[ Pobierz całość w formacie PDF ]
temu opuściła, ale które zawsze tam tkwi. Miejsce, w którym przykłada zapałkę do zmiętego arkusza ma- szynopisu i w którym Harry stoi w oknie, trzymając przy uchu słuchawkę telefonu i odwraca się do niej, gdy wchodzi do pokoju. Obraca się ku niej i jednocześnie odkłada słuchawkę. - Kto to był? - pyta Paulina. - Pomyłka. - Przecież rozmawiałeś. R L T - Naturalnie - odpowiada Harry - mówiłem, że to nie ten numer, prawda? Patrzą na siebie. A raczej Paulina przygląda się mężowi. Harry po prostu patrzy, uprzejmy, nieco zmieszany. - O co ci chodzi, kochanie? - pyta. - O nic - odpowiada wreszcie Paulina. Schyla się i podnosi Teresę. Idzie do kuchni, żeby dać jej drugie śniadanie. Ma mdłości, ale nie przypuszcza, żeby była w ciąży. Harry niezbyt często bywa w szeregowym domku. Kręci się to tu, to tam, przebywa wszędzie, ale najmniej w domu. Jest na uniwersytecie, wciągnięty w wir rozkładu zajęć, seminariów, wykładów i zebrań. Wyjeżdża do Londynu na jakąś dyskusję w BBC albo wyrywa się na dzień do British Museum czy do ar- chiwum (musi bowiem śledzić ukazujące się książki i artykuły, żeby na bieżąco orientować się w swoim zawodzie). Bywa na konferencjach. Kiedy wraca do domu, często przywozi kogoś ze sobą, kolegów, któ- rzy w rozmowie są błyskotliwi i zmienni, lub grupę studentów, którzy siadają na podłodze po turecku i dla których Paulina musi przyrządzać całe kadzie spaghetti. Czasem palą trawkę, czemu Harry się nie sprzeci- wia. W gruncie rzeczy chętnie by się do nich przyłączył. Studenci za nim przepadają. Uważają, że jest in- teligentny, skandaliczny i prowokujący. Większość z nich chciałaby wyrosnąć na takiego Harry'ego. To istotny znak czasu. Dziesięć lat temu studenci nie chcieli wyrastać na profesorów akademickich. Chcieli być dziennikarzami albo radiowcami w BBC, albo agentami reklamowymi (i tymi najczęściej większość z nich została). Paulina żyje na marginesie tego wszystkiego. Czasami, jeśli znajdzie opiekunkę do dziecka, idzie z Harrym na przyjęcie, gdzie wykładowcy demokratycznie mieszają się ze studentami i gdzie ona znajduje się w głupim położeniu, nie dość młoda i nie dość stara. Większość żon kolegów Harry'ego jest w tej samej sytuacji, często więc przystaje do ich grupy i rozmawia o dzieciach. Wszystkie czytają Bowlby'ego o pie- lęgnowaniu dzieci i wierzą, że ich pociechom stanie się niepowetowana krzywda, jeśli zostawią je choćby na pięć minut. Czytają także Spocka, który im wyjaśnia, że dzieci mają zawsze rację, tak że teraz są zara- zem niespokojne i nieufne. Są młode, a młodość teraz właśnie jest górą, ale żadna z nich nie czuje się spe- cjalnie młoda. Zupełnie inaczej niż ich mężowie i studenci: oni wszyscy wydają się porwani nieustannymi uroczystościami, beztroscy i wyzwoleni, prawdziwi panowie stworzenia. Kiedy Paulina wychodzi z domu do miasta z Teresą w wózku, widzi, że ona i podobne do niej kobiety znajdują się na marginesie życia tak jak emeryci, którzy także telepią się pomiędzy rzeznikiem a sklepem warzywnym. Nie jest jeszcze niezadowolona, chociaż przyjdzie dzień, kiedy będzie. Klimat tamtych czasów nie ujawnił jej jeszcze, że powinna być niezadowolona; w