[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zadumała się. Dlaczego ni stąd, ni zowąd popsuł mu się humor? Tak samo było tego dnia, kiedy zaprosił ją na lunch, a ona wcześniej przyjęła zaproszenie Rodriga. Czyżby był o nią zazdrosny...? - Co wiesz o Ramirezie? - spytał nagle. Oczywiście nie mogła podzielić się z nim swoją wiedzą. Odchrząknęła. - To porządny facet. Bardzo nam pomógł. W przeciwieństwie do mnie, pomyślał Colby. Ja nie pomogłem, ja ją skrzywdziłem. Sarina tyle wycierpiała od czasu ich jednodniowego małżeństwa. Nie wszystko było jego winą, mimo to czuł wyrzuty sumienia. Gdyby nie wyjechał, gdyby był na miejscu i wiedział, co się dzieje, mógłby coś zrobić, choćby wesprzeć ją psychicznie. - Ty też miałeś kiedyś konie, prawda? - spytała, zmieniając temat. - Tak, wiele lat temu na ranczu w północnym Teksasie hodowałem quartery. Zdobyliśmy wiele nagród. Mój ojciec też hodował konie. W Arizonie. Tyle że on nie przepadał za quarterami; wolał appaloosy. Dzięki koniom mnie wykształcił. Nie lubił mówić o swoim staruszku. Żałował, że oddalili się od siebie i nie potrafili ponownie zbliżyć. Bernardette otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale widząc ostrzegawcze spojrzenie matki, pośpiesznie je zamknęła. - Nadal jeździsz? - spytała Sarina. Zerknął na nią z ukosa. - Tak. Tylko trochę niezdarnie wsiadam. - Przepraszam. Nie chciałam... - Nie szkodzi. Czasem bywam przewrażliwiony. Założył tę samą protezę, którą kilka dni temu pomogła mu zapiąć. Na samo wspomnienie tamtego poranka oblała się rumieńcem. Zauważył jej reakcję i uspokoił się. To niesamowite, że wciąż darzy go sympatią. Im- pulsywnie wziął ją za rękę. Sarina podskoczyła, ale nie cofnęła dłoni. Po chwili poczuł, jak odwzajemnia jego uścisk. Skierowała na niego oczy. Usta miała lekko otwarte, oddech przyśpieszony. Marzył o tym, by ją przytulić i... - Uważaj! - krzyknęła Bernardette. Skręcił ostro kierownicą. Gdyby nie dziewczynka, pewnie zjechałby na pobocze. - Dzięki, aniołku - powiedział, napotykając jej spojrzenie w lusterku. - Na moment się zagapiłem. Błysnęła w uśmiechu ząbkami. - Daleko jeszcze? - Bliziutko - skłamał, bo czekało ich jeszcze co najmniej pół godziny jazdy. Na kierownicy trzymał protezę, prawą ręką ściskał dłoń Sariny. - Ojej! - zawołała Bernardette, kiedy w końcu wjechał na teren rancza. - To właśnie tu nas Rodrigo przywozi! Pan Parks pozwala mi jeździć na pięknym koniu... Colby popatrzył zdziwiony na Sarinę. - Ramirez tak dobrze zna Cyrusa? - Nie mam pojęcia, czy dobrze - odrzekła, starannie dobierając słowa. - Poznali się kilka miesięcy temu. I zaprzyjaźnili. Przyszło jej do głowy, że musi porozmawiać z Cyrusem na osobności i uprzedzić go, żeby nie zdradził Colby' emu, co wie na temat Rodriga. - Myślałem, że Ramirez przyjechał z Meksyku. - Tak, ale... przez pewien krótki okres pracował w Jacobsville - skłamała. Zorientował się, że Sarina coś ukrywa. Przyglądał się jej badawczo, dopóki w jego polu widzenia nie pojawił się Cyrus. - Miło, że przyjechałeś, stary. A to twoi goście? Tak się składa, że często mnie odwiedzają. - Uśmiechnął się do dziewczynki. - Dawno cię nie tu było, ślicznotko. - Potargał jej ciemne włosy. - Zaraz powiem Harleyowi, żeby ci osiodłał Fasolkę. - Fasolkę? - zdziwił się Colby. - Klacz rasy pinto - wyjaśnił Cyrus. Obejrzał się przez ramię. - Harley! Osiodłaj Fasolkę i Gałązkę dla pań, a Siwka i Króla dla mnie i Colby'ego. - W porządku, szefie! Hej, Bernie! Pomożesz mi? Mogę, mamusiu? Możesz, kochanie. Jak mówiłem Hunterowi, w dawnym magazynie Lopeza zaobserwowałem wzmożony ruch powiedział Cyrus. - Prosiłem Eba Scotta, żeby zamontował tam kamerę. Zdobyliśmy interesujący film. - Zauważywszy, jak Colby wskazuje wzrokiem na Sarinę, przeniósł na nią wzrok. Sarino, Lisa parzy w kuchni kawę. Zajrzyj do niej, co? A ja cię zawołam, jak będziemy gotowi do przejażdżki. Powściągnęła uśmiech. Cyrus stara się jej nie wydać. - Jasne, kowboju. Gdzież indziej jak nie w kuchni jest miejsce kobiety? - zażartowała. - Krzyknij, gdyby na horyzoncie pojawił się wróg. Przyłożę mu wałkiem do ciasta. Colby roześmiał się wesoło. Pogroziwszy mu palcem, Sarina ruszyła do domu. Mijając Cyrusa, posłała mu porozumiewawcze spojrzenie. Oczywiście Cyrus wie, czym tak naprawdę się zajmuje. Wolała jednak utrzymać to w tajemnicy przed Colbym. Przynajmniej na razie. Cyrus zaprowadził Colby'ego do swojego biura, wcisnął kilka klawiszy, po czym wskazał na ekran komputera, na którym ukazała się grupka ludzi, kilku mężczyzn i kobieta, kłócących się zawzięcie po hiszpańsku. Zmrużywszy oczy, Colby przysłuchiwał się uważnie. - Rozmawiają o dużej dostawie kokainy. Towar wciąż jest w Houston. Chcą go przewieźć tutaj, ale nie wiedzą jak. - Jeden proponuje przewóz ciężarówką, inny uważa, że to zły pomysł i proponuje starą, rozklekotaną furgonetką, w której jechałoby pełno dzieciaków. - Twarz Cyrusa sposępniała. - Nie mają za grosz sumienia! - Dla nich to biznes jak każdy inny. - Kamera pracuje non stop. Poproszę ludzi Eba, żeby monitorowali ich działania dwadzieś- cia cztery godziny na dobę. Żaden cholerny przemytnik nie będzie mi tu składował narkotyków! - Jednemu z ich kolesiów zamontowałem w samochodzie podsłuch - oznajmił Colby. - Jeśli czegoś się dowiem, natychmiast dam ci znać. - Na moment zamilkł. - Hej, skąd znasz Ramireza? - Poznałem go w Houston, w gabinecie Eugene'a Rittera - odparł z kamienną twarzą Cyrus. - Zaczęliśmy gadać; okazało się, że całkiem sporo nas łączy. Zaprosiłem go na ranczo. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |