[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaprowadzić mnie tam, dokąd zmierzam. Do siebie. Uczynił jak postanowił. Nie minęły dwie godziny, kiedy po raz kolejny stanął przed kapliczką. Od ostatniego razu nie zmieniło się tu wiele. Może tylko tyle, że woda ułożyła się już w rowach i dała spokój kocim łbom. Błyszczały w niskim słońcu jak polerowany marmur. Stanisław przysiadł na ławeczce przystawionej do płotka kapliczki. Nie czekał długo. Wzruszenie przyszło z szybkością przynależną temu miejscu, a może nawet odrobinę szybciej. Zacisnęło gardło, wypełniło głowę watą cukrową a nos smarkami. To było to na co czekał pisarz. Zgoda odezwał się cicho do siebie. Zgoda powtórzył. To ciekawe doświadczenie pisać tak szybko i tak udatnie jak mi się przydarzyło. Zgoda. Ale co z tego? Przecież to cudze nie moje. A gdzie w tym pisaniu osobność Stanisława Muskata? Gdzie picie wody z Popielawskich rowów, nasłuchiwanie pociągu od Aaznowskiej stacji, wygładzanie kleszczyn do dziadkowych chomąt, rozbijanie kijem świńskiej szczeciny do podkładek, zimowe wyprawy do wylęgarni po stadka żółtych kurczaków, sięganie między nogi Tereski Trelanki, znajdowanie wilgoci, oczekiwanie na ojca z pięciobateryjną latarką? Gdzie to wszystko? W dupie! Poszło się pierdolić! Zamienione na jebane cykady, chujowe cedry, obsrane cyprysy, zarzygane oliwki, obszczane pinie i inne pierdolone gówna. A wszystko po to, żeby się podobać. I bać się trochę mniej. OJCZE NASZ KTRYZ JEST W NIEBIE. Droga Marysiu: Właśnie piszę do ciebie nowy list. Już prawie przywykłem do miasta, Chociaż śmieją się tu z moich odmrożonych policzków: Babcia napisała nam, że zabierają Cię do domu dziecka. Znajdę Cię tam, bo nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie. Nie martw się. Nigdy o Tobie nie zapomnę. Przysięgam. Staszek Początki? Muskat pamiętał ich wiele, a każdy zaczynał co innego. Jeden z pierwszych początków. Jazda saniami od Aaznowa. Babciu? Co, Stasiu? Czym będę jezdził do szkoły? Będziesz chodził, synku. Na piechotę? No tak. Na piechotę. Podzelujemy u Mazurka twoje zimowe kamasze, a na drugą zimę dostaniesz dziadkowe oficerki. Dziadek dostał je od samego pana Piłsudskiego za bohaterstwo. Do tego sklep z wyszynkiem na Grębachu. Gdzie to jest? Grębach? W Aodzi. To dlaczego tam nie mieszkacie? Wszystko przepadło. Na wojnie. Telefon na pocztę pod Bukowem. Listonoszka wchodzi do klasy. Stasiu, dzwoni twój tatuś. Potem rozmowa: Staszek? Tak, to ja tatusiu. Stasiu, dzwonię do ciebie w trudnej sprawie, ale jesteś już prawie mężczyzną. Tak, tatusiu. Brat mamy, wujo Heniek... zmarł dzisiaj w szpitalu... Stasiu... jesteś tam? Jestem, tatusiu. Zrozumiałeś? Tak. Wujo Heniek... Musisz powiedzieć dziadkom. Nie ma innego sposobu. Jak wygląda ojciec, który dowiaduje się o śmierci syna? Zwyczajnie. Jak pomnik. Dziadek wbijał właśnie kołek w ziemię. Kamieniem. Dziadek to był mały człowieczek o bardzo przestronnym środku. W przestrzeni dziadkowej zmieściło się bardzo wiele: dwie wojny, obóz koncentracyjny, strata córki i starszego syna na wojnie. Chociaż nie. Odrowąża zastrzelił kolega z oddziału już po wojnie, kiedy przepadli w Tomaszowskich lasach po raz drugi, już nie jako partyzanci, ale czarna reakcja. Strzelił w tył głowy, dla pewności. Tak mu kazali w UB. Jak wygląda ojciec, który dowiaduje się o śmierci drugiego syna? Zwyczajnie. Jak drugi pomnik. Dziadziusiu... No, co? Już wróciłeś. Mniej było lekcji? Dziadek podnosił właśnie kamień. Klęczał na lewym kolanie, lewą ręką trzymał kołek, stopą prawej nogi opierał się na trawie. Dziadziusiu... wujo Heniek zmarł dzisiaj w szpitalu. Dziadek, rymarz, szwoleżer Piłsudskiego, szef obwodu AK, mały człowieczek został tak do póznej nocy. Zakrzepł w pomnik. Nawet ogłupiała łza, zatrzymała się w pół drogi. Zawisła na czubku nosa i z cierpienia przemieniła się w kryształ. Kamieniowi uniesionemu w powietrze pękło serce. Odjął sobie ciężaru, uniósł się nad dłonią i trwał tak razem z dziadkiem, bojąc się poruszyć. Jeden z kolejnych początków, wcale nie mniej ważny od innych. Była zima po tym lecie, które zabrało wuja Heńka i tej jesieni, przez którą dziadek nie odezwał się ani słowem. Staszek leżał pod pierzyną. Chorował. Przyplątała się gorączka. Na górze w rymarskim warsztacie odbywała się pierzawka. Z czworaków przyszły wszystkie baby. Darły pierze, popijały grzane wino, zagryzały kaszanką i podśpiewywały cicho, by nie ranić milczenia dziadka. W takiej chwili na dole otworzyły się drzwi pokoju, weszła Marysia. Miała na sobie lichy paltocik, liche trzewiki i zieloną czapkę z wełny. Podeszła do łóżka, usiadła na brzeżku. Długo trwało milczenie. Dziewczynka musiała przejść trzy kilometry przez śnieg, by na koniec dojść do Popielawskiej resztówki. To była wielka wyprawa. Nie wolno było przerwać tak ważnego milczenia czymś błahym. Staszek milczał. Czekał na słowa Marysi. Ale Marysia nie odzywała się. Trwała w upartym nicniemówieniu. Wgapiała się w Staszka niebieskawymi ślepiami, aż z tego wszystkiego wypełzły [ Pobierz całość w formacie PDF ] |