stanhope obiecał mi
zatrudnienie  ciągnęła dalej  dlatego pozwoliłam
sobie przyjechać do pana z prośbą o radę, co powinnam
w tych okolicznościach uczynić. Wolałabym nie prowa-
dzić w Nowym Jorku kosztownego życia bezrobotnej.
Pośród tych kłopotów pomyślałam o panu: może mógł-
by mi pan coś doradzić?
Adwokat patrzył na Lonny z przyjemnością i mil-
czał przez chwilę, podczas gdy kciuk i palec wskazujący
prawej ręki tarły w zamyśleniu brodę. W pewnej chwili [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.