[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do pracy i do szkoły, podała mu szklankę ciepłej herbaty i kawałek chleba. Najbardziej litościwi ludzie może i wzięliby na noc takiego biedaka do mieszkania, ale obawiano się przeniesienia jakiejś choroby, wszy i pcheł, a przede wszystkim przykrego zapachu nie mytego ciała. Gdy nadchodziła wiosna, ci biedacy powracali na wieś. Zwięta wielkanocne spędzali jeszcze w mieście, gdzie zawsze dzielono się z nimi świątecznym jedzeniem. Pod koniec lat dwudziestych zmniejszyła się liczba tych zimowych żebraków". Pózniej już ich nie było. Pomiędzy żebrakami byli i nieszczęśliwi ludzie z różnymi zaburzeniami psychicznymi, nie nadający się do normalnego życia, łagodni wariaci" jak o nich mówiono. Niektórzy z nich przebywali na kuracji w szpitalu tworkowskim i jako niegrozni dla otoczenia mogli opuszczać teren szpitala. Zżyli się ze Stalową i spędzali tu wiele godzin, komuś pomagając i dożywiając się. Pamięć mieli dobrą. Stale omijali mieszkania, w których żyli ludzie na- śmiewający się z ich upośledzenia. Największą popularnością wśród dzieci cieszył się wysoki blondyn o dobrotliwym uśmiechu Józio-Kotyro". Chodził w długim chałacie, zimą i latem jednakowo ubrany, miał zawsze kij w ręku do odpędzania psów i zawieszoną na sznurku dużą trąbę, zrobioną SB z cynkowej blachy. Gdy chciał wyrazić swoje zadowolenie lub ^ wdzięczność stawał na środku podwórka i zaczynał trąbić. Przy- bardzo denerwowały się takim dowodem wdzięczności i wołały: Józiu! Daj spokój, przecież małe pobudzisz!" Ale dzieci miały wtedy najlepszą zabawę. Zlatywały się z sąsiednich podwórek i śmiejąc się do rozpuku, prosiły: Józiu! Zagraj jeszcze!" Józio, który obrażał się słysząc przezwiska i śmiech ludzi starszych, z dziećmi bawił się bardzo dobrze i grał" dla nich, śmiejąc się razem z nimi. Józio-Kotyra" był zawsze spokojny. Nikogo nie zaczepiał. Starszym osobom kłaniał się grzecznie mówiąc: Dzień dobry, panie dziedzicu!" Dzień dobry, pani dziedziczko!" Gdy nadchodziła pora obiadu 1 był już głodny, pukał do drzwi, zza których dolatywał najbardziej smakowity zapach, i ze smutną miną powtarzał: Józio jest głodny!" Dostawał wtedy talerz zupy. Swój obiad zjadał nu schodach. Nigdy nie wchodził do mieszkania, zatrzymywał się przed drzwiami. Talerz 1 łyżkę mył pod studnią. Odwdzięczał się Jakimiś drobnymi posługami, wynosił śmiecie, przynosił ze studni kubeł wody. Ktoś musiał się nim opiekować, gdyż codziennie przychodzi) ogolony i umyty, w przeciwieństwie do zawodowych żebraków nie czuć go było nędzą, brudem i niedostatkiem. Zupełnie inny był Głupi Ignac". Przepędzany z Jednych schodów wędrował nu sąsiednie podwórko, aby tam spędzić następną noc. Nieraz, gdy ktoś póznym wieczorem powrucał do domu, u nu schodach nie paliło się już świutło, mógł niespodziewanie wpuść nu niego. Obydwaj wystraszeni zaczynali głośno wymyślać. Wielką uciążliwością dla lokatorów było jego nocne podśpiewywanie. Ignac był człowiekiem niedużym, takim jakimś pokręconym. Jedną nogę miał albo suchą, albo żle po złamaniu nastawioną. Chodził z trudem, mocno pochylony do przodu, trzymając kulę pod pachą. W drugim ręku miał kij, nu którym opierał się. Stale był zarośnięty, w łachmanach, z daleka śmierdzący brudem. Małe dzieci bardzo się go bały. Jego nienormalność rzucała się w oczy. Nigdy nie był wesoły, nigdy nie okazywał chociaż odrobiny zadowoleniu. Bardzo nie lubił dzieci, być może dlatego, że często przezywały go i wyśmiewały. Obwieszał się torbami, w których nosił cały swój żebraczy majątek, a także kamienie do rzucania w dokuczające mu dzieci. Złośliwi starsi chłopcy, chcąc go rozzłościć, krzyczeli z duleka: 89 Głupi Ignac! Głupi Ignac!" i cieszyli się jego zdenerwowaniem. Nosił w swoich torbach masę różnych drobnych przedmiotów, które niekiedy rozkładał przed sobą na łące, na końcu ulicy. Raz jeden, wydając jakieś nieartykułowane dzwięki, pokazywał mi te swoje skarby małe pudełeczka po lekarstwach, szpulki od nici, części zabawek i połamane ołówki. Ignac mimo wielu osób stale mu dokuczających dobrze musiał się czuć na Stalowej, gdyż prawie zawsze tu wracał. Przepadł nagle na przełomie lat dwudziestych; i trzydziestych umarł lub może trafił do jakiegoś przytułku. W tym okresie przestał nas odwiedzać i Józio-Kotyra", nikt nie odziedziczył jego trąby, ale od czasu do czasu, ku uciesze małych dzieci, przychodzili na Stalową jacyś inni łagodni wariaci". Wymarła lub znalazła inny zawód większość pukających do drzwi żebraków. Dzieci bardzo szybko zapominały o tych niezupełnie normalnych ludziach. Przecież na naszej ulicy działo się tyle ciekawych wydarzeń. Dwa razy w tygodniu jechały wozy na targ. Każdego ranka, po długim nawoływaniu się, uczniowie wyruszali do szkoły, a młodsze dzieci zbierały się na podwórkach, aby zająć czas różnymi grami i głośnymi zabawami, dopóki nie usłyszą jakiegoś donośnego głosu ulicznego handlarza lub dzwięków podwórkowej orkiestry. Po południu powracali wymęczeni uczniowie. Z obiadem czekano na powrót ojca, tak było we wszystkich rodzinach. Odrabiano lekcje i znowu zaczynały się zabawy. Ulica szybko napełniała się okrzykami rozbawionych dzieci. Gdy nadchodził wieczór, matki musiały wielokrotnie zwoływać je na kolację i do spania. Stopniowo zmieniało się wszystko i my, i wygląd ulicy. Po chodnikach spacerowała starsza młodzież. Spracowane gospodynie każdego wieczoru odpoczywały rozparte na małych podu- szeczkach w szeroko otwartych oknach, obserwując to wszystko, co działo się na ulicy. W ten sposób zbierały nową porcję wiadomości o naszym małym świecie ulicy Stalowej. Póznym wieczorem, na zupełnie pustej ulicy, głośno śpiewał zapóżniony pijak. A było takich kilku, wszyscy znali ich dobrze. Zbliżając się do domu zwalniał kroku, szedł coraz wolniej i coraz ciszej śpiewał. Gdy był już na podwórku, opuszczała go dotychczasowa radość życia, a kiedy wchodził na schody opuszczała go także resztka odwagi. W mieszkaniu stawał się zupełnie innym człowiekiem, cichym, potulnym, wymęczonym przez życie, nie zro- zumianym przez ludzi, pokrzywdzonym przez los. Opanowanie trudnej sztuki czytania pociągało za sobą wiele zmian w życiu dzieci. Nauka [ Pobierz całość w formacie PDF ] |