[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- W tym czasie moja mama już nie żyła. A tata... Nie
wiem. Nie wiem. Nasz dom nie był już wówczas praw-
dziwym domem. Proszę, spróbuj zrozumieć, co do ciebie
mówię. Dom to nie tylko konstrukcja z cegieł. To także
miejsce, gdzie czujesz się bezpiecznie, a ja nie czułam się
bezpiecznie z moim ojcem. Dlatego moja guwernantka i
ja ruszyłyśmy razem w świat, szukając... - Mama urwała
na dłuższą chwilę, wstrzymując oddech, jak gdyby resztę
zdania miała na końcu języka, po czym wtuliła policzek
w moje włosy i westchnęła. - Szukając.
173
- To, co zrobiła twoja guwernantka, było wbrew
prawu, prawda? - zapytałem.
Mama roześmiała się cicho.
- Z pewnością.
- Powinna była ją aresztować policja.
- Po pewnym czasie, kiedy miałam mniej więcej
czternaście lat, przyszło mi to do głowy. Biedna panna
Sugar... Prawiłam jej długie kazania o moralności! Ona
przygotowywała mi śniadanie, a ja siedziałam nadąsana z
nosem utkwionym w starej, zniszczonej Biblii, prezencie
od wujka.
Wierciłem się, zapewne dając w ten sposób do zrozu-
mienia mamie, że nic z tego nie pojmuję, a wtedy ona
natychmiast porzuciła swoją dorosłą zadumę i znalazła
kąsek w sam raz dla mnie: cukiereczek, odpowiedni dla
małego chłopca.
- Policja ma ważniejsze rzeczy do roboty, aniołku,
niż aresztować bezbronne kobiety. Policjanci powinni
łapać złodziei i morderców.
Ta odpowiedz wystarczyła mi na pewien czas, ale za-
ledwie kilka dni pózniej, kiedy moja mama i ciocia Pri-
mrose rozmawiały o rychłym zwolnieniu z więzienia
Holloway jednej z ich przyjaciółek z ruchu sufrażystek,
zrozumiałem, że mimo wszystko policja zamyka chyba
bezbronne kobiety. A skoro policjanci mieli na to czas,
widać za mało im było złodziei i morderców.
Dopiero z perspektywy lat wydaje mi się dziwne, że
moja mama nie została nigdy aresztowana, ponieważ ona
174
też, podobnie jak na poły legendarna panna Sugar, wcho-
dziła w konflikt z prawem przy różnych okazjach. Na
przykład strasznie się na nią denerwowałem, gdy czasem,
kiedy wychodziliśmy razem do miasta, kradła książki z
księgarni. Nie były to zwykłe bezczelne kradzieże, bo
złodziejskiej technice mojej mamy brakowało subtelnej
finezji utalentowanego złodzieja sklepowego. Wciskała
po prostu książkę za pazuchę - wykorzystując mnie jako
parawan, z czego dopiero niedawno zdałem sobie sprawę
- po czym niespiesznie wychodziła ze sklepu. Następnie
znajdowała najbliższą studzienkę ściekową i wrzucała do
niej skradziony tom, pomagając mu niekiedy czubkiem
buta, jeżeli nie chciał się zmieścić między prętami. Były
to bez wyjątku wydawnictwa poświęcone kobietom i
 problemowi kobiet , a matka uwielbiała odgłos, jaki
wydawały, wpadając do kanału.
Zgłaszała się także regularnie na ochotnika do ulicznej
sprzedaży  Prawa Głosu dla Kobiet , taniej gazetki, z
której naręczem krążyła energicznie po trotuarze, co mo-
gło skończyć się oskarżeniem o  tamowanie ruchu . Dzi-
siaj wydaje się, że sprzedająca gazety kobieta stanowiła-
by o wiele większe zagrożenie dla  płynności ruchu na
jezdni niż na chodniku, ale proszę: takie właśnie prawo
stanowiła władza w tamtej epoce. Oczywiście była to
zabawa w kotka i myszkę, mama nie zamierzała grać
jednak roli myszki.
- Nie będę sprzedawała gazet w rynsztoku - odpo-
wiadała, kiedy jej bardziej obawiające się reakcji stróżów
175
prawa przyjaciółki radziły, żeby jednak zeszła z trotuaru.
- Nie zrobię tego.
I nie robiła, nie licząc oczywiście opisanych wyżej sy-
tuacji, kiedy to wyrzucała do rynsztoka książki o takich
tytułach jak Przyrodzony los kobiet.
Mam nadzieję, że nie odnosicie wrażenia, jakoby mo-
ja mama zawsze stawiała na swoim ani że przedstawicie-
le władzy zawsze przymykali oko na jej wykroczenia. Od
czasu do czasu spotykały ją nieprzyjemności, ale ilekroć
ktoś usiłował pokrzyżować jej szyki, mama patrzyła na
swojego dręczyciela - policjanta, drobnego urzędnika,
sklepikarza czy kogoś w tym rodzaju - niczym na żało-
snego szaleńca, którego posłannictwem jest nie pozwolić
ludziom wykonywać zupełnie niewinnych czynności, jak
picie herbaty czy obcinanie paznokci u nóg. Ciocia Pri-
mrose, przeciwnie, łatwiej ulegała rozpaczy, chociaż za-
chowywała kamienną twarz. Kiedy nikt jej nie widział,
niejednokrotnie traciła jednak zabawną pewność siebie,
którą popisywała się publicznie. Zdarzało się, że gdy
wpadałem do domu, cały zarumieniony i rozentuzja-
zmowany z takiego czy innego dziecinnego powodu,
często zastawałem ciotkę skuloną na fotelu, ćmiącą ner-
wowo papierosa, a na jej policzkach dostrzegałem łzy.
Przy innych okazjach, kiedy rząd brytyjski wykazywał
się jakąś szczególną perfidią albo tchórzostwem, słysza-
łem, jak ciocia krzyczy:
- Jak oni mogli! Jak mogli! - I tak dalej.
176
- Nie daj się im wyprowadzić z równowagi - mówiła
wtedy mama, obejmując przyjaciółkę za szyję. - Nigdy.
Tylko dwa razy widziałem, jak mama płacze z wście-
kłości. Najpierw z powodu, który wydawał mi się zwy-
czajnym drobiazgiem. Otóż wkrótce po przyjezdzie do
Anglii matka wybrała się ze mną na spacer po Regent
Street, gdzie weszła do domu towarowego i zapytała, czy
mają na składzie perfumy jakiejś firmy. Subiekt odparł,
że nie, mama nie dała jednak za wygraną i powiedziała,
że chodzi o wyrób wielce renomowanego producenta, na
co sprzedawca odpowiedział, że nigdy o nim nie słyszał.
 To niemożliwe , odpowiedziała z kolei moja matka,
 nie prowadzicie jego mydeł i płynów do kąpieli?
Sprzedawca przeprosił ją i powtórzył, że o takiej firmie
nigdy nie słyszał: być może rozprowadza ona swoje pro-
dukty wyłącznie w Australii? (Domyślił się po akcencie,
że mama spędziła kilka lat w koloniach). W tym momen-
cie górna warga matki zaczęła drżeć, a kiedy subiekt,
chcąc ją uspokoić, zaproponował kupno flakonika wody
lawendowej Pearsa, z jej gardła wydobył się jakiś dziwny
dzwięk, jakby się krztusiła. Po chwili uciekła ze sklepu.
Nigdy nie widziałem, żeby zachowywała się tak infan-
tylnie w Australii, i był to jeden z pierwszych incyden-
tów, który uznałem za ewidentny dowód na to, że nigdy
nie powinniśmy byli płynąć za ocean.
Aż nazbyt boleśnie rozumiałem jednak, że decyzja w
tej sprawie nie zależała ode mnie. Opowiadając, jak panna
177
Sugar uprowadziła ją z rodzinnego domu, mama przy-
pomniała mi, że dzieci są zależne od dorosłych i nie mo-
gą same stanowić o tym, gdzie będą mieszkać ani dokąd
wyjadą. Postąpiła bardzo mądrze, podejmując ową szcze-
rą, osobistą rozmowę ze mną. Zastanawiam się, czy zro-
biła to z premedytacją, sprawiła bowiem, że uwierzyłem,
iż to mój wybuch żalu skłonił ją do ujawnienia najskryt-
szych, a zarazem zbyt intymnych wspomnień, by mogła
podzielić się nimi z kimkolwiek poza mną, papą i ciocią
Primrose. Czułem się ogromnie wyróżniony- choć prze-
cież dała mi do zrozumienia, że moje pragnienia w ogóle
się nie liczą. Wydawała mi się strasznie bezbronna, kiedy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.htw.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Wszystkie rzeczy zawsze działają zgodnie ze swoją naturą.