[ Pobierz całość w formacie PDF ]

taki dzień wypadł w maju, a następny będzie dopiero w pazdzierniku. To
jakby omen, podobnie jak pojawienie się Marcelinę w moim życiu. Czy
tym, co się zdarza, naprawdę rządzi przypadek?
Toby pojechał zobaczyć, czy pożar buszu dotarł do jego chaty w
Wentworth Falls, Jim i Bob śmignęły na harleyu davidsonie, a Klaus
wybrał się do Bowral z Lernerem Chusovichem, który poczuł się
pominięty, bo nie pozwolono mu nieść trumny. Taki chudzina. Nieśmiały i
tajemniczy.
Pappy była w domu, więc zjadłyśmy razem kolację. W najbliższy
poniedziałek zaczyna pracę w Saint Vincent's z innymi praktykantkami.
Dzięki Bogu, że wykreśliła Stockton ze swoich planów. A raczej dzięki
zjawie pani Delvecchio Schwartz. Pappy naprawdę wierzy, że stara
wiedzma materializuje się i do niej przemawia, chociaż ja w to nie mogę
uwierzyć. Owszem, słyszę tupot nóg i śmiech, lecz uważam, że to
zjawisko wytwarzane przez Flo.
- Wyjmowałaś szklaną kulę i karty? - spytała Pappy.
- Wielkie nieba, nie! Są w szafce z tilsiterem.
- Jej by się to nie podobało, Harriet. Kulę i karty trzeba brać do ręki, bo
inaczej stracą moc.
Nie było rady, musiałam wyciągnąć wróżbiarskie akcesoria z szafki.
Położyłam je na stole w przybrudzonych jedwabnych osłonach, ale
odmówiłam wykładania kart i zaglądania do kuli.
- Będę je czasem brała do ręki, ale to wszystko - rzekłam stanowczo. -
Sama mi mówiła, że to kant, o czym zresztą świadczą te wszystkie książki
w jej pokoju.
- Kiedyś tak rzeczywiście było - odparła niewzruszona Pappy. - Ale dawno
temu, zanim się zorientowała, że ma moc. Książki przechowywała, bo nie
mogła ich wyrzucić.
- Książki obejmują ostatnie lata, a moc ma Flo.
- Może aktualizowała informacje, żeby przekazać je Flo w spadku. Nawet
ktoś obdarzony mocą musi najpierw
-260-
raczkować, nim zacznie chodzić. Ten zbiór czeka, aż Flo zacznie go
studiować.
- Bzdury wygadujesz! Pani Delvecchio Schwartz wiedziała równie dobrze
jak ja, że Flo nie nauczy się czytać, podobnie jak nie może nauczyć się
mówić - odparłam. -Mam nadzieję, że przynajmniej opowiesz mi, jak
wyglądały seanse mediumiczne z udziałem Flo.
Ale Pappy mówi, że nie może mi o tym opowiedzieć, bo ani razu nie
widziała seansu z klientką. %7ładna z klientek, dodała pospiesznie (widząc
moją minę), nie chciała rozmawiać o seansie.
Rozłączyliśmy telefon pani Delvecchio Schwartz, a kiedy z podłogi w
holu wejściowym podnieśliśmy kilka listów z rozpaczliwymi prośbami
klientek, przypięliśmy do drzwi kartkę z informacją, że pani Delvecchio
Schwartz odeszła z tego świata. I zakończyła działalność. Co za okropna
myśl - taka bogata pani z Point Piper, Vaucluse, Killara albo Pymble mogła
spotkać na schodach przed Domem powiernika państwowego albo kogoś z
pogotowia opiekuńczego!
Pappy dobrze wygląda, jest spokojna. Przybrała na wadze, odzyskując
dawną formę, i ma dość sił, by podołać trudom praktyk pielęgniarskich. Z
jednej strony chciałabym, żeby powiedziała coś o utraconym dziecku albo
o Ezrze, choćby po to, by zacząć uwalniać się od tego ciężaru, a z drugiej
strony jestem zadowolona, że zepchnęła przeszłość w otchłań
zapomnienia.
Czwartek.
2 lutego 1961.
Więc jednak działają ukryte siły! Wystarczy spojrzeć, jak zakończyłam
ostatni wpis prawie trzy tygodnie temu. Otchłań zapomnienia. To coś, w
czym ostatnio żyjemy. Minął przeszło miesiąc od śmierci pani Delvecchio
Schwartz,
-261 -
a nadal nie mam żadnych wieści. Flo jakby zapadła się pod ziemię.