każdym razie jest szczęśliwa. Ma męża, którego kocha z wzajemnością, i upragnione dziecko. Czasami jej się nudzi. Chciałaby robić coś, co obecnie jest niemożliwe: czytać książkę, nie będąc zmuszoną przerywać czytania, iść do kina, podróżować, robić coś, na co jej akurat przyjdzie ochota. Ale to nie ma nic wspólnego z prawdziwym niezadowoleniem. Jest prze- cież Teresa, przez cały dzień i każdego dnia. Jest także Harry - czasami. R L T Pewnego razu jakaś studentka powiedziała do Pauliny (co jej zdaniem było impertynencją): - Bo- że, jaka pani szczęśliwa, że jest pani żoną Harry'ego". Pauliny nie obchodziło ukryte znaczenie tych słów: że z całego szeregu osiągalnych kobiet Harry z jakichś niewytłumaczonych powodów wybrał właśnie ją, Paulinę. Tak się składało, że Paulinie nie brako- wało wielbicieli. Zanim poznała Harry'ego, łączył ją ścisły związek z pewnym amerykańskim studentem, prowadzącym prace badawcze; konsekwencje tego miały pozostawić niezatarty ślad. Otaczali ją także inni. Kiedy po raz pierwszy spotkała Harry'ego, była zajęta ich wspólnym znajomym, który ich sobie przedsta- wił. Uważała, że Harry jest zuchwały. A potem zrobił na niej zupełnie odmienne wrażenie. Zuchwałość stała się oryginalna i dodająca siły. Wspólny znajomy okazał się przy nim całkowicie bezbarwny. Harry oznajmił, że ma zamiar spędzić lato w Ameryce na wędrówce w poprzek całych Stanów. - Jedz ze mną! - powiedział. Czy też rozkazał. Pojechała. Tak, to miasto z katedrą zostało dla niej na zawsze zamknięte w określonym czasie, tak że teraz Paulina jest wstrząśnięta, iż znajoma High Street rozgałęziła teraz się na Waterstone i Ryman. Było coś nieuchwytnie zdradliwego w tej mutacji, jak gdyby wszystko powinno zostać nie zmienione, żeby mogła to powierzyć przeszłości, jak powierzyła jej lata z Harrym. Gdyż teraz Paulina postrzega lata z Harrym jako czas traumatycznej choroby, okres utrapienia, długą, nie wykorzystaną erę, podczas której cierpiała na niepojętą dziś dolegliwość: miłość do Harry'ego. Miłość? Nie - myśli, zestawiając ją z tym, co czuje dla Teresy, dla Luke'a. - To nie miłość. Straszliwa, wyżerająca potrzeba. Nierozumna obsesja. Zniewolenie". Po powrocie do World's End Paulina spotyka Teresę i Luke'a na drodze w pobliżu domu. Jest tam wielka błotnista kałuża, którą Luke wielce sobie upodobał; wrzuca do niej zbierane patyczki. Teresa pilnu- je go i jednocześnie spogląda na drogę. Podchodzi teraz do samochodu i mówi przez okno: - Maurice wyjechał całe wieki temu. Pojechał tylko do wsi po znaczki. - Spotkaliśmy się i wypiliśmy razem kawę. Pewnie już wraca. Na twarzy Teresy widać ulgę. Wyobrażała sobie jakąś katastrofę. Paulina wie o tym, bo sama przez to nieraz przechodziła, och, nie raz, lecz wiele, wiele razy. Teresa natychmiast znowu rozkwita. Na świecie znów jest wszystko w porządku, zwraca spokojną twarz ku Paulinie i zaczyna mówić o czymś innym. Opowiada jej, że traktorzysta Chaundy'ego podniósł Luke'a i wsadził do swojej kabiny, co było oczywiście emocjonującym przeżyciem. Rozmawiają o rosnących wzdłuż drogi polnych kwiatach, których nazwy żadna z nich nie zna. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |