[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jak możesz tak mówić?! - Zostawiłem wszystko na twojej głowie. Konie, ogień... - Przecież nie dałeś się postrzelić naumyślnie! Uśmiechnął się kwaśno. - Tak czy owak chodziło im o medalion - ciągnęła - a to już moja wina. Zapragnął powiedzieć, że nie, że to właśnie jego wina i że z tego powodu naraził ją na niebezpieczeństwo, chociaż chciał jedynie, by znalazła się gdzieś, gdzie nikt nie śmiałby wyrządzić jej krzywdy. - Przestańmy się nawzajem oskarżać, Rebeko. Myślmy lepiej o przyszłości. Za dzień czy dwa z pewnością będziemy bezpieczni. - Nie był tego pewien, pragnął jednak, by z jej twarzy zniknęło napięcie. I udało mu się tego dopiąć. - Czy mogę spojrzeć na twoją ranę? - spytała nieśmiało. Zgodził się. Uniósł się na łokciu i dopóty poruszał ramionami, dopóki koszula z nich nie opadła. Opatrywanie Connora podczas utraty przytomności było czymś całkiem innym niż teraz. Rebeka usiłowała wcale nie patrzeć na jego ciało i skupić się wyłącznie na jak najostrożniejszym odwijaniu bandaża. Wszakże palce trochę jej przy tym drżały i czuła, że robi się cała czerwona. Odetchnęła z ulgą, gdy się z tym uporała. Ujrzała jednak oczami wyobrazni, jak jej ręka sunie po jego przedramieniu, osuwa się na pierś i zdąża jeszcze niżej. Jakiś przewrotny głos szeptał wewnątrz niej: Zrób to. Janet Gilhoody tak robiła". A jeśli Connor chwyci jej dłoń i spyta, co ona, u licha wyprawia? Chybaby umarła ze wstydu. Co on w niej widzi? Dziecko? Przyjaciółkę? Kobietę? Przymknęła na chwilę oczy i zaraz je otworzyła. Musi się skoncentrować na swoim zadaniu. Rana wyglądała wprost doskonale, jeśli można w tym wypadku użyć podobnego słowa, nie była zaogniona i nic się z niej nie sączyło. Mam z czego być dumna, pogratulowała sobie Rebeka. - Powinienem ci podziękować. Choć Connor powiedział to cichym głosem, Rebeka o mało nie podskoczyła. Leżał tak blisko niej, że słowa wydawały się płynąć gdzieś z jej ciała. Odsunęła się gwałtownie i zaczerpnęła powietrza. - Powinnam ci dziękować ja, codziennie i do końca moich dni, a i tak nie byłoby dosyć - powiedziała. Uśmiechnął się krzywo w odpowiedzi. - Czy w jakiś sposób dałoby się naprawić moją koszulę? Odeszła na bok i zaczęła dokładać do ognia w kominku, choć wcale nie było takiej potrzeby. - Może kiedy wytrzezwiejesz, najpierw poszukałbyś guzików? Connor zaśmiał się i oparł głowę na złożonym we czworo kocu. - Może urządzimy zawody? Kto znajdzie więcej, ten wygra, "wyobraziła sobie, jak obydwoje pełzają przy tym na czworakach, co ją rozbawiło. - Zamierzam wygrać! - Przegrasz - mruknął Connor, lecz chwilę pózniej zasnął, a odgłos jego chrapania wypełnił całą izbę. Na pomysł kąpieli wpadł Connor. - Czy dobrze pływasz, Rebeko? - spytał rano z uśmiechem, wchodząc do jej izby. Senność ją z miejsca opuściła. Domek myśliwski miał na szczęście dwa pomieszczenia: większe, z dwiema pryczami i jednym łóżkiem, kominkiem, stołem, ławkami oraz jelenim porożem na ścianie. Druga izba była niewielka i najwyrazniej służyła jako komórka. Trzymano w niej takie uży- teczne przedmioty, jak miotły, a także sidła i stare rogi na proch, ale stało tam również łóżko. Najwidoczniej poprzedni książęta Dunbrooke dbali o wygodę wszystkich uczestników polowań. Connor przespał cały poprzedni dzień, w tym czasie Rebeka trochę tam posprzątała, przepędzając miotłą pająki. Przejechała nią też solidnie po łóżku, żeby zmieść przynajmniej kurz. Na szczęście w materacach nie zagniezdziły się myszy. Rebeka nie przejmowała się jednak niczym. Padła na łóżko tuż po zjedzeniu jednego pasztetu z oberży Pod Ciernistą Różą i spała jak zabita, mimo że Connor donośnie chrapał w sąsiedniej izbie. Connor zrobił już herbatę i pokroił drugi pasztet. Rebeka, która nigdy nie narzekała na brak apetytu, niemal rzuciła się na swoją porcję. - Czy pływam? - spytała między dwoma kęsami, lecz nagle przestała jeść. - Connor, podzieliłeś pasztet na dwie równe części, a przecież należy ci się większa! - Dlaczego, Rebeko? - Musisz się porządnie odżywiać, żeby wyzdrowieć. Patrzył na nią przez chwilę w zdumieniu. Być rozpieszczanym to dziwne, lecz miłe uczucie! - Dziękuję ci, ale Bóg chyba nie sprzyja samolubom. Rebeka przyjrzała mu się uważnie. - Wyglądasz dzisiaj dużo lepiej, masz zdrowszą cerę. - Miło mi to słyszeć. - Connor uśmiechnął się kątem ust. - Nie wiem tylko, w jaki sposób możesz dojrzeć moją cerę przez zarost. - Co z twoim ramieniem? - Boli, jakby miało odpaść. Rebeka zbladła, więc dodał pospiesznie: - Ale dziś rano jest jednak lepiej. Zapewniam ci, że wkrótce wydobrzeję. - I dodał, nie mogąc się oprzeć pokusie: - Przecież mam podobno zdrowszą cerę! Rebeka się nadąsała. W rzeczywistości ręka pulsowała uporczywym bólem. Znał jednak gorsze cierpienia. - Złapię dziś w sidła zająca i obiecuję, że zjem większą część, jeśli sprawi to ci przyjemność. Możemy go nawet przyrządzić w sosie grzybowym, jeżeli znajdziemy tu jakieś jadalne. - Mielibyśmy kłusować? - spytała ze zdumieniem i ze zgrozą. O mało się nie roześmiał. Miał sporo na sumieniu, lecz chyba nie jest przestępstwem łapanie w sidła zajęcy we własnych włościach. - Nikt nie zauważy zniknięcia jednego zająca, za to nam nie zabraknie kolacji. - Pokażesz mi, jak się zastawia sidła? - Czemu nie? Coraz lepszy robi się z ciebie chłopak, Rebeko. Nie tylko z powodu pistoletu i tych portek. Rebeka jednak nie wybuchnęła śmiechem, jak się spodziewał, tylko poczerwieniała i spuściła głowę. Connor poczuł, że popełnił błąd, choć nie wiedział dokładnie jaki. Może właśnie dlatego usiłował żartem podkreślić jej przemianę w chłopca, że sam to pragnął sobie wmówić? Prawdę rzekłszy, lepiej gdyby znów włożyła suknię, wtedy przestałby zwracać uwagę, gdzie się właściwie kończą jej nogi. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |