[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanim tamci zajmą się twoimi ludzmi. A jeśli nie pozwolę wam jechać? zapytał Khezal. Wpatrywał się badawczo w twarz Conana, jakby osądzał temperament konia, którego chce kupić. Mielibyście okazję do ucieczki. Koczownicy niewątpliwie byliby skłonni wiele zapłacić za twoją wiedzę o naszym obozie. Koczownicy, o ile nie spróbujemy zginąć w walce z nimi, zapłacą nam podciętymi gardłami, a przedtem torturami wydostaną z nas całą wiedzę rzucił szorstko Conan. Nie trać czasu, wypróbowując; mnie, Khezalu. Nie rób tego, jeśli chcesz, by twoi ludzie pozostali cali. Należy przyznać, że jest teraz mniej stanowisk dla eunuchów, niż bywało kiedyś odrzekł Khezal. Wydawało się, że głośno myśli. Conan doceniał odwagę i opanowanie kapitana. Tak więc zaufam tobie i twoim towarzyszom, że nie podejmiecie żadnej próby ucieczki ciągnął Khezal. Wierzę także, iż dopilnujecie, by moi ludzie powrócili cali i zdolni do walki. Jeśli nie, zajrzę pod każdy kamień i ziarnko piasku na tej pustyni, żeby was znalezć. Conan wiedział, kiedy mężczyzna nawykły do powściągania swego temperamentu jest bliski wybuchu. Nie protestował więc przeciwko warunkom Khezala i zaczął zbierać swoją broń i uprząż. Kapitan Muhbaras żałował, że nie znalazł bardziej dobitnych słów, by zmusić szpiega do milczenia. Teraz Ermik albo będzie podejrzewał go o kłamstwo, albo wpadnie w szal, zanim kapitan powróci. Istniało więcej sposobów, których kapitan mógł użyć do rozwiązania tego problemu, nie płacąc najwyższej ceny za obrazę Władczyni Mgieł. Jednak taka obraza nie zadowoliłaby szpiega. Swe zamiary wyjaśnił Muhbarasowi w sposób prostszy niż handlarz owoców na bazarze, który zachwala swoje towary. Celem Ermika było przyspieszenie dzieła sojuszu z Panią Mgieł ku korzyści Khorai i ku strapieniu Turanu. Dlatego też wydawało się niemożliwe, aby szpieg potrzebował kapitana bardziej, niż kapitan potrzebował jego. Kapitan pomyślał o tym, gdy Panny tworzące jego eskortę, prowadziły go do doliny. Eskorta czy straż? Jedna szła z przodu, dwie po bokach i co najmniej cztery z tyłu. Gdy ścieżka stała się tak wąska, że mieściła tylko jedną parę stóp, Panny idące z boku dołączyły do tej na przedzie. Dwukrotnie obrócił się, aby spojrzeć na niewiasty podążające z tyłu, i za każdym razem ich przywódczyni obrzucała go spojrzeniem, od którego zamarzłaby męskość boga. Pozostałe zaciskały dłonie na rękojeściach mieczy. Kapitan był pewien, że kroczy ku własnej śmierci albo też ku czemuś, przeciwko czemu będzie protestował prawie tak samo gwałtownie. Jedyną pociechą była świadomość, że Władczyni Mgieł może potrzebować stali tak samo jak czarów. Wchodząc do Doliny Mgieł, kapitan prawie nie odczuwał strachu. Gdy przechodzili obok rozpadliny, minąwszy dwie wielkie bramy na szlaku, który wspinał się na klif na lewo od wejścia, nie czuł go już w ogóle. Droga była na tyle szeroka, że mogło nią iść obok siebie dwóch ludzi, ale pięła się tak stromo, że miejscami skała została wycięta w schody. W półmroku kapitan nie mógł dostrzec, jakie kształty wyryto na tych schodach. Wątpił jednak, czy ta wiedza jest niezbędna. Nocą sama dolina wyglądała dziwnie i tajemniczo. Na skałach tańczyły błękitne i purpurowe cienie, a światło gwiazd było nienaturalnie jasne. Mgła zbierała się tu i tam, właściwie wszędzie, nie tworząc żadnych kształtów, które cokolwiek by przypominały. Kapitan miał wrażenie, że wchodzi do ogromnej świątyni, od dawna zrujnowanej i pozbawionej dachu. Tylko ściany i ofiarne ołtarze pozostały nietknięte, jakby spajała je jakaś silna i straszna magia. Będą tak trwały, dopóki nie wypełni się jakieś nienazwane przeznaczenie. Wkrótce szlak skręcił do jaskini i dalej szli przez tunel wyciosany w ścianie doliny. W blasku pochodni oświetlających drogę idącym zamajaczyły zniekształcone sylwetki półludzkich niewolników doliny. Kapitan cieszył się, że światło jest zbyt słabe, aby mógł ujrzeć każdy nienaturalny szczegół ciał półludzi. Czyżby były wśród nich kobiety? Zdało mu się, że dostrzegł młodą dziewczynę. Zwalczył w sobie pragnienie, aby splunąć lub wykonać inny gest chroniący przed urokiem. Takie zachowanie na pewno nie zostałoby zaakceptowane przez Panią Mgieł. Dobry humor Muhbarasa przetrwał tylko do chwili, gdy strażniczki wprowadziły go do niewielkiej skalnej komnaty. Jej ściany pokrywały draperie utkane w archaiczne wizerunki smoków i gigantycznych ptaków, a żarzący się pośrodku kosz z węglami nagrzewał powietrze o wiele bardziej, niż kapitan mógłby się spodziewać. W twarzy czarodziejki nie było jednak ciepła. Pani Mgieł siedziała ze skrzyżowanymi nogami na jedwabnej poduszce, która leżała na stołku wyciętym z jednego kawałka vendhiańskiej teki. Aby pokazać, że nie czuje lęku, kapitan spróbował przyjrzeć się figurom wyciosanym w drewnie stołka, ale skończyło się na tym, że stał się jeszcze bardziej niespokojny. Muhbaras wiedział, że zwyczaj wymaga, by czekał, aż Pani przemówi pierwsza, tak, jakby była królową lub jej bliską krewną. Był także świadom, że ten zwyczaj pozwala jej siedzieć i badać tych, którzy się przed nią stawiają, tak długo, aż ją to zadowoli. Przypominało to sytuację, gdy wąż przygląda się uważnie szczególnie apetycznemu ptakowi. Wytężając całą siłę woli, Muhbaras opanował zdenerwowanie i stał nieruchomo jak Panny. W końcu Pani Mgieł przemówiła. Jeden z twoich wojowników spojrzał na Pannę pożądliwie, jak mężczyzna na kobietę. Kapitan pochylił głowę tak dystyngowanie, jak tylko mógł. Jeśli Pani Mgieł nie jest całkiem szalona, to w całej tej sprawie musiało tkwić coś więcej. A że on nie był kompletnie szalony, pozwoli jej ujawnić to więcej , zanim otworzy usta. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |