[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyjemnie. On sam był wzruszony. Mogę ją puszczać na urządzeniu mojego gospodarza, on ma stary fonograf- powiedział. Bardzo dziękuję. Ponownie uścisnęli sobie ręce i Orr wyszedł. Idąc w kierunku Corbett Avenue, myślał: To właściwie nic dziwnego, że Obcy są po mojej stro- nie. W pewnym sensie ja ich wymyśliłem. Oczywiście nie mam pojęcia w jakim. Ale zdecydowanie nie było ich, póki ich nie wyśniłem, póki nie pozwoliłem im zaistnieć. Tak więc istnieje zawsze istniało miedzy nami połączenie. Oczywiście toczyły się dalej myśli Orra, także w tempie spacerowym jeśli to prawda, to cały świat w obecnym kształcie powinien być po mojej stronie, bo w znacznej mierze też go wyśni- łem. No, właściwie to jest po mojej stronie. To znaczy jestem jego częścią, a nie czymś oddzielnym. Depczę ziemię, a ziemia jest deptana przeze mnie, wdycham powietrze i zmieniam je, świat i ja istniejemy w całkowitej współzależności od siebie. Tylko Haber jest inny i różni się coraz bardziej z każdym snem. Jest przeciwko mnie, moje połączenie z nim jest negatywne. I czuję się wyalienowany z tego aspektu świata, za który jest odpowiedzialny, który kazał mi wyśnić. Jestem względem niego bezsilny. . . 228 Nie jest zły. Ma rację, powinno się próbować pomagać innym. Ale ta analogia z surowicą prze- ciw jadowi węża była fałszywa. Mówił o jednej osobie spotykającej inną osobę odczuwającą ból. To co innego. Może to, co zrobiłem w kwietniu cztery lata temu. . . może to miało uzasadnienie. . . Ale jak zwykle myśli Orra umknęły z wypalonego miejsca. Trzeba pomagać innym. Ale odgrywanie Boga względem tłumów nie jest właściwe. Aby być Bogiem, trzeba wiedzieć, co się robi. A żeby w ogóle uczynić jakieś dobro, nie wystarczy wiara w słuszność własnego postępowania i szlachet- ność motywów. Trzeba. . . wyczuwać innych. On nikogo nie wyczuwa. Dla niego nikt inny, nawet nic innego nie istnieje samodzielnie. On widzi świat tylko jako środek do osiągnięcia własnego celu. Nie sprawia żadnej różnicy, czy jego cel jest słuszny, bo mamy tylko środki. . . Nie potrafi zaakcep- tować, nie potrafi zostawić w spokoju, nie potrafi popuścić. Jest nienormalny. . . Gdyby udało mu się śnić tak jak mnie, porwałby nas wszystkich ze sobą, gdzie nie wyczuwalibyśmy innych. Co robić? Doszedł do tego pytania, zbliżając się do starego domu przy Corbett. Zatrzymał się w suterenie, aby pożyczyć staromodny fonograf od Manniego Ahrensa, dozorcy. Wiązało się to ze wspólnym wypiciem dzbanka herbatki. Mannie zawsze ją parzył dla Orra, bo Orr nigdy nie palił i nie mógł wdychać nie kaszląc. Porozmawiali trochę o kwestiach światowych. Mannie nie znosił Widowisk Sportowych i codziennie po południu zostawał w domu, oglądając widowisko edukacyjne ZCP dla dzieci nie przebywających jeszcze w Ośrodkach Dziecięcych. 229 Ten aligator-maripnetka, Dooby Doo, to prawdziwy twardziel powiedział. Rozmowa rwała się, odzwierciedlając dziury w tkaninie umysłu Manniego, przetartej od nieustannego stosowania chemikaliów. Ale w jego biednej suterenie było spokojnie i zacisznie, a słaba herbatka z konopi indyjskich łagodnie odprężała Orra. W końcu zataszczył fonograf na górę i włączył do gniazdka w ścianie nie umeblowanego saloniku. Położył płytę na talerzu i uniósł igłę nad obracający się krążek. Czego chciał? Nie wiedział. Chyba pomocy. Cóż, co będzie, będzie do przyjęcia, jak powiedział Tiua k Ennbe Ennbe. Ostrożnie ustawił igłę na zewnętrznym rowku i położył się na zakurzonej podłodze obok fono- grafu. Do you need anybody? I need somebody to love. Urządzenie było automatyczne. Po odtworzeniu płyty cicho przez chwilę mruczało, strzelało czymś w środku i cofało igłę do pierwszego rowka. I get by, with a little help, With a little help from my friends. 230 Przy jedenastej powtórce Orr głęboko zasnął. * * * Heather obudziła się, zaniepokojona, w wysokim, pustym, słabo oświetlonym pokoju. Gdzie, u diabła? Spała. Zasnęła, siedząc na podłodze z wyciągniętymi nogami, opierając się plecami o pianino. Zawsze robiła się senna i ogłupiała od marihuany, ale nie można było zranić uczuć Manniego, od- mawiając biednemu staremu ćpunowi. George leżał płasko na podłodze jak obdarty ze skóry kot, tuż obok fonografu, który powoli przegryzał się przez With a Little Help do samego talerza. Powoli ściszyła głos i zatrzymała urządzenie. George nawet się nie poruszył. Usta miał lekko rozchylone, a oczy mocno zamknięte. Zabawne, że oboje zasnęli, słuchając muzyki. Uklękła, wstała i poszła do kuchni zobaczyć, co jest na kolację. Na litość boską, wieprzowa wątróbka. Pożywna i jeśli chodzi o wagę, najlepsze, co można było dostać na trzy odcinki z kartki mięsnej. Wybrała ją wczoraj w Centrum. Cóż, pokrojona naprawdę cienko i usmażona z soloną wieprzowiną i cebulą. . . błeee. Och, jest wystarczająco głodna, żeby zjeść wieprzową wątróbkę, a George nie jest wybredny. Przyzwoite jedzenie jadł ze smakiem, a pa- 231 skudną wątróbkę jadł. Chwalcie Boga, od którego pochodzą wszelkie łaski, a także dobroduszni ludzie. Nakrywając stół kuchenny i nastawiając do gotowania dwa ziemniaki i pół kapusty, co pewien czas przerywała krzątaninę. Czuła się dziwnie zdezorientowana. Pewnie od tej cholernej marihuany i kładzenia się spać na podłodze o najdziwniejszych porach. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |