[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jej małemu stadku. Co to jest? szeptał sam do siebie. Co się to znaczy? Albom tych gęsi już raz nie podusił? I na samo wspomnienie oblizywał się szeroko po zbójeckiej gębie. Skądże się znów żywe wzięły? Niespokojny, złym przeczuciem tknięty, pobiegł, słaniając się pod drzewami, na polankę, gdzie je był, podusiwszy, poskładał. Patrzy, bielą się jeszcze w trawie śnieżne puchy, ale samych gąsek już nie ma. Okradziony jestem!... Zrabowany jestem!... Zniszczony!... krzyknie wielkim głosem ów niecnota jakby najuczciwszy zwierz, któremu krzywdziciel pracę jego odejmuje. I nuż się z wielkiego gniewu po ziemi tarzać... Wtem spostrzegł jakieś niewielkie, żółtawe zwierzątko, w wysokiej trawie na dwóch łapkach stojące, które nastawiwszy duże, okrągławe uszki patrzyło na jego desperację bystrymi, czarnymi oczkami. Zaraz się tedy porwał w wielkim gniewie, a jako był nie tylko okrutny, ale i przewrotny ów niecnota, zazgrzytał w kielce i wrzaśnie: Ty, co się tu gapisz! Co sobie widowisko robisz?... Patrzcie go! Na łapy się oto wspiął jak na teatrze! Musiałeś ty widzieć, kto mi tu gęsi pobrał, kiedy tak podglądasz! Czekaj, zakarbuję ja to sobie na twojej skórze. Odpowiesz ty mi za to! W złąś godzinę mi tu w oczy wlazł! Byłby może i wprost do gardła mu skoczył, ale ubogi chomik zaraz po pierwszych słowach Sadełka w trawę na łapy padł i prędko ku norce swojej dreptać począł, ogromnie wystraszony, iż tak słusznego zwierza na siebie uraził. 80 Nie gonił go Sadełko na razie, bo co tylko był gołębia zdusił i czuł się sytym, schrupawszy go do ostatniej kostki; pogroził tylko w stronę chwiejącej się za śladami uciekającego chomika trawy. Czekaj!... Jeszcze my się spotkamy z sobą, jak będę kiedy na czczo!...Jeszcze ja się z tobą porachuję, ty wścibski!... I poszedł w las, kipiąc złością i parskając srodze. 81 Sobótka I Sąsiedzi nie poznawali teraz ubogiego Skrobka. Po owej nocy wiosennej, wskroś której razem z wonią zroszonych traw i kwiatów leciała pieśń wielkiego mistrza Sarabandy, Skrobek powstał z progu swej lepianki jak gdyby innym człowiekiem. Czy to były czary? Nie, to nie były czary! Pierwszy raz tylko ów biedak przemógł ospałość swej myśli, swej duszy, pierwszy raz poczuł miłość do opuszczonego przez długie lata kawałka ziemi, do tego zagona bezpłodnie leżącego pod niebem, skąd i na niego przecież świeciło Boże słonko i deszcz rzęsny rosił. Pierwszy raz poczuł ogromne natchnienie do pracy, więc i ogromną siłę. Ta siła tak mu weszła w piersi, w ręce, w ramiona, że ledwo wytrwał w bezczynności do rana, a garść słomy, na której legiwał, wydała mu się nocy tej jakby mrowiskiem, jakby madejowym łożem. Co zmarnowanego dobra i żywota! Co sił, po próżnicy i we mnie, i w tej ziemi zmarniałych! %7łe też na niego choć przed rokiem, choć przed dwoma nie przyszła taka godzina... Ot, czekała, czekała go ta ziemia cierpliwa, dobra... Czekała go, w dziki kwiat strojąc się i w dzikie trawy jak Cyganka, bo jej nie przyodziała praca jego złotą szatą kłosów. Teraz on ją ustroi... Teraz ją ożywi... Teraz on syn, syn! A ona matka rodzona!... Piały już kury, kiedy umęczony myślami swymi Skrobek usnął wreszcie. Zniło mu się, że po modrym niebie chodzi, miesięcznym sierpem gwiazdy kosi i w stogi je wielkie u Bożych stóp składa... Ot, taki sen złoty... Ledwo świt, dobył Skrobek pieniędzy z garnka ukrytego w słomie pod strzechą i poszedł pług kupować i bronę do kołodzieja Wojcieszka, na drugi koniec wioski. Droga przez wieś pusta jeszcze była i cicha; ale Wojcieszek już okrakiem na stołku przed chatą siedział i śmigał drzewinę strugiem na dyszel pogwizdując na szpaka, co go u siebie od wielu lat chował. Ledwo Skrobek na drodze się pokazał, już też szpak krzyczeć zaczął: Wojcieszku! Wojcieszku! Wojcieszku! Kiwnął na to stary głową i rzecze: Gość idzie. Gość! Gość! Gość! wrzasnął szpak gwiżdżącym dyszkantem. A w tej chwili przybliżył się Skrobek. Pochwalony! Na wieki! odrzekł Wojcieszek, a tuż i szpak za nim. Zmyślny ptak! rzecze Skrobek z dziwem. Musi chyba u organisty w naukach był? 82 I... nie! Wojcieszek na to. Samem go wyuczył. Człowiek sierota stary, odumarli bliscy i pokrewni, ust nie ma otworzyć do kogo, to się choć do ptaka, niemego stworzenia, odezwie. A czegóż to chcecie? A pługa. Ale to tęgiego pługa. No! Cóż tam będziecie orać i komu? Sobie! Sobie i dzieciskom na chleb orać będę ów to ziemi szmatek, co go uroczyskiem zwą. Ho?... zadziwi się Wojcieszek. Na tę ziemię toby potrza harmaty, nie pługa. To ziemia zastarzała... zadziczona... ciężko z nią będzie. Ciężko... ciężko... ciężko! zapiszczał nagle szpak i kaszleć, i dychać zaczął jak zmęczony człowiek; bo i to potrafił. Skrobkowi mdło się jakoś zrobiło pod sercem. Opadała go dawna ospałość jakby... Ale się wnet z niej otrząsnął i rzecze: Pług ma być tęgi, bo ziemia tęga jest i praca tęga, no i robotnik tęgi!... Roześmiał się, wyciągnąwszy przed siebie żylaste, w kułak ściśnięte ręce, i wesoło spojrzał. Ha, no to się i zrobi! rzekł Wojcieszek na to. Zrobi!... Zrobi!... wrzeszczał teraz szpak bijąc radośnie skrzydłami. Skrobkowi oczy palić się zaczęły, a czując wielką siłę duszną, prędko mówił: Uczyńcież mi, Wojcieszku, grządziel taki, co by, jak się na nim zeprę, kamienie sam odwalał na prawo, na lewo, gdzie tyluśko jaki! Uczyńcież krój setny, jak słońce świecący, coby w samo serce ziemi szedł i pod samym sercem miejsce na ziarno czynił! Uczyńcież odkładnicę rządną, coby skiby kładła ode wschodu słońca aż na zachód słońca, raz koło razu, równiuśko, drobniuśko, jakby w taniec szedł. Uczyńcież mi i przetyczkę, i kółko, i rączkę a rozłożysty, a tęgo, a mocno! A drzewo bierzcie co najsposobniejsze, nie z gąszcza borowego, ale z polanki, co skowronek ośpiewał, co fujarki obgrały, co z polem znające jest... Taki mi uczyńcie pług! Pług! Pług! Pług! krzyczał szpak wniebogłosy, chcąc Skrobka zagłuszyć. A Wojcieszek uśmiechał się dobrotliwie i siwą głową kiwał. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |