[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przewidzieć. - Rozumiem. A czegóż to pani Buxton chciała od ciebie? - zainteresował się. - Proponuje mi urlop okolicznościowy. 65 RS - Na okoliczność powrotu Morgana? - Nnno... tak - potwierdziła z lekkim wahaniem Felicity. - Zdaniem pani Buxton, ja i mój mąż powinniśmy mieć teraz dla siebie trochę wolnego czasu. - Rozumiem - powtórzył pastor z lekkim przekąsem. - I co, zdecydowałaś się na ten urlop? - Do jutra mam czas do namysłu. - Ale myślisz. - Ja już nie wiem, co mam myśleć o tym wszystkim! - wybuchnęła. - Ty mnie unikasz... - %7łeby ktoś znowu nie narobił plotek - dokończył za nią pośpiesznie pastor. - No, a Morgan... - zaczęła z rozgoryczeniem, chcąc powiedzieć, że Morgan wyjechał do Craythorpe i nie daje żadnego znaku życia. W tym momencie spojrzała w głąb ulicy, po czym z wrażenia zachwiała się na nogach i umilkła. Przed furtką jej domu ktoś stał. Szczupły, wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu. - Co, Morgan? - zapytał Graham, zerkając na nią ze zdziwieniem. - On znów tu jest, zobacz... - wyszeptała Fliss. - Boże! - jęknął pastor, patrząc we wskazanym przez Felicity kierunku. Morgan Riker stał przy furtce i patrzył w stronę, z której się zbliżali. Z całą pewnością ich widział, nie było zatem sensu ani rejterować, ani udawać, że nie są razem. Jedyne, co mogli zrobić, to iść dalej, jak doty- chczas. To najlepsze wyjście. Szli więc, Fliss blada z przejęcia, a Graham, dla kontrastu, apoplektycznie zaczerwieniony. Szli w milczeniu, zdenerwowani w najwyższym stopniu i absolutnie niepewni powitania. Okazało się jednak nad wyraz spokojne. - Zapewne wielebny Bland, czy tak? - odezwał się Morgan do pastora. Graham potwierdził skinięciem głowy. - Chciałbym podziękować za opiekę nad moją żoną, w czasie gdy 66 RS przebywałem przymusowo poza krajem - powiedział Morgan i wyciągnął rękę. Obydwaj mężczyzni uścisnęli sobie dłonie. - Było mi miło, że mogłem w czymkolwiek pomóc, panie Riker - rzucił pastor. - Nie wątpię! To ostatnie zdanie Morgan wypowiedział już zupełnie innym tonem niż to poprzednie: znacznie ostrzejszym i prowokacyjnie ironicznym. Graham Bland nie dał się jednak sprowokować. Skinął głową powtórnie i stwierdził z powagą: - Wspierałem Felicity w trudnych dla niej chwilach, jak potrafiłem, panie Riker. - A teraz? - Teraz po prostu... razem szliśmy - wyjaśnił pastor, z lekka się zająkując i troszeczkę kłamiąc. - Spotkaliśmy się na High Street... właściwie przypadkiem... w połowie drogi pomiędzy szkołą a kościołem. I ja właśnie odprowadzałem Felicity kawałek w stronę domu. Ale już pozostawiam państwa samych, bo duszpasterskie obowiązki mnie wzywają. Do widzenia! - Do widzenia - odpowiedział Morgan. 67 RS ROZDZIAA DZIESITY liss milczała. Ze zdenerwowania wciąż nie była w stanie wykrztusić ani F jednego słowa, skinęła więc tylko lekko głową odchodzącemu ulicą Grahamowi, otworzyła furtkę i gestem zaprosiła Morgana, by wszedł. - Zjawiłem się w niewłaściwym momencie? - zapytał ironicznie. Wzruszyła ramionami. - Po prostu mnie zaskoczyłeś - odparła. Otworzyła wejściowe drzwi domu i wpuściła Morgana do środka. Wszedł, zdjął i powiesił płaszcz. Już nie miał na sobie, jak poprzednio, grubego workowatego swetra, tylko dobrze skrojoną marynarkę, w której prezentował się bez porównania lepiej niż wtedy... Przystojniej, jak przyznała w duchu Felicity. W zasadzie równie przystojnie, jak niegdyś, przed wyjazdem do Afryki. - Nie planowałem was zaskoczyć - stwierdził, posługując się wciąż tym samym, co przed chwilą, ironicznym, a nawet wręcz sarkastycznym tonem. - Nie nas, tylko mnie - poprawiła go Felicity, mimo zdenerwowania odzyskując powoli rezon. - Graham Bland po prostu odprowadzał mnie kawałek, spotkaliśmy się na High Street, chcieliśmy zamienić kilka słów. A zresztą nie o niego tu chodzi, tylko o ciebie i o mnie! - stwierdziła dobitnie, również zdejmując płaszcz i umieszczając go na wieszaku. - Jak najbardziej - zgodził się Morgan. - Ja właśnie przyjechałem. - %7łeby znów wmawiać mi romans? - Nie! - zaprzeczył. - Więc po co? - Przyjechałem, żeby ci powiedzieć, że już wkrótce rozpoczynam pracę. - W Craythorpe? - zainteresowała się. - Nie, w Londynie. To znaczy - uściślił - dla londyńskiego wydawcy, 68 RS Gerry'ego Granta. - Dla tego samego faceta, który odrzucił twoją pierwszą książkę? - Tak, dla tego samego - potwierdził Morgan. - Tę pierwszą, debiutancką, poświęconą wydarzeniom bałkańskim odrzucił, to prawda. Ale tą drugą, którą postanowiłem teraz napisać w oparciu o moje notatki i wspomnienia z Afryki, z Nyandy, jest jak najbardziej zain- teresowany. - Miło słyszeć. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |