[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nim brudny talerz z resztką keczupu i pozostałościami po rybie, butelka po coca-coli, widelec i nóż ostry jak sztylet nóż do steków. Jack ucieszył się, że jednak wziął rewolwer. Podniósł broń oburącz, jak do strzału. Ręce mu drżały, ale nie miał zamiaru się wycofać; nie odpuści. Jeszcze jeden krok naprzód i zajrzał do wnętrza sypialni. Nagły pisk sprawił, że się cofnął. Kątem oka zauważył coś, ni to postać, ni to cień. Coś czaiło się w mroku. Dał krok do tyłu, chciał strzelić, ale stracił równowagę. Potknął się o lampę, lampa upadła na dywan, on też znalazł się na podłodze. Zaczął wstawać dygocząc z wrażenia. Walka zakończyła się równię szybko, jak zaczęła. Głupia papuga powiedział głośno, oddychając z ulgą. Zśśś zagwizdało ptaszysko ze swego drążka. Jack zamarł, gdy na korytarzu, za drzwiami, rozległy się kroki. Wolał uniknąć sytuacji, w której musiałby się tłumaczyć przed kimś, kto zajrzałby do środka, zaniepokojony hałasem. Wcisnął pistolet za pasek, podszedł do okna, spróbował otworzyć. Było to zwykłe przesuwane okno, jak w większości czynszówek, ale nie dało się unieść więcej niż parę centymetrów. Poprzedni lokator wbił solidny gwózdz we framugę, zabezpieczając się, jak można sądzić, przed nieproszonymi gośćmi. Serce zabiło mu mocniej, gdy kroki na korytarzu zaczęły się zbliżać. Rozejrzał się błyskawicznie, chwycił nóż i próbował nim usunąć gwózdz blokujący okno. Zrazu żelazny ćwiek nie chciał nawet drgnąć, po czym z nagła puścił, na skutek czego nóż ześlizgnął się, kalecząc głęboko zewnętrzną stronę lewej dłoni. Ręka zaczęła krwawić, ale z napięcia Jack nie czuł bólu. Rzucił nóż na stół i wyślizgnął się przez otwarte okno. Zsunął się na dół po drabince przeciwpożarowej, jak uczniak na lekcji gimnastyki. Z ostatnich trzech metrów zeskoczył na ziemię, lądując po kostki w kałuży. Okrążył pędem budynek, wskoczył do auta i ruszył, starając się nie dociskać gazu do końca. Zdał sobie sprawę, że im szybciej będzie jechał, tym większe wzbudzi podejrzenia. Oddychał głęboko, chcąc się uspokoić i opanować. Zbadał rękę. Rana była stosunkowo głęboka i ciągle jeszcze krwawiła, ale obejdzie się bez szycia. Trzymał kierownicę zranioną dłonią, a drugą zacisnął na przegubie, aby zatamować krew. Do diabła! przeklinał pod nosem tę głupią papugę. Ptak rzeczywiście wystraszył go śmiertelnie. Zdziwił się, że Goss sprawił go sobie, bo przecież nie dbał o żadne żywe istoty. Z drugiej strony był w tym jakiś sens, bo cóż robi ptak? Dziobie ziarna. Rzeczywiście wokół stojaka walało się sporo ziaren, nasion, które przyniósł Chryzantemowy Wampir. Jak to on powiedział? Mam jeszcze dużo nasion do zasadzenia". Opuszczając dzielnicę Gossa, Jack raz jeszcze przeanalizował wydarzenia, które go tam sprowadziły: telefon, mapa, zaproszenie do spotkania mordercy na wolności". Spirala wydarzeń, każde kolejne jakby poważniejsze i grozniejsze. Zastanawiał się, jaki może być następny, logiczny krok po zabiciu psa, i przeraził się tym, co podpowiadał mu instynkt. Goss zwabiał go do siebie nie po to, aby zabić jego, ale raczej kogoś innego. Kogo? Cindy wypowiedział głośno, ważąc wszelkie ewentualności. Być może to przesada, niewykluczone, że przypisuje Gossowi zbyt wiele sprytu, ale z drugiej strony ten szaleniec mógł go zwabić właśnie świtem, aby mieć pewność, że dziewczyna zostanie sama, a on spokojnie zasadzi swoje nasiona. Jack docisnął pedał gazu do końca i skręcił w stronę domu Giny. Kierował jedną ręką, drugą wystukiwał numer na telefonie komórkowym. Do czwartej trzydzieści zostało jeszcze sporo czasu, bo nie minęła nawet północ, ale wolał dmuchać na zimne. Odezwij się mruknął, słysząc, że jest zajęte. Spróbował jeszcze raz. To samo. Zadzwonił więc do telefonistki, prosząc, aby przerwała rozmowę, bo dzwoni w nagłej sprawie, która nie może czekać". Ale Gina nie zgodziła się na przerwanie rozmowy ani tym bardziej na przyjęcie jego telefonu. Co to znaczy: nie zgadza się? zirytował się, ale telefonistka nawet nie odpowiedziała. Wyłączył telefon i jeszcze bardziej przyspieszył. Bał się, że dojdzie do najgorszego. 15 Siedem minut pózniej samochód wjechał na uliczki osiedla nad zatoką, przyhamował przed śpiącym policjantem" asfaltowym wybrzuszeniem, które zmusza do ograniczenia prędkości i zatrzymał się przed blizniakiem Giny. Jack wyskoczył z auta. Skacząc po dwa stopnie wbiegł na ganek i załomotał do drzwi. Przestępował nerwowo z nogi na nogę, aż wreszcie Gina otworzyła. Nic się nie stało? Wszystko w porządku? pytał z niepokojem. Gina miała na sobie obcisłą minispódniczkę z białego dżinsu i czerwoną, luzną bluzkę na ramiączka, która więcej odsłaniała niż skrywała przed ciekawym wzrokiem. Jest Cindy? Nie ma. A gdzie jest? [ Pobierz całość w formacie PDF ] |