[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żeby im znajdowali właściwy kurs. - To dobrze. To... - Masklin poczekał, aż jego myśli dogonią jego język. - Zaraz, mówisz, że oni latają na tych całych gęsiach?! - Tak jest. Nomy i gęsi podróżują razem. Tak na marginesie, zostało dwie godziny i czterdzieści jeden minut. - Chciałbym, żebyśmy to sobie wyjaśnili bez niedomówień. - Angalo mówił powoli, nie spuszczając wzroku z gęsi pijącej zawzięcie kilka cali od niego. - Sugerujesz, żebyśmy lecieli na gęsiach, tak? To proponuję, żebyś się namyśliła jeszcze raz. Albo obliczyła na nowo. Albo cokolwiek, bylebyś zmieniła sugestię. - Naturalnie masz lepszą. - Gdyby Rzecz miała twarz, uśmiechałaby się właśnie złośliwie. - A owszem, rada, żebyśmy na nich nie lecieli, jest znacznie lepsza. - Nie byłbym taki pewien. - Masklin przyglądał się gęsiom z namysłem. - Można by spróbować... - Florydyjczycy wytworzyli bardzo interesujący rodzaj stosunków z gęsiami: one dają nomom skrzydła, a nomy nimi kierują. Latem lecą na północ do Kanady i wracają tu na zimę. To prawie symbioza, choć naturalnie żadna ze stron nie rozumie tego określenia. - A to ci dopiero durnie - mruknął Angalo. - Ja za to nie rozumiem ciebie, Angalo - dodał Masklin. - Masz fioła, żeby jezdzić rozmaitymi maszynami, tym większego, im szybciej poruszają je jakieś ruchome kawałki metalu, a boisz się podróży na zupełnie naturalnym ptaku. - Bo nie rozumiem, jak ptaki działają. Nigdy nie widziałem planu czy schematu gęsi. - Gęsi są powodem, dla którego Florydyjczycy niewiele mieli do czynienia z ludzmi, i dlatego, jak już mówiłam, ich język to prawie oryginalny nomijski. Krzew obserwowała ich uważnie, ale w jej podejściu do nich było coś dziwnego: ani się ich nie bała, ani nie była agresywna czy niemiła... - Nie jest zaskoczona! - Masklina nagle olśniło. - Jest zaciekawiona, ale nie zaskoczona! Pozostali zresztą też: wytrąciło ich z równowagi to, że znalezliśmy się tutaj, a nie to, że istniejemy. Rzecz, spytaj ją, ilu nomów dotąd spotkała? W odpowiedzi usłyszał słowo, które znał mniej więcej od roku. Tysiące. * * * Przewodnia żaba próbowała dojść do ładu z nowym pomysłem. Zaczęła bowiem niejasno zdawać sobie sprawę, że potrzebuje nowego rodzaju myśli. No bo tak: był sobie świat, z jeziorkiem w środku i płatkami na brzegach. Jeden. Ale przed nią był inny świat, i to strasznie podobny do tego, z którego wyszła. Jeden. Siadła na kępce mchu, tak by jednym okiem widzieć jeden świat. Jeden tu i jeden tam. Jeden. I jeden. Aż się zmarszczyła z wysiłku, gdy spróbowała tego nowego pomysłu. Jeden i jeden to jeden, ale jak ma się jeden tu i jeden tam... Pozostałe żaby w niemym osłupieniu obserwowały coś, co wyglądało na początki imponującego zeza. Jeden tu i jeden tam nie mogły być jednym. Były za daleko. Potrzebne było słowo oznaczające oba jedne. Trzeba by powiedzieć... no, powiedzieć... Przewodnia żaba uśmiechnęła się tak szeroko, że oba końce prawie się spotkały za jej uszami. Znalazła potrzebne słowo. I powiedziała je: - .-.-.mipmip.-.-! Znaczyło to: jeden. I jeszcze jeden więcej. * * * Gdy wrócili, Gurder i Chudy z piórem kłócili się w najlepsze. - Jak im się udaje? - Angalo nie mógł wyjść z podziwu. - Przecież nie wiedzą, co drugi mówi! - Dlatego tak dobrze im idzie - odparł Masklin i dodał głośniej: - Gurder! Ruszamy w drogę. Gurder, czerwony jak pomidor, uniósł głowę. Obaj kucali na kawałku piaszczystego terenu pokreślonym jakimiś wykresami. - Potrzebna mi Rzecz! - oznajmił. - Ten idiota odmawia zrozumienia najprostszych rzeczy! - I tak z nim nie wygrasz - poinformował go Masklin. - Krzew mówi, że on się kłóci ze wszystkimi, toteż z nim kłócą się tylko nowo spotkani. Widać lubi. - Jacy nowo spotkani? - zdziwił się Gurder. - Inne nomy, bo jak się okazuje, nomów jest wszędzie pełno. Nawet na Florydzie są inne grupy. I są w Kanadzie, dokąd ci tu przenoszą się na lato. Pewnie w domu też są jakieś grupy, których nigdy nie spotkaliśmy. Ale o tym potem, teraz musimy się spieszyć, bo nie zostało nam wiele czasu. * * * - Nie wsiądę na coś takiego! Gęś spojrzała na Gurdera z zaskoczeniem, jakby był żółtozieloną żabą. - Też nie jestem najszczęśliwszy, że mam to zrobić - poinformował go Masklin - ale oni robią to od dawna i żyją, jak widać. Po prostu się przytul do piór i trzymaj się mocno. - Przytul?! Nigdy się do niczego nie przytulałem! - To najwyższy czas zacząć. - Leciałeś concorde em? - spytał Angalo. - Leciałeś. A zbudowali go i lecieli nim ludzie. Gurder posłał mu piorunujące spojrzenie kogoś, kto łatwo nie zrezygnuje. - No - warknął. - A kto zbudował gęsi? Angalo parsknął śmiechem, a Masklin odparł: - Sądzę, że inne gęsi. - Gęsi?! A co one wiedzą o bezpiecznych konstrukcjach lotniczych? - Przestań się czepiać, ty też nic nie wiesz. Nomy na nich przelatują tysiące mil, a nas gęsi mają tylko dostarczyć na czas na miejsce. Osiemnastu mil na piechotę nie przejdziemy, więc chyba warto spróbować? - Masklin się trochę zirytował. Gurder zawahał się. Chudy z piórkiem zaczął coś mamrotać. Gurder odchrząknął. - No dobrze - oznajmił. - Skoro ci błądzący biedacy mają taki nałóg, chcąc ich nawrócić na właściwą drogę, nie mogę tego nie zrobić. Oni jakoś rozmawiają z tymi stworzeniami? Rzecz spytała o to Krzew i dowiedziała się, że gęsi są na to za głupie - przyjacielskie, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |