[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poranka i powtarzała słowa ojca, wciąż na nowo, gdy wywlekli jej matkę ze ślicznego białego domku. Kat musiała patrzeć, co z nią zrobili. Ojciec też. A potem powiesili ich, jedno przy drugim, matkę i ojca, na wielkim dębie na skraju łąki. Te dni należały do innego życia, do innej osoby. Kobieta powożąca przez oświetlone ulice Londynu faetonem zaprzężonym w elegancką parę koni, znana była jako Kat Boleyn, jedna z najbardziej cenionych aktorek scen londyńskich. Jej aksamitna pelisa miała barwę głębokiej purpury, a nie przydymionej szarości, szyję zdobiły perły zamiast żałobnej opaski. Wciąż jednak nienawidziła mgły. Kat zatrzymała powóz przed miejską rezydencją monsieur Leona Pierreponta, oddała lejce służącemu i zeskoczyła z gracją z wysokiego siedzenia. - Odprowadz je, George. - Tak, proszę pani. Zatrzymała się na podjezdzie, patrząc na klasycystyczną fasadę oświetloną miękkim światłem naftowych lamp. Tak jak wszystko, czym otaczał się Leo Pierrepont, dom na Half Moon Street został starannie wybrany, by wywierać odpowiednie wrażenie: duży, ale nie za wielki, elegancki, ze śladami minionej świetności, jakiej oczekuje się od arystokraty na wygnaniu. Gdy żyje się kłamstwem, pozory są wszystkim. Znalazła go w jadalni. Siedział samotnie przy stole zastawionym dla jednej osoby wytworną porcelaną, lśniącym srebrem i starymi kryształami. Był szczupłym mężczyzną o delikatnej budowie, który zdawał się bez wysiłku dzwigać ciężar minionych lat, jakkolwiek trudne były. Na jego twarzy widniało niewiele zmarszczek, jasnobrązowe włosy były lekko tylko przyprószone siwizną. Kat nigdy nie dowiedziała się, ile naprawdę miał lat, ale wziąwszy pod uwagę, że dobiegał trzydziestki, gdy rządy terroru wygnały go z Paryża, teraz pewnie zbliżał się do pięćdziesiątki. - Nie powinnaś była przychodzić - powiedział, nie odrywając się od zupy. Kat rzuciła rękawiczki, mieszek, pelisę i kapelusz na najbliższe krzesło. - Czyjej reputacji nie chcesz narażać na szwank, Leo? Mojej czy twojej? Podniósł wzrok. W szarych oczach czaił się wątły uśmiech. - Mojej, rzecz jasna. Ty nie masz już nić do stracenia, twoja reputacja dawno legła w gruzach. - odprawił służbę i rozparł się na krześle. Spoważniał. - Oczywiście wiesz już, co się stało z Rachel? Kat oparła ciężar ciała na dłoniach ułożonych płasko na stole. Pod jedwabnym gorsetem czuła przyspieszone bicie serca. Gdy jednak przemówiła, jej głos był spokojny, pozbawiony drżenia. - Czy to twoja sprawka? Kat wiedziała, że gdyby tak było, i tak by się nie przyznał, ale chciała zobaczyć jego twarz, gdy będzie zaprzeczał. Leo pogrążył łyżkę w zupie i powoli uniósł ją do warg. - Zastanów się, ma petite. Nawet gdybym chciał jej śmierci, to czy naprawdę uważasz, że zabiłbym ją w tak widowiskowy sposób? W kościele? Z tego, co słyszałem, ściany były zbryzgane krwią. Kat patrzyła jak sięga długimi, wąskimi dłońmi po chleb. - Jeden z twoich oprychów mógł się zapomnieć. - Zbyt starannie ich wybieram. - To kto ją zabił? Po twarzy Francuza przemknął cień, nikły ślad zatroskania, Kat prawie - PRAWIE - uwierzyła, że mógł być szczery. - %7łebym to ja wiedział. Kat odwróciła się i dwukrotnie przemierzyła pokój. Leo zmienił pozycję na krześle i patrzył na nią. - Każ przynieść drugi kieliszek. Napij się wina. - Nie, dziękuję. - To przynajmniej przestań przechadzać się po pokoju w ten męczący sposób. To zle wpływa na trawienie. Zawahała się, ale nie usiadła. - Z kim Rachel miała się wczoraj spotkać? Leo chwycił nóż i starannie rozsmarował masło na kromce chleba. - O ile mi wiadomo, z nikim. - Czy mam uwierzyć, Leo, że poszła tam, żeby się pomodlić? - W tym celu zazwyczaj chadza się do kościoła. - Nie ktoś taki jak Rachel. - Kat stanęła przed kominkiem i wpatrzyła się w żar niewidzącym wzrokiem. Oboje wiedzieli, że gra, którą prowadzą, jest niebezpieczna. Ale ktoś, kto spotkał się z Rachel zeszłej nocy był nie tylko niebezpieczny. Był zły. A to, co uczynił, mogło wystraszyć ich wszystkich. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |