[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powrócić, aby wykopać tych, co przeżyli z ich zakamarków i skończyć z nimi.
Przed świtem nie mają większych szans na ucieczkę w obecności krzyży i
wody święconej na murach i bramach. Eigerman nie miał pewności co do tego,
jaka moc może pokonać potwory: ogień, woda, światło dzienne, wiara,
wszystkie te moce, czy jakieś ich połączenie. Nieważne. Najważniejsze, że
posiadał moc, która roztrzaska ich głowy.
U stóp wzgórza rozległ się jakiś okrzyk, który przerwał tok myśli
Eigermana.
- Musicie to przerwać!
To Ashbery. Wyglądał, jakby stał za blisko płomieni. Twarz jak na wpół
ugotowana, zlana potem.
- Co przerwać? - odkrzyknął Eigerman.
- Tę masakrę.
- Nie widzę żadnej masakry.
Ashbery znajdował się parę jardów od Eigermana, ale wciąż musiał
przekrzykiwać hałasy dobiegające spod ziemi: odgłosy wydawane przez
odmieńców i pożar przeplatały się, narastając w miarę jak żar kruszył płyty
kamienne, a mauzolea waliły się.
- Nie daliście im szansy! - wrzeszczał Ashbery.
- Nie braliśmy tego pod uwagę - odparł Eigerman.
- Ale wy nie wiecie, kto tam jest pod spodem! Eigerman!... Nie wiecie,
kogo zabijacie! Szef wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Cholernie dobrze wiem - stwierdził z takim wyrazem oczu, jaki Ashbery
widział tylko u wściekłych psów. - Zabijam umarłych, i co w tym złego? Co?
Niech ksiądz odpowie, Ashbery. Co złego w tym, że zmuszam umarłych do
tego, by pozostali w ziemi i byli umarłymi?
- Tam są dzieci, Eigerman - odpowiedział Ashbery, wskazując palcem na
Midian.
- O tak. Z oczami jak przednie światła w samochodzie! I zębami! Widział
ksiądz zęby tych pierdolców? To dzieci Diabła, Ashbery.
- Pan postradał zmysły.
- A ksiądz nie ma jaj i nie wierzy w to, prawda? W ogóle bez jaj!
Zrobił krok w stronę księdza i chwycił go za sutannę.
- A może wolisz ich niż nas, tak, Ashbery? Czujesz zew dzikości,
prawda?
Ashbery wyrwał szatę z uchwytu Eigermana. Rozdarła się.
- W porządku - powiedział. - Próbowałem dyskutować z panem. Jeśli
macie takich bojących się Boga oprawców, to może człowiek Boga ich
zatrzyma.
- Zostaw w spokoju moich ludzi! - odezwał się Eigerman.
Ashbery znajdował się już jednak w połowie drogi od wzgórza, a jego
głos unosił się ponad tunelem.
- Przestańcie! - krzyczał. - Odłóżcie broń!
Dokładnie naprzeciwko głównych wrót, widoczny był dla sporej liczby
ludzi Eigermana, i chociaż niewielu z nich odwiedziło kościół od czasu ślubu
czy chrztu, teraz usłuchali go. Chcieli jakiegoś wytłumaczenia faktów, które
obserwowali przez ostatnią godzinę. Mieli szczęście, że nie musieli w tym
bezpośrednio uczestniczyć, ale intuicyjnie czuli, że to ich własne głęboko
skrywane wizje i trzymali się z daleka, pod murami, szepcząc modlitwy z
dzieciństwa.
Eigerman wiedział, że tylko w jego obecności ludzie zachowają
dyscyplinę. Nie słuchali go dlatego, że kochali prawo. Byli posłuszni
Eigermanowi, bo bardziej bali się wycofać na oczach towarzyszy, niż
wykonywać zadania. Byli posłuszni, bo nie mogli oprzeć się pokusie patrzenia
przez szkło powiększające na mrówki, bezbronne, zdane całkowicie na ich
łaskę. Byli posłuszni, bo tak w ogóle jest prościej.
Ashbery mógł zmienić ich nastawienie. Nosił sutannę, umiał głosić
kazania. Jeśli mu nie przeszkodzi, gotów zepsuć wszystko.
Eigerman wyjął pistolet z kabury i ruszył w dół wzgórza za księdzem.
Ashbery zobaczył, że nadchodzi, zobaczył pistolet w jego ręce.
Podniósł jeszcze głos.
- Nie tego chce Bóg! - krzyczał. - Ani wy tego nie chcecie, nie chcecie
niewinnej krwi na swoich rękach.
Ksiądz od siedmiu boleści, pomyślał Eigerman, rozgrzeszając się z winy.
- Zamknij gębę, palancie! - wrzasnął. Ashbery nie miał takiego zamiaru,
nie teraz, kiedy widział swoją publiczność jak na dłoni.
- Tam nie ma zwierząt! - stwierdził. - To ludzie. A zabijacie ich tylko
dlatego, że każe wam ten szaleniec.
Słowa księdza potraktowano poważnie, nawet wśród ateistów. Wyrażał
wątpliwości, które nosili w sobie, ale nikt nie ośmielił się z nimi zdradzić. Pół
tuzina nie umundurowanych ludzi zaczęło się wycofywać do swoich
samochodów, a cały entuzjazm towarzyszący eksterminacji wyparował. Jeden
z ludzi Eigermana także opuścił posterunek przy bramie, najpierw idąc powoli,
a potem biegnąc, kiedy dowódca oddał strzał w jego kierunku.
- Zostań na miejscu! - ryknął. Ale człowiek już zniknął w tumanie dymu.
Eigerman znów skierował swój gniew na Ashbery ego.
- Mam złe nowiny - powiedział, zbliżając się do księdza.
Ashbery spojrzał na prawo i lewo, czy ktoś go obroni, ale nikt się nie
poruszył.
- Zamierzacie tak patrzeć, jak on mnie zabije? - zawołał. - Na litość boską
niech mi ktoś pomoże.
Eigerman wycelował pistolet. Ashbery nie miał zamiaru uciekać przed
kulą. Padł na kolana.
- Ojcze nasz... - zaczął.
- Mów za siebie, mineciarzu - mruknął Eigerman. - Nikt cię nie słucha.
- Nieprawda - powiedział ktoś.
- Co?
Modlitwa umilkła.
- Ja słucham.
Eigerman obrócił się plecami do księdza. Jakaś postać wyłoniła się z
dymu o dziesięć jardów od niego. Wymierzył pistolet w kierunku przybysza.
- Kim jesteś?
- Słońce prawie zaszło - odparł tamten.
- Jeszcze jeden krok, a cię zastrzelę.
- Więc strzelaj - stwierdził mężczyzna i postąpił w stronę pistoletu.
Strzępy spalenizny, które przywarły do niego, teraz uleciały i oczom Eigermana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.