[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A czy ty prezentujesz za darmo próbki swych umiejętności lekarskich? - Naturalnie. Nie dostałaś chyba ode mnie rachunku, prawda? Wprawdzie nie wysłałem go przez zapomnienie, ale fakt pozostaje faktem, prawda? - Uśmiechnął się zawadiacko. Alison zastanawiała się właśnie nad jakąś ciętą ripostą, gdy do sali weszło kilka młodych kobiet. Musiała więc zająć się swymi obowiązkami. Jak na kogoś, kto deklarował chęć wywołania dobrego wrażenia na wszystkich obecnych tam kobietach, Logan zachowywał się wyjątkowo nieśmiało, podążając za Alison krok w krok. Dopiero gdy zwróciła mu uwagę, oddalił się nieco i ilekroć nań spojrzała, wyglądało na to, że bawi się doskonale w otoczeniu wianuszka roześmianych S R kobiet. Mimo to, gdy spotkanie zakończyło się, nie wyszedł ze wszy- stkimi, ale oparłszy się o ścianę, czekał cierpliwie. - O ile pamiętam, wspominałaś, że Klub Samotnych to nie biuro matrymonialne - odezwał się. - Ciekawe, w ciągu tego wieczoru otrzymałem co najmniej dziesięć różnych propozycji. - Szczęściarz z ciebie - mruknęła. - Czy wobec tego wciąż się zastanawiasz, czy się zapisać do klubu? - A pozwoliłabyś mi na to? - zdziwił się. Ku swemu zdumieniu, poczuła ulgę, że nie chciał zrezygnować z członkostwa, co w końcu nie było takie dziwne, bo który mężczyzna na jego miejscu zrezygnowałby z sukcesu, jaki odniósł. - Oczywiście - odrzekła. - Nie mogę ci tego zabronić. - Chodz, odwiozę cię do domu - zaproponował, gdy zamknęła torbę. - Dziękuję, wezmę taksówkę. - Jak uważasz. - Wzruszył ramionami. - Czy dowiedziałaś się, kto zapłacił za moje uczestnictwo w klubie? - Rita mówi, że otrzymała pocztą kopertę z pieniędzmi i kartką z twoim nazwiskiem - wyjaśniła. - Nie wiadomo, kto był nadawcą. - Szkoda, bo teraz nie wiem, komu mam dziękować za to, że miło spędziłem wieczór. - A może sobie? - zapytała podejrzliwym tonem. - Tylko nie chcesz się przyznać, że sam się zapisałeś? W głębi serca była jednak pewna, iż to sprawka Susannah, ale przez lojalność nie chciała mówić tego głośno. Poza tym sama chciała S R wyrównać rachunki ze swą gorliwą przyjaciółką. Jesienne deszcze są nie do zniesienia, pomyślała Alison, bezskutecznie usiłując omijać kałuże na chodniku. Wiosną opady potrafią być równie intensywne i nieprzyjemne, ale niosą ze sobą obietnicę ciepłej, słonecznej pogody, zaś jesienne deszcze zapowiadają szare zimowe dni. Dotarłszy do skrzyżowania, przechyliła nieco parasolkę, aby sprawdzić, czy nie ma przypadkiem gdzieś w pobliżu taksówki. W tym samym momencie przejeżdżające obok auto ochlapało ją wodą z ogromnej kałuży, a gdy próbowała odskoczyć, widząc jeszcze jeden zbliżający się samochód, trzymana przez nią papierowa torba przechyliła się i kilka niezwykle dojrzałych brzoskwiń spadło na chodnik, rozbryzgując się na wszystkie strony. Brzoskwiniowy miąższ wylądował na jej nowych szpilkach, pończochach oraz na tweedowej spódnicy. Spojrzała z rozpaczą w dół, zastanawiając się, czy nie wrzucić pozostałych owoców do najbliższego kosza, ale nie zdążyła podjąć decyzji, gdyż podjechała taksówka. Po drodze do Tryad zużyła całą paczkę chusteczek, próbując zetrzeć z ubrania brzoskwiniową papkę, ale i tak po południu czekała ją wizyta w pralni. - Taksówkarze potrafią bezbłędnie przewidzieć pogodę - oznajmiła, znalazłszy się w biurze. - Na pół godziny przed deszczem zapadają się pod ziemię. A gdzie Rita? - zwróciła się do Susannah, siedzącej na biurku sekretarki. - Wysłałam ją do domu. Zepsuło się ogrzewanie, a że Rita i tak jest już przeziębiona, nie chciałam, żeby dostała zapalenia płuc. - S R Przyjaciółka przyjrzała się z zainteresowaniem trzymanej przez nią torbie. - Co tam masz? - Brzoskwinie - mruknęła, zsuwając buty. - Były bardzo tanie, więc kupiłam. Oczywiście, gdy doliczę do tego rachunek za pralnię, będą to chyba najdroższe owoce, jakie kiedykolwiek kupiłam, pomyślała z przekąsem. - Jesteś pewna, że zrobiłaś taki dobry interes? - zapytała z [ Pobierz całość w formacie PDF ] |