Wydzwaniam i pytam o nią dzień w dzień, telefonistki w pogotowiu
opiekuńczym znają już mój głos nie gorzej od własnego, a wciąż nie
wiem, gdzie jest Flo. Tak, panno Purcell, Florence Schwartz jest zdrowa i
szczęśliwa. Nie, panno Purcell, nie pozwalamy znajomym odwiedzać
naszych dzieci, dopóki nie rozstrzygnie się ich przyszły los... Grozi mi, że
stracę cierpliwość, choć nie mogę sobie na to pozwolić. A nuż nagrywają
moje telefony? Jeżeli wyrwie mi się jakieś ostre, nieprzyjemne słowo,
może któregoś dnia użyją go przeciw mnie? Już wysuwają przeciw mnie
argumenty - moją młodość, mizerię finansową i stan cywilny. Ze względu
na Flo muszę być miła i umiarkowanie zaniepokojona. Ach, dlaczego w
urzędniczym świecie miłość nic nie znaczy?! Nie znaczy, bo nie można jej
ujrzeć, dotknąć ani zważyć. Rozumiem, naprawdę. O wiele łatwiej jest
mówić o miłości niż się do niej przyłożyć.
Od pana Husha dowiedziałam się, że testament nie wypłynął, że w
urzędzie stanu cywilnego nie zarejestrowano narodzin Florence Schwartz,
że nie ma żadnego dokumentu potwierdzającego zawarcie małżeństwa
przez osoby o nazwiskach Delvecchio i Schwartz. Wygląda na to, że ten
nieśmiały tajemniczy żydowski dżentelmen, pan Schwartz, w ogóle nie
istniał. Sprawdzono lub sprawdzi się wszystkich Schwartzów na listach
wyborców. W Nowej Południowej Walii żaden Schwartz nie chce się
przyznać do Flo. Nie ma również świadectwa zgonu jakiegoś Schwartza,
który pasowałby na ojca Flo! Po rozmowie z Pappy pan Hush doszedł do
wniosku, że nasz pan Schwartz nosił inne nazwisko, pod którym się
urodził, ożenił i zmarł.
Kłopot w tym, że Pappy wyjechała do Singapuru akurat na te dwa lata,
które mają znaczenie dla rozwikłania tajemnicy pana Schwartza. Pappy
pamięta, że ktoś nieśmiały i tajemniczy wprowadził się do pokoju
zajmowanego pózniej przez Harolda. Nie narzucał się ani jej, ani pani
Delvecchio, która jednym słowem o nim nie wspominała.
-262-
Po powrocie z Singapuru Pappy zastała w Domu panią Delvecchio
Schwartz i nowo narodzoną Flo. Coraz bardziej tajemniczo. Pan Hush jest
zachwycony.
Psem pilnującym naszej otchłani zapomnienia, bezosobowym i obojętnym,
jest powiernik państwowy. Co cztery tygodnie płacimy czynsze czekiem
albo przekazem pocztowym, podając nasz Oficjalny Numer. Wszyscy
rozumiemy, że pies czeka, aż splątany supeł spraw pani Delvecchio
Schwartz zostanie rozwikłany i będzie można podjąć pozytywne działania.
Przecież ten testament może się w końcu znalezć w zakurzonych aktach
jakiegoś staruszka adwokata. Czekamy w otchłani zapomnienia, aż
spadnie topór.
To dziwne, ale w ciągu tych ostatnich tygodni bardzo się zbliżyłam z
Tobym. Dobrze mu się wiedzie. Bogu dzięki, że przynajmniej jemu się
szczęści! Podpisał umowę z hotelem i znalazł właściciela galerii, który nie
grabi artystów - to rzadkość, jak mnie zapewnił - a jakaś figura w
Canberze być może zleci mu namalowanie obrazów do australijskich
ambasad. Więc nie ma dla niego znaczenia, że pracę w fabryce przejmą
roboty. A teraz najlepsza wiadomość: ponieważ za poddasze płaci tylko
trzy funty tygodniowo, pewnie uda mu się utrzymać i poddasze, i chatę w
Wentworth Falls. Wciąż się przymawiam, żeby pozwolił mi obejrzeć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.